Autentyczna historia Candymana- człowiek, który zrujnował Halloween (Historie Kryminalne #15)10/31/2019 ![]()
Było Halloween 1974 roku. W tamtym czasie święto to nie było jeszcze na świecie tak popularne jak dziś, ale w Stanach Zjednoczonych tradycją było już coroczne odwiedzanie przez dzieci okolicznych domów ze słynnym zwrotem “cukierek albo psikus”. Tego dnia Ronald O’Bryan oraz jego dzieci: ośmioletni syn Timothy i 5-letnia córka Elizabeth mieszkający w Deer Park w Teksasie wybrali się na obiad do sąsiadów. Żona Ronalda Daynene była w tym czasie w odwiedzinach u koleżanki. Sąsiedzi- rodzina Batesów- również posiadali dwójkę dzieci- syna Marka i córkę Kimberly. Po obiedzie cała czwórka maluchów zaczęła namawiać rodziców, aby poszli z nimi zbierać słodycze. Ponieważ pogoda tego dnia nie była najlepsza, rodzice zgodzili się, żeby dzieci obeszły tylko kilka najbliższych ulic. Ronald zgłosił się na ochotnika do opieki nad nimi w czasie tej wieczornej wycieczki. Jim Bates postanowił dotrzymać mu towarzystwa i cała szóstka wyruszyła z domu. Wycieczka po okolicy wyglądała dość monotonnie. Przy każdym z domów Ronald podchodził razem z dziećmi pod drzwi sąsiadów a Jim w tym czasie czekał na nich na chodniku. Sąsiedzi otwierali drzwi, dzieciaki krzyczały “cukierek albo psikus” po czym dostawały garść słodyczy. Obchód trwał aż do momentu, gdy dotarli do jednego z domów na ulicy Donerail w dzielnicy Bowling Green. Dzieci zapukały do domu, ale nikt nie otworzył. Wszyscy przez chwilę czekali, ale gdy nadal nikt nie otwierał- zniecierpliwione maluchy pobiegły szybko w stronę kolejnego domu. Jim pobiegł za nimi. Chwilę później dogonił ich Ronald niosący garść słodyczy- było to pięć tak zwanych Pixy Stix czyli słodko-kwaśnych cukierków w proszku w opakowaniu przypominającym słomkę do picia. Cukierki, które trzymał Ronald były naprawdę wyjątkowe. Miały długość aż 50 cm i raczej nie należały do najtańszych słodyczy. Podekscytowany Ronald podszedł do Jima mówiąc “masz naprawdę bogatych sąsiadów, popatrz co rozdają!”. Okazało się, że chwilę po tym ja dzieciaki pobiegły dalej, ktoś otworzył drzwi domu, do którego pukali po czym przez lekko uchylone drzwi podał Ronaldowi garść słodyczy. Ten wręczył każdemu dziecku po jednym Pixy Stix. Dzieciaki ogromnie ucieszyły się na ich widok, ale oczywiście nie miały dość zbierania, więc cała szóstka podążyła dalej. Dalsza wycieczka nie trwała długo ze względu na pogarszającą się pogodę. Gdy wracali, Timothy spotkał swojego 10- letniego kolegę, którego znał z kościoła. Ponieważ dzieci O’Bryanów i Batesów dzieliły się słodyczami po równo, tak by było sprawiedliwie, a Pixy Stix było w sumie pięć, Ronald wręczył piątego cukierka koledze syna.
Gdy cała szóstka wróciła do domu Batesów, rodzice stwierdzili, że zrobiło się już na tyle późno, że dzieciaki powinny powoli szykować się do spania. Ronald zabrał więc swojego syna i córkę do domu. Po powrocie do domu dzieci państwa O’Bryan umyły się i przebrały w piżamy. Timothy przed pójściem spać zapytał ojca, czy może zjeść jeszcze jednego, ostatniego cukierka. Ten zgodzili się, a chłopiec wybrał oczywiście największy cukierek jaki miał, czyli właśnie 50-centymetrowy Pixy Stix. Timothy miał problemy z otworzeniem go, więc poprosił tatę o pomoc. Gdy zaczął jeść cukierka, stwierdził, że smakuje on dziwnie. Odłożył go, ale nie mógł się pozbyć nieprzyjemnego posmaku w ustach, więc ojciec podał mu coś do picia, aby mógł przepłukać usta. Po chwili z Timothym zaczęło dziać się coś niepokojącego. Skarżył się na narastający ból brzucha a po chwili pobiegł do łazienki i zaczął wymiotować. Po kilku minutach wpadł w konwulsje. Przerażony Ronald natychmiast wezwał karetkę. Zanim ta przyjechała, Timothy stracił przytomność na rękach ojca. Ratownicy spieszyli się jak mogli, gdy dotarli na miejsce chłopiec jeszcze żył. Niestety, pomimo starań medyków, w drodze do szpitala, w niecałą godzinę po spożyciu słodyczy, Timothy zmarł. W szpitalu dość szybko odkryto, że Timothy został otruty. Przyczyną śmierci chłopca było zażycie cyjanku potasu. Po przebadaniu ostatniego produktu, który chłopiec zjadł przed śmiercią, potwierdzono obecność trucizny w Pixy Stix. Ilość cyjanku, która się w nim znajdowała, mogłaby zabić kilka dorosłych osób. Zaczął się wyścig z czasem. Policja starała się jak najszybciej dotrzeć do pozostałych dzieci, które również otrzymały prawdopodobnie zatrute słodycze. Na szczęście żadne z dzieci nie zdążyło jeszcze zjeść cukierka, ale kolejna tragedia była naprawdę blisko. Kolega Timothego, który otrzymał ostatni Pixy Stix, próbował go zjeść przed snem, ale ponieważ nie dał rady sam go otworzyć, zasnął z cukierkiem w ręku. W takiej pozycji znaleźli go przerażeni rodzice, poinformowani przez policję o możliwości zatrucia. Chłopcu na szczęście nic się nie stało, ale badania potwierdziły obecność znacznej ilości cyjanku w każdym z pozostałych czterech Pixy Stix. Sprawa wywołała histerię wśród miejscowej społeczności. Rodzice zabierali dzieciom wszystkie zebrane przez nie słodycze i przywozili je na policję. Nikt nie chciał ryzykować życiem swoich pociech. W końcu trucizna mogła się też znajdować w innych cukierkach. Po czasie okazało się jednak, że zatrute były jedynie słodycze, które Ronald odebrał z tajemniczego domu na ulicy Donerail. W kilka dni po śmierci chłopca odbył się jego pogrzeb. Ojciec Timothego odśpiewał religijną pieśń oraz wygłosił wzruszającą mowę, opisując ostatnie chwile syna oraz to jak chłopiec stracił przytomność w jego ramionach by już nigdy jej nie odzyskać. Cała społeczność była bardzo poruszona tą tragedią i ogromnie współczuła rodzinie Timothego. Policjanci rozumieli, że rodzina chłopca przeżywa bardzo trudne chwile, ale wiedzieli, że osoba, która zatruła cukierki może spróbować powtórzyć swój czyn. Poprosili więc Ronalda o współpracę w ustaleniu osoby, która wręczyła mu zatrute słodycze. Mężczyzna początkowo miał problem z przypomnieniem sobie, w którym domu otrzymał cukierki. Pamiętał jedynie, że widział tylko owłosioną rękę mężczyzny, który mu je wręczył. Policjanci poprosili Ronalda, aby towarzyszył im w obchodzie ulicy, mając nadzieję, że na miejscu Ronald przypomni sobie coś więcej. Będąc na ulicy Donerail mężczyzna faktycznie przypomniał sobie, z którego domu pochodziły słodycze. Dom był własnością mężczyzny o nazwisku Courtney Melvin. Natychmiast stał się on głównym podejrzanym, ale na krótko. Okazało się, że mężczyzna pracuje na lotnisku jako kontroler ruchu a w Halloween miał dyżur do godziny 23:00, co mogło potwierdzić kilku świadków. Nie mógł on zatem wręczyć Ronaldowi słodyczy. Pan Melvin był pewien, że nie było możliwości by ktoś inny w halloweenowy wieczór był w jego domu i rozdawał dzieciom cukierki. Historia, którą opowiedział Ronald zaczynała wyglądać podejrzanie. Postanowiono więc bliżej przyjrzeć się ojcu zmarłego chłopca. To co odkryto, zszokowało całą miejscową społeczność. Wyszło na jaw, że przemiły człowiek, ojciec rodziny, osoba udzielająca się w chórze kościelnym, tak naprawdę może mieć wiele przykrych tajemnic. Po pierwsze Ronald był znacznie zadłużony. Jego dług wynosił w momencie śmierci chłopca blisko 100.000$. Mężczyzna miał znaczne problemy z utrzymaniem pracy (w ciągu ostatnich 10 lat pracował w aż 21 różnych miejscach). Ciągła zmiana pracy nie ułatwiała spłaty zadłużenia. Dodatkowo zanosiło się, że wkrótce zostanie zwolniony z obecnej posady optyka, ponieważ podejrzewany był przez pracodawców o kradzież. Jego problemy finansowe były na tyle poważne, że groziła mu utrata samochodu a nawet domu, pod hipotekę którego zaciągnął wcześniej pożyczki. Policja odkryła, że kilka miesięcy przed śmiercią Timothego, Ronald wykupił polisy ubezpieczeniowe na życie swoich dzieci. Kilka wykupionych polis opiewało w sumie na kwotę 60.000$, które miały być wypłacone w przypadku śmierci syna i córki. Żona Ronalda utrzymywała, że nie wiedziała nic o polisach ubezpieczeniowych na życie jej dzieci. Zeznała też, że jakiś czas temu Ronald zaproponował wykupienie polisy na jej życie, ale ostatecznie umowy ubezpieczenia nie zawarto, ponieważ rodziny nie było stać na opłacenie comiesięcznej składki. Opowiedziała również, że rano, następnego dnia po śmierci syna, Ronald dzwonił już do firmy ubezpieczeniowej z pytaniem w jaki sposób będzie mógł odebrać pieniądze z polisy. Wtedy nie wydawało jej się to aż tak dziwne, pieniądze były im przecież potrzebne na pokrycie kosztów pogrzebu. Gdy jednak Daynene dowiedziała się o tym, że polis było kilka, zaczęła mieć wątpliwości co do intencji męża. Przerażenie budziła myśl, że Ronald mógł planować zamordowanie całej swojej rodziny. Policja miała jednak na razie tylko podejrzenia nie potwierdzone dowodami. Wkrótce na jaw wyszły jednak jeszcze inne fakty. Sprzedawca sklepu z artykułami chemicznymi w Houston zeznał, że Ronald na kilka dni przed Halloween pytał w jego sklepie o produkt zawierający cyjanek. Nie zakupił go, ponieważ stwierdził, że jest zbyt drogi. Z kolei jeden ze znajomych Ronalda pracujący swego czasu w fabryce produkującej różnego rodzaju chemikalia zeznał, że Ronald wypytywał go kilka miesięcy wcześniej o działanie cyjanku oraz o to jaka dawka może okazać się śmiertelna dla człowieka. Wiele wskazywało na to, że Ronald mógł być sprawcą otrucia syna. Nie udało się jednak potwierdzić czy i gdzie kupił truciznę ani uzyskać dowodów bezpośrednio wiążących Ronalda z zatrutymi cukierkami. Sam mężczyzna nie przyznawał się do winy, pomimo tego w dniu 5 listopada 1974 roku został aresztowany i oskarżony o zabójstwo syna oraz o usiłowanie zabójstwa kolejnych 4 osób. Proces rozpoczął się 5 maja 1975 roku. Prokuratura dysponowała w procesie jedynie zeznaniami świadków. Wspomniani wcześniej właściciel sklepu oraz znajomy Ronalda potwierdzili jego zainteresowanie cyjankiem potasu przed śmiercią Timothego. Sąsiad z kolei zeznał, że to właśnie Ronald wręczył dzieciom zatrute słodycze. Motywem zbrodni miały być według prokuratury kłopoty finansowe Ronalda, co potwierdzać miały wykupione polisy ubezpieczeniowe. Przypuszczano, że Ronald planował otruć grupę dzieci, tak by zmylić śledczych. Wiedział, że jeśli tylko jego dzieci zostaną otrute, policja może skupić swoje podejrzenia właśnie na nim. Obrońcy Ronalda z kolei obrali dość ciekawą linię obrony. Posiłkowali się miejską legendą dotyczącą “szalonego truciciela”, który miał rozdawać w Halloween cukierki pokryte trucizną, lub owoce nafaszerowane igłami czy też żyletkami i Obrona próbowała zrzucić winę właśnie na tego niezidentyfikowanego złoczyńcę. Problem w tym, że nikt nie mógł potwierdzić, że legenda ta jest prawdziwa. Nie znano bowiem żadnego udokumentowanego przypadku potwierdzającego to, by ktokolwiek kiedykolwiek wcześniej został poszkodowany przez zjedzenie halloweenowych słodyczy. Pomimo braku dowodów rzeczowych sprawa była mimo wszystko dość oczywista. Ława przysięgłych potrzebowała kilkudziesięciu minut na uznanie Ronalda winnym zarzucanych mu czynów oraz skazanie go na karę, której w tym wypadku żądał prokurator, czyli karę śmierci. Prasa nadała Ronaldowi przydomek “Candyman” oraz opisywała go jako osobę, która zrujnowała Halloween. W jakiś czas po morderstwie ludzie zastanawiali się bowiem, czy święto to nie powinno być zlikwidowane. Wielu rodziców do dziś obawia się, że komuś znowu może przyjść do głowy zatrucie słodyczy wręczanych ich dzieciom. Żona Ronalda nigdy nie była w stanie wybaczyć mu tego co zrobił. Krótko po ogłoszeniu wyroku rozwiodła się z nim a po kilku latach związała się z innym mężczyzną, który adoptował córkę Daynene i Ronalda, Elisabeth. W trakcie pobytu w więzieniu Ronald nie miał łatwego życia. Opuszczony przez rodzinę i przyjaciół czuł się podobno bardzo samotny. Dodatkowo był prześladowany przez współwięźniów. Nawet najgorsi przestępcy uważali bowiem że zabójstwo dziecka, w dodatku własnego syna, dla pieniędzy, jest czymś zupełnie poniżej godności człowieka. Adwokat Ronalda 4 razy składał wniosek o odroczenie egzekucji. 3 razy wniosek został rozpatrzony pozytywnie. Ostatni wniosek został odrzucony i w dniu 31 marca 1984 roku, w 10 lat po śmierci Timothego, wykonano wyrok śmierci poprzez podanie Ronaldowi O’Bryan śmiertelnego zastrzyku. Do ostatnich chwil Ronald twierdził, że był niewinny. Wydarzenia, które miały miejsce w Halloween 1974 roku do dziś przerażają i zadziwiają. Wielu osobom trudno nawet wyobrazić sobie, że ktoś byłby w stanie zabić własne dziecko tylko dla pieniędzy, próbując też otruć dla niepoznaki dzieci sąsiadów. Niewiele brakowało, aby kolega Timothego stał się kolejną, zupełnie przypadkową ofiarą. Biorąc pod uwagę to, że Ronald umieścił w cukierkach ilość trucizny, która byłaby w stanie zabić ponad 10 dorosłych osób, trzeba przyznać, że cała historia mogła się skończyć o wiele bardziej tragicznie. Dzięki szybkiej reakcji policji i rodziców udało się zapobiec kolejnym śmiertelnym zatruciom, ale niepokój związany ze świętem Halloween unosił się w Teksasie jeszcze wiele lat po śmierci Timothego.
#ciekawesprawykryminalne #historiekryminalne
0 Komentarze
Odpowiedz |
Możesz wesprzeć moją pracę na:Polub moją stronę Facebook lub subskrybuj kanał Youtube by być na bieżąco:
Podcasty:Archiwum
Marzec 2021
Kategorie
Wszystkie
Icons made by Freepik from www.flaticon.com |