UWAGA UWAGA!
Oto wyniki konkursu Historie Kryminalne- wygraj książkę pt. "Wyspa Zero" lub "Poza granicą szaleństwa". Nagrodę główną otrzymuje GrayMotion, drugą nagrodę otrzymuje Malwina! :) Gratulacje! Z laureatami skontaktuję się przez e-mail.
1 Komentarz
UWAGA! KONKURS! Historie Kryminalne- wygraj książkę pt. "Wyspa Zero" lub "Poza granicą szaleństwa"8/4/2020
Zapraszam moich czytelników do kolejnego konkursu! Tym razem do wygrania aż dwie książki: "Wyspa Zero" autorstwa Jarosława Sokoła (twórcy serialu "Czas Honoru")- książka z autografem autora. ![]()
"Jest maj 1945. Poniemieckie Świnoujście na wyspie Uznam leży w gruzach. Na ulicach grasują bandy uzbrojonych szabrowników. Brakuje wody i prądu. Panuje głód, chaos i strach.
Miastem rządzi żelazną ręką sowiecki komendant Osipowicz. Ale nawet on nie jest w stanie powstrzymać narastającej fali zbrodni. Ktoś zabija byłych więźniów obozów koncentracyjnych – Polaków, Rosjan, Niemców. Tylko jeden człowiek może pomóc w schwytaniu mordercy. Jest nim Kostrzewa, przedwojenny polski policjant, którego detektywistyczne umiejętności okazują się towarem deficytowym. Jego dotychczasowym celem była ucieczka do Argentyny śladem miłości swojego życia. Teraz jednak będzie musiał zmierzyć się nie tylko z psychopatycznym zabójcą, ale także z koszmarami własnej wojennej przeszłości."
Drugą nagrodą jest książka "Poza granicą szaleństwa" autorstwa Wojciecha Kulawskiego.
Wystarczy w dniach 04.08.2020-24.08.2020 pod niniejszym wpisem na blogu dodać komentarz z odpowiedzą na pytanie „Dlaczego to właśnie ja powinnam/ powinienem otrzymać nagrodę?”. Autorzy dwóch najciekawszych odpowiedzi otrzymają nagrody. Ogłoszenie wyników nastąpi w dniu 31.08.2020- przy dodawaniu komentarza proponuję zaznaczyć opcję "Informuj mnie o nowych komentarzach do tego postu przez e-mail", abyście nie przegapili ogłoszenia wyników!
Zapraszam do udziału w konkursie! :) ![]()
Z pewnością wielu z Was zna historię porwania i odnalezienia Carliny White. Jest to dość znana sprawa, omawiana również na polskich kanałach o tematyce kryminalnej. W skrócie- dla osób, które o niej nie słyszały:
Carlina została porwana ze szpitala w Nowym Jorku, gdzie była hospitalizowana z powodu wysokiej gorączki. Dziewczynka w chwili zaginięcia miała zaledwie 19 dni. Śledztwo wykazało, że została ona porwana przez kobietę przebraną za pielęgniarkę, która jednak nie pracowała w szpitalu. Kobietą była Ann Pettway mieszkająca w Connecticut. Porywaczka wychowała Carlinę jako swoje dziecko nadając jej fałszywe nazwisko- Nejdra Nance. Przez całe dzieciństwo Nejdra czuła, że coś jest nie tak, czuła się we własnej rodzinie jak ktoś obcy. Jej podejrzenia wzmogły się, gdy dorosła i zaczęła starać się kartę ubezpieczenia społecznego, której potrzebowała ze względu na to, iż spodziewała się dziecka. Ponieważ jej dokumentacja okazała się fałszywa, Nejdra skonfrontowała się z matką, która przyznała się do jej porwania. Nejdra dopiero po kilku latach zdecydowała się przejrzeć bazę zaginionych dzieci, gdzie ku swemu zaskoczeniu bez trudu znalazła informację o porwanym niemowlęciu, bardzo podobnym do jej własnej córki oraz obrazy progresji wiekowej porwanej Carliny znacznie przypominające jej własny wygląd. Nejdra zdecydowała się skontaktować z organizacją administrującą bazą zaginionych dzieci. Po badaniach genetycznych potwierdzono, że Nejdra i Carlina to ta sama osoba. Po 23 latach od porwania miała wreszcie okazję spotkać się ze swoimi biologicznymi rodzicami. Jeśli chcielibyście dowiedzieć się więcej to zapraszam do obejrzenia materiałów na ten temat na innych kanałach. Opisałam Wam w skrócie tę historię, ponieważ właśnie ona stała się inspiracją do wyjaśnienia zupełnie innej sprawy zaginięcia dziecka.
Był rok 1980. Niejaki Steve Carter - oficer armii amerykańskiej- stacjonował na wyspie Oahu na Hawajach. Na wyspie towarzyszyła mu jego żona Pat, która z zawodu była nauczycielką. Para była szczęśliwym małżeństwem, ale jednej rzeczy brakowało im do pełni szczęścia. Nie mogli niestety doczekać się własnego potomstwa. Zdecydowali się więc adoptować dziecko. W trakcie pobytu na Hawajach odwiedzili tamtejszy dom dziecka, gdzie spotkali 3,5 rocznego chłopca. Jak wspominają- od razu wiedzieli, że muszą go adoptować. “to była miłość od pierwszego wejrzenia”. Z danych biura adopcyjnego wynikało, że chłopiec nazywa się Teniz Amea a w domu dziecka przebywał przez ostatnie 3 lata. Tożsamość ojca nie była znana, ale z relacji matki dziecka- Jane Amea- był on rodowitym Hawajczykiem. Matka chłopca z jakiegoś powodu została umieszczona w zakładzie psychiatrycznym, jej syn w tym czasie przebywał pod opieką władz. Jednak po opuszczeniu szpitala kobieta nigdy nie zgłosiła się po chłopca, z tego względu umieszczono go w domu dziecka. Jak widać los chłopca nie oszczędzał, ale Steve i Pat zdecydowali się odmienić jego życie. 23 września 1980 roku para adoptowała dziecko nadając mu imię Wiliam Steve Teniz Carter. Steve Junior (bo tak zwracali się do chłopca bliscy) zamieszkał w bogatej dzielnicy New Jersey. Dorastał w szczęśliwym domu otoczony miłością rodziców i przyjaciółmi. Steve miał świadomość tego, że był adoptowany, jednak w dzieciństwie nie przywiązywał do tego większej wagi. Jego przybrani rodzice bardzo go wspierali i uczyli, jak podążać za marzeniami. Nie czuł więc potrzeby kontaktu z biologicznymi rodzicami, którzy przecież sami go porzucili.
Jego podejście zmieniło się, gdy rozpoczął dorosłe życie. Po trzydziestce Steve postanowił się ustatkować. Rozpoczął prace jako programista, ożenił się z kobietą imieniem Tracey i zaczął wspólnie z żoną myśleć o posiadaniu własnych dzieci. Te plany wywołały w nim chęć poznania własnych korzeni. Zaczął się zastanawiać jakim cudem potomek Hawajczyka może mieć tak jasną skórę, jasne włosy i niebieskie oczy. Postanowił poddać się testom DNA, które w przybliżeniu określały pochodzenie danej osoby. Wynik testów nie był dla podejrzewającego coś już wcześniej Stevena zaskoczeniem- okazało się, że ma on korzenie skandynawskie a nie polinezyjskie.
W 2011 roku Steve natknął się właśnie na artykuł o wspomnianej wcześniej porwanej Carline White. Steve postanowił więc również odwiedzić stronę, na której porwana kobieta odnalazła informacje o swojej prawdziwej tożsamości. Jakież było jego zdziwienie, gdy na stronie missingkids.com, obsługiwanej przez Narodowe Centrum Zaginionych i Wykorzystywanych Dzieci, odnalazł informację o zaginionym w czerwcu 1977 roku niemowlęciu. Zdjęcie przedstawiające progresje wiekową zaginionego dziecka bardzo przypominało obecny wygląd Steva. Mężczyzna miał wrażenie, że wręcz patrzy w swoje odbicie lustrzane. Z informacji podanych na stronie Steve dowiedział się, że zaginiony chłopiec nosił nazwisko Marks Panama Moriarty Barnes i zaginął mając 5 miesięcy. Ostatni raz widziany był w miejscowości Hauʻula na Hawajach. Steve od razu zgłosił się do Centrum zaginionych dzieci prosząc o wykonanie badań DNA. Na ich wyniki trzeba było czekać całe 8 miesięcy, ale potwierdziły one, że Steve się nie mylił. Że był właśnie tym zaginionym niemowlęciem. Jakim cudem jednak amerykańskie małżeństwo legalnie adoptowało porwane dziecko i w jakich okolicznościach doszło do porwania? Steve dość szybko uzyskał odpowiedź na te pytania.
Okazało się, że biologicznymi rodzicami Steva byli dziennikarz i weteran Wietnamu- Mark Barnes oraz jego dziewczyna- Charlotte Moriarty. Według źródeł- nie wiadomo dokładnie czym w życiu zajmowała się Charlotte, wiadomo, że była artystka i prowadziła dość swobodne życie, często podróżując. Miewała też problemy ze zdrowiem psychicznym.
21 czerwca 1977 r. Mark pracował w ogrodzie swojego domu w Hau'ula na wyspie Oahu. W tym czasie Charlotte postanowiła wybrać się z chłopcem na spacer i przy okazji odwiedzić pobliski sklep spożywczy. Kobieta wyszła z dzieckiem z domu, aby już nigdy nie wrócić. Ponieważ Mark znał swoją dziewczynę i wiedział, że często zdarzało jej się znikać na parę dni, początkowo nie zawiadomił policji. Gdy jednak minęły 3 tygodnie a po Charlotte i dziecku nadal nie było śladu, zgłosił ich zaginięcie. Pomimo starań policji oraz poszukiwaniom prowadzonym na własna rękę przez Marka, kobiety i chłopca nie udało się odnaleźć. Jak się po czasie okazało, Charlotte włamała się wkrótce po swoim zniknięciu do jednej z posiadłości leżącej na przeciwległym brzegu wyspy Oahu. Właścicielka posiadłości zawiadomiła policję, która zdecydowała się zawieźć kobietę do szpitala psychiatrycznego. Podczas aresztowania Charlotte podała jednak fałszywe dane. Przedstawiła się jako Jane Amea mówiąc, że jej syn nazywa się Teniz Amea. Podała też nieprawdziwą datę urodzenia chłopca. W czasie, gdy kobieta przebywała w szpitalu jej syn został oddany pod opiekę państwa. Po jej ucieczce umieszczono go w domu dziecka i wyrobiono nowe dokumenty potwierdzające fałszywą w rzeczywistości tożsamość. Resztę historii już znacie. W kilka lat po zaginięciu Mark cały czas starał się odnaleźć syna, po jakimś czasie stracił jednak nadzieję na odnalezienie go żywego. Porwany chłopiec miał jednak siostrę przyrodnią, córkę Marka z poprzedniego związku. W chwili zaginięcia chłopca Jennifer miała zaledwie 8 lat, ale zaginięcie brata nigdy nie dało jej spokoju. Dziewczynka żyła z przeczuciem, że jej braciszek nie żyje, mając jednak cały czas nadzieję, że przeczucie jest mylne. Za każdym razem, gdy przebywała wśród większej grupy ludzi, przyglądała się ich twarzom zastanawiając się czy gdzieś w tłumie nie odnajdzie brata. W 2001 r. zdeterminowana kobieta przekonała hawajskie władze do ponownego otworzenia sprawy. Właśnie wtedy zlecono artyście wykonanie szkicu progresji wiekowej zaginionego chłopca, który został umieszczony na stronie missingkids.com. To stało się kluczem do późniejszego rozwiązania sprawy.
Kiedy prawda została odkryta po ponad 30 latach, Steve nie spieszył się, by ponownie nawiązać kontakt ze swoimi biologicznymi krewnymi. Przyznał, że cała ta sytuacja go przerażała. W końcu jednak po miesiącach oczekiwania skontaktował się telefonicznie z Jennifer. Po jakimś czasie porozmawiał też ze swoim biologicznym ojcem, który mieszkał już wówczas w Kalifornii. Wszyscy przyznają, że cała ta sytuacja ich przerosła i że początkowe kontakty były dosyć trudne. Z informacji, które znalazłam, w rok po odkryciu prawdziwej tożsamości Stevena, on, jego ojciec i przyrodnia siostra nie zdecydowali się jeszcze na spotkanie twarzą w twarz, jednak twierdzili, że prawdopodobnie wkrótce będą na takie spotkanie gotowi. Mam wielką nadzieję, że udało im się nawiązać bliższy kontakt.
Cała sytuacja okazała się też bardzo trudna dla adopcyjnych rodziców Stevena. Po tym jak prawda wyszła na jaw, mieli oni duże poczucie winy. Czuli się tak, jakby zabrali komuś dziecko bez jego zgody. Oczywiście para nie miała pojęcia, że chłopiec został porwany i gdzieś tam czeka na niego ojciec oraz przyrodnie rodzeństwo. Para postanowiła jednak odłożyć na bok poczucie winy i wspierać syna w decyzjach, które będzie chciał podjąć. Deklarowali, że jeśli Steve będzie miał zamiar nawiązać bliższy kontakt z biologicznymi krewnymi to będą go wspierać w tej decyzji. Co do matki Stevena- Charlotte Moriarty do dzisiaj nie została odnaleziona. Nie wiadomo czy nadal żyje, ale jeśli tak to istnieje duże prawdopodobieństwo, że przyjęła inną fałszywą tożsamość.
To już wszystkie informacje na temat tej sprawy. Zastanawia mnie jednak czy w tym przypadku nie można było zrobić czegoś więcej, aby wyjaśnić sprawę zaginięcia chłopca krótko po jego zniknięciu. W końcu zaginięcie chłopca zostało zgłoszone mniej więcej w tym samym czasie, gdy w domu dziecka pojawił się chłopiec o niepotwierdzonej żadnymi dokumentami tożsamości. Szkoda, że nikt z pracowników ośrodka nie zdecydował się porozumieć z policją, aby upewnić się, że chłopiec nie jest przez kogoś poszukiwany. W końcu porwanie miało miejsce na tej samej wyspie, na której znajdował się dom dziecka więc wydaje się, że sprawa nie była trudna do wyjaśnienia. Mam wrażenie, że w tym wypadku wyjątkowo biurokracja okazała się zbyt uproszczona. Trudno jednak oceniać skutki tych decyzji. Być może dzięki nim Steven miał szczęśliwsze życie? Nie można jednak wykluczyć, że byłby równie szczęśliwy u boku kochającego biologicznego ojca i przyrodniego rodzeństwa. Ciekawa jestem co Wy myślicie o tej sprawie? Dajcie znać w komentarzach.
Subskrybuj kanał YT, obserwuj na FB, IG, słuchaj podcastów:
![]()
Opis sprawy pochodzi z rozdziału książki “Motyw ukryty” autorstwa Katarzyny Bondy i Bogdana Lacha.
![]()
Był 7 czerwca 2006 roku. Miłka Piekielny- studentka pierwszego roku Górnośląskiej Wyższej Szkoły Handlowej w Katowicach- miała tego dnia zaplanowany egzamin z psychologii. Z opisu znajomych i rodziny- Miłka była piękną, wysportowaną dziewczyną. Przy wzroście 172 cm ważyła 56 kilogramów, miała długie, czarne włosy i piwne oczy. Z racji swojego wyglądu mówiono na nią “Motylek”. Była do tego bardzo sympatyczna, wesoła i w związku z tym bardzo lubiana w towarzystwie. Dziewczyna o godzinie 8:30 rano wyszła ze swojego domu w Piekarach Śląskich, ubrana na galowo. Zabrała ze sobą torebkę z telefonem, kartą do bankomatu, legitymacją studencką, notatkami z psychologii oraz pieniędzmi w kwocie 40 zł. Udała się pieszo w stronę dworca kolejowego, skąd pociągiem miała dojechać do Katowic. Niestety, Miłka na egzamin nigdy nie dotarła.
To, że dzieje się coś niedobrego, zostało zauważone dość szybko. Dziewczyna na egzamin miała dotrzeć pociągiem, razem ze swoim kolegą ze studiów, Markiem Pikutą. Był on dobrym znajomym Miłki, w przeszłości byli oni parą, ale po pół roku rozstali się w przyjaźni. Inicjatywa rozstania wyszła głównie od strony dziewczyny, jednak wyglądało na to, że Marek nie miał z tym problemu. Po rozstaniu nadal utrzymywali ze sobą kontakty, spotykali się, wymieniali się wiadomościami oraz pomagali sobie w nauce. Z tego względu Marek doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo zależało Miłce na zdaniu egzaminu. Wiedział, że intensywnie się do niego przygotowywała, umówił się z nią (na jej prośbę), że w trakcie jazdy pociągiem powtórzą wspólnie materiał mogący pojawić się w pytaniach egzaminacyjnych. Bardzo zdziwiło go więc, że Miłka nie wsiadła do pociągu i że nie dostał od niej żadnej wiadomości wyjaśniającej powód jej nieobecności. Kilkukrotnie próbował się z nią połączyć telefonicznie, niestety bezskutecznie. Bardzo go to zaniepokoiło, skontaktował się więc z obecnym chłopakiem Miłki- Szymonem Sokołowskim. Miał nadzieję, że być może Szymon wie coś więcej na temat nieobecności dziewczyny. Niestety Szymon był równie zdziwiony całą sytuacją jak Marek. Obecny chłopak Miłki czasami podwoził ją swoim samochodem na stację kolejową, jednak tego dnia nie widział się ze swoją dziewczyną. On również próbował połączyć się telefonicznie z Miłką, również bezskutecznie. Oficjalne zawiadomienie o zaginięciu złożył jeszcze tego samego dnia wieczorem jej ojciec. Od razu rozpoczęto działania poszukiwawcze. Najpierw starano się prześledzić poczynania dziewczyny z ostatnich dni oraz ustalić w którym dokładnie momencie zaginęła. Ustalono, że pierwszego czerwca 2006 roku Miłka spędziła cały dzień na uczelni z Markiem. Po zajęciach poszli do kawiarni, a następnie wrócili razem pociągiem do rodzinnej miejscowości. Drugiego czerwca dziewczyna bawiła się w klubie z kolegami i koleżankami z uczelni, do domu została odwieziona przez znajomą i jej chłopaka. Jeszcze tej samej nocy uczyła się do egzaminu. 3 czerwca dziewczyna odwiedziła na działce swojego znajomego- Krystiana. Krystian był jedynie kolegą dziewczyny, nie łączyły ich ze sobą głębsze relacje, ale często spędzali czas w swoim towarzystwie. Miłka razem z Krystianem wybrała się jeszcze tego samego dnia na dyskotekę, do domu odwiózł ją Krystian około godziny 4:30. Następnego dnia Krystian i Miłka wymienili kilka wiadomości i telefonów- dziewczyna prosiła chłopaka, aby po egzaminie podwiózł ją do Biura Współpracy z Zagranicą, ponieważ chciała załatwić formalności związane z wyjazdem zarobkowym na Cypr, który planowała w wakacje. Szóstego czerwca Miłka kontaktowała się telefonicznie z Markiem- chciała jechać z kolegą tym samym pociągiem, aby powtórzyć materiał na egzamin. Tego dnia wieczorem spotkała się też osobiście ze swoim chłopakiem Szymonem. Przed północą wysłała wiadomość do Krystiana, w której poinformowała go, że nie będzie już tego wieczora dostępna. Być może chciała pouczyć się przed egzaminem lub wyspać. Feralnego siódmego czerwca o godzinie 8:30 wyszła z domu i ruszyła na stację kolejową. Mniej więcej o tej godzinie przechodzącą drogą Miłkę widziała sąsiadka. Dziewczyna miała do pokonania około 2 kilometrów, pociąg miał odjechać o godzinie 9:01. Droga, którą zwykle szła, była mało uczęszczana, z obu stron otoczona zaroślami. O godzinie 8.46 Miłka wysłała wiadomość do Krystiana, że może już rozmawiać. Potem zadzwoniła, ale chłopak nie odebrał telefonu. Była to ostatnia odnotowana czynność zaginionej. Udało się ustalić, że dziewczyna z całą pewnością nie dotarła na stację kolejową a jej telefon został wyłączony jeszcze przed odjazdem pociągu. Tego dnia o godzinie 12:00 do Miłki próbował dodzwonić się Marek. Gdy się mu to nie udało, skontaktował się z chłopakiem dziewczyny, ten z kolei wysłał do niej dziesiątki esemesów i kilkadziesiąt razy próbował się z nią połączyć telefonicznie. Do Miłki dzwonili tez i pisali rodzice, siostra oraz przyjaciele. Za każdym razem od razu włączała się poczta głosowa. Jedyny raz, około godziny 13:00, siostra Miłki uzyskała sygnał połączenia, jednak nikt nie odebrał telefonu. O godzinie 18.40 ojciec dziewczyny złożył zawiadomienie o zaginięciu. Na podstawie tych informacji wywnioskowano więc, że cokolwiek się stało, musiało wydarzyć się właśnie na drodze pomiędzy domem a stacją kolejową, pomiędzy godziną 8:46 a 9:00. Niestety ze względu na ustronne położenie drogi, nie było żadnych świadków zdarzenia. Czy Miłka stała się ofiarą wypadku? Została porwana? A może wsiadła do czyjegoś samochodu z własnej woli, może planowała ucieczkę? A być może planowała samobójstwo? Na początkowym etapie śledztwa pytania te pozostawały bez odpowiedzi. Droga, którą dziewczyna miała pokonać, została wielokrotnie przeszukana, również przez psa tropiącego. W poszukiwaniach w terenie brało udział mnóstwo osób, także wolontariuszy. W akcję poszukiwawczą zaangażowało się również biuro detektywistyczne. Miejscowa społeczność silnie włączyła się w działania mające na celu wyjaśnienie sprawy- zbierano pieniądze na cele poszukiwawcze, rozklejano tysiące ulotek, publikowano ogłoszenia w mediach. Ogłoszenia publikowano nie tylko lokalnie, ale również w całej Polsce a nawet za granicami kraju. Miasto, z którego pochodziła dziewczyna, wyznaczyło nagrodę 16 tysięcy złotych w zamian za informacje, które pozwolą odnaleźć zaginioną. Niestety nie znaleziono żadnych wskazówek mogących ustalić co stało się z dziewczyną. Policja w tym czasie nie próżnowała. Postanowiono przyjrzeć się bliżej psychice dziewczyny, aby ustalić, czy mogła mieć skłonności samobójcze. Fakt, że dziewczyna przygotowywała się do egzaminu, planowała w dniu zaginięcia spotkanie z chłopakiem a w niedalekiej przyszłości wyjazd za granicę, przeczył hipotezie o samobójstwie, którą dość szybko odrzucono. Próbowano też ustalić, czy dziewczyna mogła oddalić się z własnej woli, nie informując o tym nikogo z bliskich jej osób. Ustalono, że nie była w konflikcie z nikim z rodziny. Mieszkała wprawdzie z rodzicami i była na ich utrzymaniu. Zdarzały się małe sprzeczki, głównie dotyczące późnych powrotów z imprez, jednak poza tym w życiu rodzinnym nie było żadnych większych problemów, które mogłyby usprawiedliwiać ucieczkę z domu. Nie było też wiadomo o żadnych problemach finansowych czy problemach na uczelni, przez które dziewczyna mogłaby uciec. Ogólnie miała bardzo dobry kontakt z rodzicami i z siostrą, było bardzo mało prawdopodobne by mogła oddalić się z własnej woli nie wysyłając chociaż krótkiej wiadomości do rodziny. Skupiono się więc na osobach z towarzystwa Miłki. Wiadomo było, że dziewczyna była bardzo lubiana, szczególnie przez płeć przeciwną. W przeszłości była w kilku związkach, w momencie zaginięcia utrzymywała relacje z kilkoma mężczyznami. Po pierwszych przesłuchaniach nie natrafiono na żaden ślad sugerujący, że któraś z tych relacji mogła zakończyć się dla dziewczyny w tragiczny sposób. Trzeba było jednak wnikliwie przesłuchać wielu świadków, aby uzyskać wiarygodny obraz sytuacji. Ustalono, że pierwszym chłopakiem Miłki był Darek Sperka. Byli ze sobą pół roku. Miłka zerwała z nim, ponieważ Darek zażywał narkotyki, czego dziewczyna nie była w stanie zaakceptować. Po niedługim czasie Miłka związała się z pracownikiem myjni samochodowej- Pawłem Pawelczykiem. Po kilku miesiącach rozstali się w przyjaźni. W momencie zaginięcia Miłki Paweł pracował już jako policjant. Bardzo angażował się w poszukiwania byłej dziewczyny. Po rozstaniu z Pawłem Miłka wdała się w kilka krótkotrwałych związków. Ze wszystkimi byłymi chłopakami pozostawała w dobrych stosunkach, niektórzy z nich nadal zabiegali o jej względy być może mając nadzieję na odnowienie relacji. Następnym jej chłopakiem był Marek Pikuta (ten, z którym zwykle dojeżdżała na uczelnię). Rozstanie z Markiem z ulgą przyjęli rodzice Miłki, którym chłopak nie przypadł specjalnie do gustu (niestety nie znalazłam informacji z jakiego powodu). Po zaginięciu Miłki Marek również bardzo aktywnie pomagał w poszukiwaniach byłej dziewczyny. Kolejnym i jednocześnie ostatnim partnerem Miłki był Szymon Sokołowski, z którym chodziła w momencie zaginięcia. Po przesłuchaniu najbliższych Miłki okazało się, że w jej życiu pojawił się jeszcze jeden mężczyzna. Rodzina Miłki nie była zamożna. Jej mama zajmowała się domem a ojciec pracował jako listonosz. Miłka marzyła o studiach na prywatnej uczelni, ale ponieważ rodziców nie było stać na taki wydatek, dziewczyna postanowiła samodzielnie zarobić pieniądze na studia. W wakacje 2005 roku wyjechała do Irlandii, gdzie pracowała w restauracji KFC. W Irlandii przebywała niemal 4 miesiące. Tam poznała Irlandczyka o imieniu Ron. O tej relacji nie było wiadomo zbyt wiele. Miłka zwierzyła się jednemu ze swoich znajomych, że zakochała się w Ronie a swojej siostrze powiedziała, że “posunęła się z Ronem za daleko”. Dziewczyna nie wyjaśniła jednak dokładnego znaczenia tych słów. W trakcie pobytu w Irlandii Miłka była nadal w związku z Szymonem. Po powrocie do kraju utrzymywała jednak kontakt z Ronem za pośrednictwem rozmów telefonicznych oraz mediów społecznościowych. Szymon wiedział o tej znajomości, ale nie traktował Rona jako rywala. Związek Miłki z Szymonem sprawiał wrażenie solidnego, chłopak często bywał w jej rodzinnym domu, gdzie traktowany był jak przyszły zięć. Pomimo, że Miłka utrzymywała kontakt z kilkoma byłymi chłopakami oraz często przebywała w towarzystwie kolegów, nie znaleziono żadnego śladu mogącego sugerować, że dziewczyna była niewierna swojemu chłopakowi.
“Analiza relacji emocjonalnych dziewczyny wskazywała, że flirtowała z wieloma mężczyznami, ale tylko Irlandczyk mógł być zagrożeniem dla jej stałego związku. Czy z Ronem łączyło ją uczucie, czy również seks – tego nikt z grona przyjaciół dziewczyny nie wiedział na pewno.”
“Motyw ukryty”
Siódmego lub ósmego kwietnia 2006 roku (piątek lub sobota) w godzinach wieczornych przed domem rodziców Miłki jeden z sąsiadów widział złotego jeepa, w którym siedział kierowca o półdługich blond włosach. Jego opis nie pasował do żadnego ze znajomych Miłki. Dziewczyna wyszła z domu, pocałowała tego mężczyznę, a następnie odjechali razem tym właśnie autem. Czy to był Ron? Tego nie udało się ustalić.
W gronie podejrzanych przez długi czas pozostawali wszyscy adoratorzy Miłki. Nie znaleziono jednak żadnych dowodów na to, że któryś z nich stoi za zaginięciem dziewczyny. Po jakimś czasie od zaginięcia Miłki policja odkrywa nowy trop. Okazuje się, że w niecałe trzy miesiące po zaginięciu dziewczyny, tj 24 sierpnia 2006 roku w Kołobrzegu policjant drogówki wylegitymował kierującą pojazdem kobietę o nazwisku Miłka Piekielny. Była to rutynowa kontrola, nie wystawiono mandatu karnego ani nie udzielono pouczenia. Niestety policjant przeprowadzający kontrolę nie miał świadomości, że kobieta o taki nazwisku figuruje jako osoba zaginiona. W momencie odkrycia tego faktu nie był już w stanie przypomnieć sobie jak wyglądała ta kobieta. Mógł to być oczywiście zwykły zbieg okoliczności, zbieżność nazwisk, jednak fakt, że niedaleko miejsca kontroli zamieszkiwała bliska rodzina zaginionej, pozwolił przypuszczać, że kontrolowaną kobietą mogła rzeczywiście być Miłka. Zaczęto więc jeszcze raz brać pod uwagę możliwość ucieczki i być może wyjazd za granicę, do ukochanego Rona. W tym momencie zdecydowano się poprosić o pomoc psychologa śledczego, który jeszcze raz przejrzał dotychczasowy materiał dowodowy. Potwierdził, że z dużą dozą prawdopodobieństwa można wykluczyć możliwość samobójstwa. Niestety, po przejrzeniu wszystkich dostępnych wiadomości o zaginionej, psycholog doszedł do wniosku, że wersja o ucieczce też wydawała się mało prawdopodobna. Analiza całego “materiału psychologicznego” wskazywała, że Miłka najprawdopodobniej została jednak uprowadzona. Psycholog wskazywał, że należy jeszcze raz bacznie przyjrzeć się relacji Miłki i Rona a także osobie ostatniego odrzuconego przez nią chłopaka - Marka oraz bliskiego znajomego – Krystiana. Po tych wskazówkach skupiono się na odnalezieniu Irlandczyka. W końcu udało się ustalić tożsamość tajemniczego Rona. Gdy poinformowano mężczyznę o całej sytuacji, ten zdecydował się przyjechać do Polski i poddać przesłuchaniu. Mężczyzna dostarczył niezbitych dowodów na to, że w czasie zaginięcia dziewczyny przebywał w Irlandii. Nie posiadał tez żadnych wiadomości mogących sugerować, że dziewczyna uciekła za granicę. Z Ronem nie kontaktowała się od czasu zaginięcia. Mężczyzna wprawdzie nie był w stanie podać informacji mogących wyjaśnić co stało się z Miłką, podał jednak dużo szczegółów dotyczących jej osobowości. Okazało się, że pewne cechy charakteru dziewczyny mogły mieć wpływ na przebieg wydarzeń z 7 czerwca 2006 roku. Po pierwsze Miłka okazała się osobą, która w sytuacja stresowych stawiała czynny opór. Zaatakowana przez klienta restauracji potrafiła stawić mu czoło. Gdy Ron pewnego dnia próbował ją pocałować, został przez nią spoliczkowany. To mogło sugerować, że w dniu zaginięcia zaatakowana Miłka broniła się, co mogło spotęgować agresję u porywacza, prowadząc ostatecznie do śmierci dziewczyny. Ron przyznał też, że Miłka przemieszczając się miała w zwyczaju korzystać z podwózek oferowanych przez znajomych. Być może w dniu zaginięcia również z skorzystała z takiej podwózki. Psycholog podtrzymał hipotezę, że dziewczyna została uprowadzona (prawdopodobnie pod pretekstem podwiezienia na stację kolejową). Na podstawie zebranych materiałów sporządzono profil przedstawiający cechy sprawcy. Ustalono, że porywaczem jest prawdopodobnie mężczyzna w wieku od 25 do 35 lat, osoba dobrze znana Miłce. Mężczyzna najprawdopodobniej żywił do dziewczyny uczucie, obserwował jej zwyczaje, miał nadzieję na głębszą relację z Miłką. Po porwaniu porywacz prawdopodobnie przez jakiś czas przetrzymywał dziewczynę w ukryciu, ze względu na żywione do niej uczucie nie planował jej skrzywdzić, jednak agresywno- obronna reakcja Miłki wyzwoliła w nim silną agresję, która doprowadziła do zabójstwa. Zdarzenie to mogło mieć znaczny wpływ na psychikę sprawcy. Mężczyzna prawdopodobnie ukrył zwłoki kobiety na terenie w pobliżu swojego miejsca zamieszkania. Analiza wszystkich dowodów pozwoliła na ustalenie przypuszczalnego przebiegu zdarzeń oraz cech sprawcy, jednak nie dała jednoznacznej odpowiedzi na to, kto tym sprawcą konkretnie był. Być może nie dowiedzielibyśmy się tego nigdy, gdyby nie popełniony przez niego po latach błąd. Sprawcę udało się ustalić po 5 latach od zaginięcia kobiety. Zachował bowiem na pamiątkę telefon Miłki. Po 5 latach postanowił z niego skorzystać. Kupił nową kartę SIM, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że nawet z nową kartą, po uruchomieniu telefonu w bazach pojawi się jego numer IMEI. Tym sposobem śledczy trafili na trop porywacza. Okazał się nim sąsiad Miłki- Michał Wrzecionko. W chwili zaginięcia kobiety miał 34 lata. Nie był wcześniej brany pod uwagę jako sprawca, ponieważ nie wiadomo było, by kiedykolwiek pozostawał z dziewczyną w bliższych stosunkach. Nigdy nie miał konfliktów z prawem. Był rozwodnikiem z dwójką dzieci. Prowadził niewielki warsztat stolarski. Na pierwszy rzut oka był osobą nie wzbudzającą żadnych podejrzeń. Okazało się jednak, że miał na punkcie Miłki niezdrową obsesję. Snuł na jej temat fantazje, obserwował ją, próbował adorować, jednak dziewczyna wyśmiała jego zaloty. Traktowała go jako niegroźnego wielbiciela nie mając świadomości jego obsesji na jej punkcie. Ustalono, że prawdopodobnie feralnego dnia sąsiad zaproponował Miłce podwiezienie na stację kolejową. Gdy ta nie zgodziła się, potrącił ją samochodem a następnie przewiózł ją do swojego domu (prawdopodobnie nieprzytomną, aczkolwiek bez większych obrażeń). Przetrzymywał dziewczynę w piwnicy, wielokrotnie gwałcąc. Gdy trwały poszukiwania, policjanci nie raz przechodzili obok domu sprawcy, sam mężczyzna został również przesłuchany, jednak zeznał wtedy, że niczego nie widział i nie słyszał. W tamtym momencie śledczy nie mieli powodów by mu nie wierzyć. Gdy policjanci przyszli aresztować sprawcę, nie stawiał oporu, nie uciekał. Przyznał się do porwania dziewczyny. Szybko wyszło na jaw, że Miłka niestety nie żyje. Porywacz sam wskazał policji miejsce ukrycia zwłok. Zeznał, że po śmierci dziewczyny rozebrał jej ciało, zapakował do worka i zakopał zaledwie 2 kilometry od swojego domu. Wszystkie rzeczy osobiste Miłki oprócz telefonu, zniszczył lub spalił. Co było bezpośrednią przyczyną śmierci kobiety, tego niestety nie wiadomo do dzisiaj. Sekcja zwłok nie pozwoliła na jej ustalenie. Mężczyzna twierdzi, że przyczyna jej śmierci była naturalna, że nie mógłby jej zabić, ponieważ był w niej zakochany. ![]()
Rodzina Dupont de Ligonnès od 2011 roku wynajmowała część starego szeregowca w miejscowości Nantes we Francji. Dom nie był zbyt obszerny, ale urządzony z przepychem, w staroświeckim stylu. Wystrój domu byś może brał się stąd, że rodzina Ligonnès miała arystokratyczne korzenie. Należeli do niej m.in. Sophie de Lamartine- siostra poety Alphonsa de Lamartine oraz jej syn Charles szarl de Ligonnès, który w roku 1906 został biskupem Rodez.
Ojcem rodziny był Xavier Pierre Marie Dupont de Ligonnès (ur. 9 stycznia 1961 r. w Wersalu ). Xavier od wielu lat prowadził własną działalność gospodarczą. W ciągu życia stworzył kilka firm, które przynosiły głównie straty. Ich działalność polegała m.in. na tworzeniu i obsługiwaniu systemu lojalnościowego dla klientów restauracji, czy też tworzeniu przewodników po hotelach i restauracjach, które skierowanych były do podróżujących sprzedawców. Pomimo tego, że Xavier nie osiągał sukcesów w życiu zawodowym, przez znajomych opisywany był jako osoba bardzo towarzyska, spokojna i ponad wszystko kochająca rodzinę. Matka- Agnès (z domu Hodanger) urodziła się 9 listopada 1962 r. w Neuilly-sur-Seine na przedmieściach Paryża. Była asystentką w katolickiej szkole Blanche-de-Castille w Nantes, gdzie część jej obowiązków polegała na nauczaniu katechizmu. Opisywana była jako osoba bardzo religijna, życzliwa, ale surowa wobec uczniów. Razem ze swoimi dziećmi regularnie brała udział w nabożeństwach kościelnych. Małżeństwo wychowywało czwórkę dzieci: Najstarszy Arthur urodził się 7 lipca 1990 roku. Jego ojcem nie był Xavier, ale Arthur został przez niego adoptowany w wieku 2 lat, zaraz po ślubie Agnès i Xavier. Arthur był bardzo uzdolnionym, młodym mężczyzną. Studiował informatykę w prywatnym college'u Saint-Gabriel w Saint-Laurent-sur-Sèvre w Wandea, mieszczącym się godzinę jazdy od Nantes. Pracował też dorywczo jako kelner w jednej z pizzerii znajdujących się w rodzinnej miejscowości. Młodszy syn Thomas urodził się 28 sierpnia 1992 r. W wieku 17 lat zdał maturę. Pasjonował się muzyką i studiował ją na Katolickim Uniwersytecie Zachodnim w Angers. Mieszkał w akademiku a przez znajomych opisywany był jako zwyczajny, aczkolwiek trochę zamknięty w sobie chłopak. Jedyna córka- Anne urodziła się 2 sierpnia 1994 r. W momencie tragicznych wydarzeń była w 11 klasie, a przedmiotem jej zainteresowań były nauki ścisłe. Anne była opisywana przez przyjaciół i krewnych jako osoba bardzo uprzejma i religijna. Najmłodszy syn- Benoît urodził się 29 maja 1997 r. Według jego przyjaciół i kolegów z liceum był popularny i miał spore powodzenie u dziewcząt. Benoit w wolnym czasie udzielał się w kościele jako ministrant. Do rodziny należały też dwa zwierzaki- psy rasy labrador. Wydarzenia, które były częścią tragedii miały miejsce na przełomie marca i kwietnia 2011 roku. Niestety chronologii wszystkich zdarzeń nie znamy. Przedstawię Wam teraz informacje, których po przeprowadzonym śledztwie jesteśmy pewni. 1 kwietnia 2011 roku (był to piątek) najstarszy syn Arthur po zakończonych zajęciach udał się do domu. Tego dnia Arthur był umówiony z szefem pizzerii, w której pracował. Miał odebrać comiesięczną pensję. Wydawana ona była pracownikom zawsze pierwszego dnia miesiąca, a Arthur z reguły odbierał pieniądze tak szybko jak to było możliwe, jednak tego dnia nie pojawił się w pizzerii. Właściciel był trochę zdziwiony tym faktem, ale pomyślał, że widocznie chłopakowi wypadło coś ważnego i że pewnie zgłosi się po pieniądze w ciągu kilku następnych dni. Niestety tak się nie stało. Poza zniknięciem Arthur zauważonym przez szefa pizzerii, przez kilka kolejnych dni sąsiedzi ani znajomi rodziny nie zauważyli niczego szczególnego. W niedzielę 3 kwietnia kilku świadków widziało Xavier i Agnès z trójką pozostałych dzieci. Cała piątka zjadła posiłek w restauracji a następnie udała się do kina. Przesłuchiwani po czasie świadkowie nie przypominali sobie niczego nietypowego w zachowaniu rodziny. Wiemy, że gdy cała rodzina wróciła z kina, Xavier o godzinie 22:37 zadzwonił do swojej siostry Christine. Ponieważ kobieta nie odebrała, Xavier nagrał wiadomość na poczcie głosowej. Brzmiała ona następująco: „yhm..spędziliśmy niedzielny wieczór razem w kinie, a potem w restauracji i właśnie wróciliśmy - dzwonię, aby zapytać, czy nie jest za późno na rozmowę, ale widzę, że włączyła się poczta głosowa. Ale ... Byłem zaskoczony, mówiłaś mi o Bertramie, który przygotowuje się do lotu!? Hm?! Ale ... Myślałem, że dopiero co przyjechał! ... więc byłem trochę zdziwiony. W każdym razie, wysyłam ci moją miłość ... Jeśli nie jest za późno, oddzwoń lub wyślij mi SMS-a, a ja oddzwonię. OK, idę położyć dzieci do łóżka, pozdrów wszystkich. Do zobaczenia wkrótce ... Może ... ". Zapis autentycznego nagrania dostępny jest w Internecie. Po odsłuchaniu wiadomości wydaje się, że głos Xavier jest zupełnie naturalny i nie można odnieść wrażenia, że z rodziną mogło w tym czasie dziać się coś niepokojącego. Jedyną wątpliwość wzbudzają ostatnie słowa, czyli “do zobaczenia. Może...”. W kontekście późniejszych wydarzeń brzmią one dosyć złowrogo, ale można uznać, że wypowiadając je Xavier mógł mieć np. na myśli to, że nie będzie miał okazji widzieć się z siostrą w najbliższym czasie a jedynie będą mogli skontaktować się np. telefonicznie. Trudno więc jednoznacznie stwierdzić co konkretnie oznaczały te słowa. 4 kwietnia (w poniedziałek) - w szkole nie pojawili się Anne i Benoît. Szkoła otrzymała informację, że dzieci są chore. Ich znajomi próbowali się z nimi skontaktować poprzez smsy i wiadomości internetowe, jednak bezskutecznie. W tym dniu Xavierowi i jego siostrze udało się porozmawiać przez telefon. Rozmowa trwała w sumie 20-30 minut. Dokładnej treści rozmowy nie udało mi się ustalić, ale wiadomo, że dotyczyła ona zwykłych, codziennych rodzinnych spraw. Jej treść w żaden sposób nie zaniepokoiła siostry Xaviera. Tego dnia świadkowie widzieli również Xavier z Thomasem w ekskluzywnej restauracji La Croix CADEAU, w Avrillé, niedaleko Angers. Dwaj kelnerzy pamiętają, że chłopak pod koniec posiłku poczuł się niedobrze, oraz że w trakcie pobytu w restauracji syn i ojciec praktycznie ze sobą nie rozmawiali. 5 kwietnia- wtorek. Tego dnia do domu rodziny zapukał komornik. Chciał odzyskać od Xaviera dług w wysokości 20.000 €, ale nikt nie otworzył drzwi. Komornik wycofał się więc licząc, że uda mu się skontaktować z Xavier innego dnia. Thomas spędził wtorkowe popołudnie w domu przyjaciela w Angers, gdzie razem ćwiczyli grę na instrumentach muzycznych oraz oglądali telewizję. Chłopak chciał spędzić noc u przyjaciela, jednak Xavier zadzwonił do syna, aby jak najszybciej wracał do domu, ponieważ jego matka uległa wypadkowi w trakcie jazdy na rowerze. Thomas zjadł więc szybko kolację u kolegi a następnie udał się do domu około godziny 22:00. Do dzisiaj nie wiemy co konkretnie działo się w dniach 4-5 kwietnia. Sąsiedzi rodziny zeznali, że w tych dniach nie widzieli niczego szczególnego. Nie przypominają też sobie by widzieli którekolwiek z dzieci Ligonnèsów. Jedyną zauważalną nietypową rzeczą było intensywne szczekanie i wycie psów, które ucichło 5 kwietnia. 6 kwietnia kolega Thomas próbował skontaktować się z nim telefonicznie chcąc zapytać się o stan jego matki. Thomas nie odbierał jednak telefonu. Przyjaciel chłopca otrzymał jednak od niego krótkie smsy informujące o tym, że nie przyjdzie do szkoły, ponieważ jest bardzo chory. W kolejnych dniach kolega otrzymał też smsa, w którym Thomas informował, że ma problemy z naładowaniem telefonu a jego ojciec będzie mu musiał kupić nową ładowarkę. “Nie przychodzę do ciebie. Jestem chory” i „Naprawdę chory, nie przychodzę na zajęcia”. „Brakuje mi akumulatora, mój tata szuka dla mnie nowej ładowarki” Również 6 kwietnia dziewczyna Arthura, zaniepokojona brakiem kontaktu, zapukała do drzwi jego rodzinnego domu. Zauważyła, że w jednym z pomieszczeń na pierwszym piętrze paliło się światło, jednak nikt nie otworzył drzwi. Dziewczynę zdziwił fakt, że nie było słychać ujadania psów, które miały w zwyczaju szczekać w momencie, gdy ktoś pukał do drzwi. Wiemy, że po 4 kwietnia nie było już bezpośredniego kontaktu z żadnym z dzieci państwa Ligonnès. Jeśli chodzi o Agnès- zeznania świadków dotyczące tego, kiedy widziano ją po raz ostatni, są niestety dość rozbieżne. Jeden z sąsiadów twierdzi, że nie widział kobiety od niedzieli 3 kwietnia. Kilku innych świadków twierdzi natomiast, że widziało kobietę w kolejnych dniach. Jeden z pracowników zakładu fryzjerskiego miał widzieć ją idącą chodnikiem, rozmawiającą przez telefon, około godziny 12:15 5 kwietnia. Jeden z sąsiadów do dzisiaj jest pewny, iż widział ją w czwartek wieczorem 7 kwietnia, gdy wyprowadzała jednego ze swoich psów. Również pracownica pobliskiego sklepu twierdzi, że widziała kobietę 7 lub nawet 8 kwietnia. 8 kwietnia z konta Xavier opublikowano wiadomość na katolickim forum internetowym. Xavier używał na forum pseudonimu „Ligo”. Jego ostatni wpis dotyczyły dyskusji na temat przodków Jezusa. Jego treść niestety nie wniosła nic istotnego do późniejszego śledztwa. Link do forum: http://www.cite-catholique.org/search.php?author_id=3094&sr=posts&sid=b5719fb2c1badb202225555fbbf0203c Tego dnia z poczty Xavier wysłany został również e-mail do jego szwagra (Bertrama). “Wszystko w porządku, Bertram, wkrótce usłyszysz bardziej szczegółowe wiadomości za pośrednictwem Christine. Do zobaczenia. Wszystkiego najlepszego, Xavier”. Mężczyzna wysłał również wiadomości do swojej matki i siostry. Nie zawierały one niczego szczególnego a tym bardziej niepokojącego. Nie możemy być w stu procentach pewni, że ich autorem był Xavier, ale wiadomo, że zostały one wysłane z adresu IP rodzinnego domu Ligonnès. W poniedziałek, 11 kwietnia szkoła Ann i Benoîta otrzymała list podpisany przez Xavier, z informacją, że dzieci nie będą już uczęszczały do szkoły, ponieważ cała rodzina przeprowadza się do Australii z powodu „pilnych zmian zawodowych”. Z kolei szkoła katolicka, w której pracowała Agnès, otrzymała podpisany przez nią list, w którym rezygnowała z pracy, podając ten sam powód odejścia. Dyrektor szkoły próbował skontaktować się z nią telefonicznie- bezskutecznie. Na 11 kwietnia datowany był również zaskakujący list napisany na maszynie, bez podpisu, wysłany do jednego z członków rodziny. Niestety nie udało mi się ustalić, kiedy dotarł on do odbiorcy. Za chwilę usłyszycie fragmenty wolnego tłumaczenia tego listu. Osoby pojawiające się w nim to członkowie rodzin Xavier i Agnès oraz ich przyjaciele. Ponieważ list był pisany na maszynie, nie można z całą pewnością stwierdzić kto był jego autorem. Oto fragmenty listu: "Cześć wszystkim! Ogromna niespodzianka: musimy pilnie wyjechać do USA, ze względu na bardzo szczególne okoliczności, które wyjaśnimy poniżej. Otrzymacie ten list zwykłą pocztą, ponieważ przez następne kilka lat nie będziemy mogli komunikować się w żaden inny sposób (bez e-maili, SMS-ów, bez połączeń telefonicznych) ze względów bezpieczeństwa. Kiedy będziecie czytać ten list, nas już nie będzie we Francji i nie będziemy mogli wrócić do niej przez nieokreślony jeszcze czas (kilka lat). Pewnie zastanawiacie się, co się dzieje… Oto wyjaśnienie (przynajmniej tyle, ile możemy Wam opowiedzieć. Ten list jest jedyną korespondencją, jaką mogliśmy napisać i został sprawdzony przed wysłaniem do Was). Kiedy założyliśmy naszą firmę w Miami w 2003 roku, skontaktowaliśmy się (za pośrednictwem osoby, która pomogła nam założyć firmę) z „DEA” (rodzaj amerykańskiego „zespołu narkotykowego” z agentami rozmieszczonymi w kilku krajach), którzy szukali obywatela Francji, mogącego infiltrować francuskie kluby nocne, aby uzyskać informacje o handlu narkotykami i praniu pieniędzy bez zwracania na siebie zbytniej uwagi. Ponieważ działalność mojej firmy polegała na tym, że każdego dnia znajdowałem się w innym mieście, mając uzasadniony powód, aby kontaktować się z szefami klubów nocnych (aby zaprosić ich do umieszczenia ich lokalu w bazie mojej firmy), więc byłem dla agentów idealnym kandydatem. Więc kiedy zostałem przetestowany i poinstruowany, przyjąłem moją misję pracy incognito dla DEA, pod warunkiem zachowania przeze mnie tajemnicy (również przed dziećmi). …............. To pozwoliło nam rozwinąć naszą oficjalną działalność biznesową oraz uzyskać (nieoficjalny) miesięczny dochód, ponieważ ta oficjalna działalność nie przyniosła wystarczającej ilości pieniędzy na pokrycie naszych wydatków. …....... W klubach nocnych wszystko szło zgodnie z planem przez ostatnie 7 lat… aż do teraz: Dzięki informacjom, które zebrałem, stałem się kluczowym świadkiem w nadchodzącym procesie z udziałem głównych międzynarodowych bossów zajmujących się handlem narkotykami. Proces będzie musiał odbyć się w USA w ciągu najbliższych kilku lat. Data nie została jeszcze ustalona. Sprawę komplikuje to, że niektóre poszlaki wskazywały, iż moja rola została zdemaskowana. Wczoraj otrzymaliśmy potwierdzenie tych przypuszczeń. Dlatego sytuacja stała się dla nas potencjalnie niebezpieczna i wymagała od nas podjęcia środków nadzwyczajnych. Kiedy rozpocząłem prace pod przykrywką, zgodziłem się, że mogę zostać objęty „Federalnym programem ochrony świadków”. To właśnie musimy teraz zrobić… i nie robimy tego z podekscytowaniem, ale dlatego, że jest to konieczne i nie można tego obejść. Zostaliśmy więc objęci ochronną opieką rządu USA i „przeniesieni” do Stanów Zjednoczonych. Otrzymamy nowe tożsamości, które musimy utrzymywać w tajemnicy. Do czasu przeczytania tego listu będziemy oficjalnie „już nie istnieć” jako obywatele francuscy! Będziemy obywatelami USA, mieszkającymi w USA jak każdy inny obywatel USA… z wyjątkiem tego, że nie będziemy mogli komunikować się z naszą rodziną i przyjaciółmi przez czas nieokreślony, przynajmniej do czasu zakończenia procesu. Niesie to ze sobą pewne zalety i wady: Zalety: Absolutne bezpieczeństwo. Rząd USA dba o nas finansowo. Mieszkam w USA (nie możemy powiedzieć Wam gdzie, ale przez większość czasu jest ciepło, a muzyka jest dobra…) Niedogodności: Nagłe, pośpieszne odejście w całkowitej tajemnicy, bez możliwości uporządkowania naszych spraw. Długo nie będziemy mieć z Wami kontaktu. Niemożliwe jest poinformowanie wszystkich: cała komunikacja elektroniczna musiała zostać natychmiast przerwana. Najtrudniejsza rzecz: jest trochę napięcia z dziećmi, które nie mogły powiedzieć swoim znajomym i nie mogą korzystać z Facebooka i innych sieci internetowych (ale to naprawdę OK. Rozumieją.) Musieliśmy zrezygnować z psów: na szczęście ktoś zabrał je oba (żeby się nie rozdzieliły). Polegamy na każdym z was w wykonywaniu zadań, które powierzyliśmy poniżej. Mamy nadzieję, że nie poprosiliśmy o zbyt wiele: Wiemy, że możemy na Was liczyć. 1) Cédric: Przyjdź i usuń to, co zostało w domu do 31 maja (im wcześniej, tym lepiej) Zaczęliśmy sortować rzeczy (ubrania itp.), Ale nie mieliśmy czasu na dokończenie. Moglibyśmy pozwolić Amerykanom załatwić wszystko, ale nie są zbyt dokładni i wszystko by przepadło (cenne meble, instrumenty muzyczne, samochody…) 70% rzeczy można zabrać na wysypisko (wszystkie łóżka, komody, pudełka do przechowywania itp.). Meble które warto zatrzymać znajdują się w salonie (+ szafa, która została rozebrana w sypialni Arthura i biurko w pralni), reszta może pójść na wysypisko: najbliższy to Ecopoint, 3 km od domu (czynny do niedzieli w południe) Meble, które należy zachować, należy przekazać Locmalo, czekając, aż zostaną wysłane do brata Agnès. Klucze do domu są ukryte na zewnątrz w gazomierzu, który można otworzyć dowolnym narzędziem (kluczyk, śrubokręt, nóż). Uwaga: niektóre kopie klucza do drzwi wejściowych są źle wykonane i musisz kręcić kluczem dookoła w zamku, aby drzwi się otworzyły. Udało nam się umieścić wszystko, co chcemy zachować - a czego w żadnym wypadku nie możemy zabrać ze sobą - w sejfie, tak by móc odzyskać wszystko później. Są to przedmioty osobiste (zdjęcia, które mogą pokazywać „nieamerykańskie” życie, pamiątki, komputery, różne dokumenty, biżuteria, broń itp.): więc nie musisz nic pozostałego w domu sortować, po prostu wyrzuć wszystko… lub zachowaj dla siebie, jeśli chcesz (urządzenia elektryczne itp.). Poinformuj Alaina i innych przyjaciół o naszym wyjeździe. Sprzedaj kabriolet Golf i Xantię (podpisane dokumenty znajdują się na stole w salonie) i wyślij pieniądze ze sprzedaży (minus 20% prowizji za twoją usługę) do Christine (skontaktuj się z nią telefonicznie). (Uwaga: Citroen C5 był niezbywalny, więc został przekazany ojcu jednego z przyjaciół Arthura na części). Idź też do miejsc zamieszkania Arthura i Thomasa, aby zrobić to samo: właściciele są świadomi. Adresy i klucze znajdują się na stole w salonie. Prezenty dla Cédrica (do podziału z Renaudem i innymi pomagającymi przyjaciółmi) to: piłkarzyki, pianino, telewizor i inny sprzęt wideo, kolekcja płyt CD / DVD, taśmy audio i wideo, instrumenty muzyczne (zestaw perkusyjny, gitara, fortepian) oraz kilka innych rzeczy, które każdy może wziąć (lodówka, suszarka itp.) PS: nie musisz się martwić o wykrywacz metalu lub kajak, który może tam pozostać (ani gruz i drugi bałagan zgromadzony na tarasie, na końcu ogrodu i w piwnicy: to wszystko już tam było, kiedy się tam wprowadziliśmy) 2) Bertrand: Umów się z Cédriciem na odzyskanie cennych mebli, które mają być przechowywane (są to pamiątki z rodziny Agnès). Poinformuj całą rodzinę Agnès. 3) Emmanuel: Anuluj kontrakty na prąd, gaz, telefon, wodę i Internet: dokumenty leżą na stole w salonie. Powiedz naszym przyjaciołom (Michel, Marc, Ludo itp.) o naszym odejściu. Do waszej wiadomości: wszystkie listy adresowane do domu będą zwracane do nadawcy. 4) Christine i Bertram: Zarządzajcie kontami zgodnie z instrukcjami zawartymi w dokumencie dołączonym do tego listu. (Ponad 4000 € będzie co miesiąc przychodzić na różne konta + przychody ze sprzedaży wyżej wymienionych mebli). 5) Frédéric: Poinformuj Véronique i pomóż jej powiadomić resztę rodziny Ligonnès. Najlepiej byłoby wysłać jej kopię tego listu, gdy będzie w Wersalu. WAŻNE: powiedz „młodzieży”, aby nie ujawniała żadnych informacji na Facebooku i nie zdziwiła się, jeśli dzieci nie odpowiedzą na wiadomości od nich. To tyle w przypadku listy rzeczy do zrobienia. Szkoły dzieci są poinformowane, podobnie jak pracodawcy Agnès i Arthura. Oficjalna historia jest taka, że zostaliśmy przeniesieni do AUSTRALII do pracy, bez podawania żadnych konkretnych szczegółów. Byłoby dobrze, gdybyście mogli rozpowszechniać tę fałszywą historię na Facebooku i wszędzie indziej. Mamy nadzieję, że cała sytuacja nie potrwa więcej niż kilka lat. (Ale wciąż niepokoi nas, jak długo potrwa postępowanie sądowe w USA). Za jakiś czas będziemy mogli przesyłać Wam informacje pocztą. Wyznaczyliśmy Emmanuela jako „centralny kontakt”, ponieważ ma on tę zaletę, że zna prawie wszystkich. To on otrzyma listy, które zostaną do Was wysłane. Otrzyma instrukcje w odpowiednim czasie. Oczywiście, wysyłamy całą naszą miłość i bardzo o Was myślimy podczas tego przymusowego rozdzielenia. Uważajcie na siebie. Będziemy mieli tyle historii do opowiedzenia później!" Tak jak wspominałam- nie wiadomo kiedy dokładnie list dotarł do adresata, jednak o jego treści nie mieli pojęcia sąsiedzi rodziny. 13 kwietnia zaczęli się już poważnie niepokoić. Okiennice domu zamknięte był już ponad tydzień a samochód Agnès stał przez cały czas zaparkowany w tym samym miejscu przed domem. Zdecydowano się więc poinformować policję. 19 kwietnia policja wszczęła oficjalne śledztwo dotyczące zaginięcia rodziny. Śledczy skupili się na ustaleniu co jej członkowie robili w ostatnich dniach przed zniknięciem. Zachowanie jednego z nich wzbudziło spory niepokój. Na podstawie zebranych informacji ustalono, że znana już wtedy policji wersja o programie ochrony świadków jest mocno naciągana, tym bardziej że poczynania ojca rodziny sugerowały, że mogło stać się coś zdecydowanie gorszego. Oto co udało się ustalić: 12 marca Xavier dokonał zakupu nabojów do karabinu, następnie zarejestrował się na strzelnicy na północ od Nantes, którą odwiedził 4 razy między 26 marca a 1 kwietnia. Po przeszukaniu domu odnaleziono paragon ze sklepu znajdującego się w Saint-Maur, około 320 km od Nantes. Paragon datowany był na koniec marca i zawierał kilka pozycji, m.in. duże worki na śmieci oraz opakowanie płyt chodnikowych z tworzywa sztucznego. W piątek 1 kwietnia Xavier zakupił cement, łopatę i motykę. Następnego dnia mężczyzna kupił cztery 10-kilogramowe worki wapna, każdy w innym sklepie w okolicy Nantes. Przesłuchani sąsiedzi twierdzili, że 7 kwietnia widzieli Xaviera wkładającego kilka dużych toreb do swojego samochodu, Citroena C5. Przed swoim zniknięciem Xavier zamknął wszystkie konta bankowe, wypowiedział umowę dzierżawy domu, a na skrzynce na listy umieścił napis: „Proszę odesłać całą pocztę do nadawcy. Dziękuję”. Udało się też ustalić, że Xavier spędził noc z 11 na 12 kwietnia w hotelu Première Classe w Blagnac , niedaleko Tuluzy. Za pobyt zapłacił kartą kredytową. Pracownicy widzieli, jak 12 kwietnia odjechał spod hotelu swoim Citroenem. Noc z 12 na 13 kwietnia mężczyzna spędził w hotelu Auberge de Cassagne w Le Pontet w Vaucluse, w południowo-wschodniej Francji. W recepcji podał fałszywe nazwisko- Laurent Xavier, ale za pobyt również zapłacił kartą kredytową. 14 kwietnia Xavier pobrał 30 EUR z bankomatu w miejscowości Roquebrune-sur-Argens w departamencie Var w południowo-wschodniej Francji. Tego wieczoru spał w hotelu (w tym samym mieście) Formule 1 i został uchwycony na filmie przez kamerę monitoringu. Jest to ostatni znany zapis wizerunku Xaviera. W tym momencie ślad po mężczyźnie się urywa. Xavier porzucił swoje auto przed hotelem i zniknął jak kamień w wodę. Ustalenia śledczych były bardzo niepokojące. Wszystko wskazywało na to, że Xavier mógł zamordować członków najbliższej rodziny. Jeśli tak się jednak stało, to gdzie były ciała? Policja rozpoczęła intensywne przeszukiwanie terenu wokół domu. Na wyniki nie trzeba było czekać długo. 21 kwietnia śledczy odkryli szczątki Agnès i czwórki dzieci ukryte pod patio w ogródku na tyłach domu. Razem z ciałami ludzi odnaleziono również ciała dwóch psich członków rodziny. Dzień po odkryciu zwłok przeprowadzono ich sekcje. Ustalono, że ofiary zostały odurzone narkotykami a następnie zastrzelone przy użyciu długiego karabinu kalibru 0,22. Sprawca mordu dokonał „metodycznej egzekucji”, strzelając do każdej z ofiara 2-3 razy w głowę lub klatkę piersiową. Kaliber narzędzia zbrodni odpowiadał kalibrowi karabinu, który Xavier odziedziczył po ojcu zaledwie 3 tygodnie przed morderstwem. Prokuratura dość szybko doszła do jednego wniosku: Xavier Dupont de Ligonnès zamordował swoją żonę i troje dzieci prawdopodobnie w nocy z 3 na 4 kwietnia, zaś kolejnego dnia syna Thomasa. Następnie wykopał pod tarasem kilka dołów, do których wrzucił ciała bliskich wraz z ciałami psów. Zwłoki zasypał wapnem i przysypał ziemią. Przez kolejne dni starał się zatuszować morderstwa udając wyprowadzkę do Australii oraz udział w programie ochrony świadków. Wreszcie spakował się i wyjechał w niewiadomym kierunku. Po tych ustaleniach natychmiast wydano międzynarodowy nakaz aresztowania Xaviera Dupont de Ligonnès. Zbrodnię, która zszokowała nie tylko francuską opinię publiczną, okrzyknięto "rzezią w Nantes". Wydaje się, że sprawa jest tragiczna, ale jej wyjaśnienie jest jasne i jedyną niewiadomą na dzień dzisiejszy pozostaje to, gdzie ukrywa się sprawca tego bestialskiego mordu. Niestety okazuje się, że w tej sprawie istnieje wiele wątpliwości dotyczących tego co konkretnie się wydarzyło i co mogło się stać z Xavierem. Po pierwsze nie jest jasna rola Agnès w całym zdarzeniu. Oficjalna wersja mówi, że kobieta została zastrzelona razem z trójką dzieci pomiędzy 3 a 4 kwietnia. Przeczą temu jednak zeznania świadków, którzy widzieli kobietę w kolejnych dniach, aż do 7 czy nawet 8 kwietnia. Jeśli byłaby to prawda, to czy możliwe jest, że kobieta brała udział w morderstwie dzieci przed tym, jak sama została ofiarą? Ustalenia sekcji zwłok jednoznacznie stwierdzają, że na jej podstawie nie da się ustalić dokładnego czasu zgonu Agnès i dzieci. W trakcie śledztwa odkryto, że Agnès na jednym z forów medycznych w przeszłości opisywała trudności, jakie napotykają ją i jej męża. Wspomniała, że jej mąż stwierdził kiedyś, iż śmierć całej rodziny nie byłaby katastrofą. Chodziło prawdopodobnie o to, że jeśli wszyscy członkowie rodziny zmarliby jednocześnie, to nie byłoby nikogo kto musiałby się zmierzyć z żałobą po stracie bliskich osób. Jako osoby wierzące, mogli mieć nadzieję, że cała rodzina spotka się po śmierci w lepszym świecie. Czy Agnès podzielała zdanie męża? Tego prawdopodobnie nie dowiemy się już nigdy. Zastanawiając się nad motywem- on też nie jest do końca jasny. Rodzina miała wprawdzie kłopoty finansowe, które mogłyby doprowadzić rodziców do myśli samobójczych, jednak, skoro Xavier prawdopodobnie samobójstwa nie popełnił, to nie jest to klasyczny przypadek samobójstwa rozszerzonego. Xavier nie zyskał z żaden sposób finansowo na śmierci bliskich, jedyną rzeczą, którą “zyskał” był fakt, że nie musi się już martwic o utrzymanie swojej rodziny. Czy jednak nie byłoby łatwiej po prostu uciec, tak jak to zrobił po morderstwie? Czy świadomość, że zostawia bliskich na pastwę losu była dla niego trudniejsza od ich zamordowania? Być może. Możliwe też, że tak bardzo bał się kompromitacji w oczach bliskich, że wolał ukryć fakt, iż nie jest w stanie utrzymać rodziny a sposobem na to miało być pozbycie się wszystkich jej członków i wymyślenie historii o przeprowadzce do Australii oraz programie ochrony świadków. To pokazuje jak bardzo zaburzony musiał być umysł Xaviera. Wątpliwości w całej sprawie mnożą się też pod wpływem działań podjętych przez prokuraturę po odnalezieniu zwłok. Ciała zaraz po szybko przeprowadzonej sekcji zostały wydane rodzinie a pogrzeb odbył się już 28 kwietnia. Po pogrzebie wszystkie ciała zostały skremowane. 30 kwietnia urny z prochami zostały przyniesione na cmentarz na skraju miasta Noyers-sur-Serein- rodzinnej miejscowości Agnès- i złożone w rodzinnym grobowcu. Nikt z rodziny przed pogrzebem nie oglądał zwłok, ponieważ śledczy odradzali im tego. Obecnie rodzina ma im to za złe, mając wątpliwości czy wydobyte ciała na pewno należały do ich bliskich. Wątpliwości z czasem narastały a w chwili obecnej rodzina sądzi, że wersja o programie ochrony świadków może jednak być prawdziwa a ciała znalezione w domu Ligonnèsów zostały tam podrzucone, lub nawet że cała historia o ich odnalezieniu została sfabrykowana. Oczywiście śledczy absolutnie wykluczają taką możliwość, chociaż trzeba przyznać, że jeśli rodzina ma racje, to przecież nikt nie mógłby tego i tak oficjalnie potwierdzić. W każdym razie- policja oficjalnie od początku trzyma się wersji o zabójstwie a śledztwo stara się ustalić co stało się z Xavierem. Zaraz po odkryciu ciał śledczy rozpoczęli szeroko zakrojone poszukiwania mężczyzny. Przeszukano m.in. kompleks 40 jaskiń znajdujących się w promieniu 15 km wokół Roquebrune-sur-Argens. Nie odnaleziono jednak jakiegokolwiek śladu zaginionego. Niektóre poszlaki wskazywały, że Xavier mógł udać się na terytorium Niemiec. Przed swoim zniknięciem próbował odzyskać kontakt z kilkoma starymi przyjaciółmi, m.in. z niejaką Claudią, Niemką z którą Xavier był w przeszłości w bardzo bliskich stosunkach. Kobietę odnaleziono w 2013 roku, ale jej przesłuchanie nie wniosło nic nowego do akt sprawy. Istnieje też możliwość, że Xavierowi udało się zbiec poza granice Europy. Jednym z jego współpracowników był w przeszłości niejaki Gérard Corona, francuski imigrant mieszkający w Stanach Zjednoczonych, prowadzący firmę specjalizującą się w pomocy cudzoziemcom w załatwianiu procedur administracyjnych i prawnych w Stanach Zjednoczonych. Działalność firmy polegała też na balansowaniu na granicy prawa- Corona pomagał klientom w rejestrowaniu firm w tzw. “rajach podatkowych” a także w otwieraniu zagranicznych kont bankowych i uzyskiwaniu anonimowych kart płatniczych, pozwalających na wypłacanie pieniędzy w dowolnym miejscu na świecie bez pozostawiania śladu. Teoretycznie Xavier mógł również skorzystać z takich usług. Corona twierdzi, że Xavier nie kontaktował się z nim przed ani tym bardziej po morderstwie. Trzeba jednak przyznać, że ze względu na prowadzoną przez niego działalność, jest on dość miało wiarygodną osobą. Pomimo docierających do śledczych licznych sygnałów dotyczących możliwych lokalizacji, w których Xavier mógł się znajdować, po zbadaniu wszystkich śladów każdy z nich okazywał się ślepą uliczką. Z tego względu przyjęto, że najprawdopodobniej mężczyzna zbiegł a następnie ukrył się gdzieś popełniając samobójstwo lub ginąc np. z wycieńczenia. Śledczy skupili więc swoje działania na poszukiwaniach jego ciała. W 2013 roku jeszcze raz przeszukano jaskinie, kopalnie i inne trudno dostępne miejsca na terenie departamentu Var? W efekcie tych poszukiwań w czerwcu 2013 roku w Cogolin odkryto ciało w zaawansowanym stopniu rozkładu, prokuratura wykluczyła jednak możliwość, aby ciało należało do Xaviera. W 2015 roku w lesie niedaleko Fréjus odnaleziono kolejne szczątki mężczyzny znajdujące się w pobliżu pozostałości prymitywnego obozu. Oprócz rzeczy osobistych takich jak okulary, pusty portfel czy też śpiwór odnaleziono też rachunek datowany na rok 2011. Śledczy mieli sporą nadzieję na to, że w końcu udało się odnaleźć zwłoki Xaviera. Niestety badania DNA wykluczyły, że zwłoki należą do niego. Tożsamość mężczyzny, który zginął w lesie do dzisiaj niestety nie jest znana. W połowie lipca 2015 r. dziennikarz z Nantes otrzymał zdjęcie przedstawiające dwoje dzieci Ligonnèsów - Arthura i Benoîta - siedzących przy stole w kuchni. Na jego odwrocie znajdowała się odręczna notatka o treści „żyję do dnia dzisiejszego. „11 lipca 2015 r., Nantes”. Podpis pod notatką brzmiał Xavier Dupont de Ligonnès. Niestety do dzisiaj nie wiadomo kto zrobił zdjęcie (prawdopodobnie pochodziło ono z albumu rodzinnego). Nie udało się też ustalić kto je wysłał. Po analizie grafologicznej z dużą dozą prawdopodobieństwa wykluczono jednak, aby autorem notatki był Xavier. Kolejny ślad w śledztwie prowadził do klasztoru Saint-Desert w Roquebrune-sur-Argens. Policja otrzymała sygnały od kliku świadków, którzy twierdzili, że Xavier może się ukrywać tam właśnie. W dniu 9 stycznia 2018 r. policja dokonała nalotu na klasztor odnajdując mnicha podobnego do poszukiwanego mężczyzny. Niestety i tym razem ślad okazał się ślepą uliczką. Pomimo podobieństwa, wykluczono, że mnich i Xavier to ta sama osoba. Kolejny zwrot w sprawie miał miejsce zupełnie niedawno. W dniu 11 października 2019 na lotnisku w Glasgow aresztowano mężczyznę, który podróżował z Paryża. Do aresztowania doszło po poinformowaniu szkockich władz, że mężczyzna podróżujący do Glasgow posługuje się skradzionym paszportem. Po aresztowaniu mężczyzny i pobraniu mu odcisków palców świat obiegła informacja, że nareszcie udało się aresztować poszukiwanego od 2011 roku mordercę rodziny. Wątpliwości wzbudzał jednak fakt, że mężczyzna nie był ani trochę podobny do Xaviera. Sądzono więc początkowo, że mógł on poddać się operacjom plastycznym, aby zmienić całkowicie swój wygląd. Niestety badania DNA kolejny raz wykluczyły, aby pojmany mężczyzna był poszukiwanym mordercą. W rzeczywistości był to 69-letnim urodzony w Portugalii obywatel francuski odwiedzający żonę w Szkocji. Mężczyzna w 2014 roku zgłosił kradzież paszportu, po czym uzyskał nowy dokument, którym posługiwał się podczas każdej kolejnej podróży bez żadnych problemów aż do dnia 11 października 2019 roku. Mężczyzna został oczywiście przeproszony i uwolniony. Nie dziwi natomiast fakt, że po całym zdarzeniu zarówno na media jak i na policję spłynęła fala krytyki za udzielanie opinii publicznej niepotwierdzonych informacji. Xavier poszukiwany jest do dzisiaj, chociaż tak jak wspominałam, śledczy skłaniają się ku wersji o samobójstwie i mają nadzieję, że kiedyś uda się odnaleźć ciało mężczyzny. Nie wykluczają jednak możliwości, że Xavier uciekł i ukrywa się po dzień dzisiejszy pod fałszywą tożsamością. Rodzina Xaviera (szczególnie jego siostra i szwagier) z biegiem czasu nabrali przekonania, że nie mógł on zamordować swojej rodziny. Najbardziej prawdopodobna dla nich wersją jest ta o ucieczce rodziny do Stanów Zjednoczonych. Założyli oni blog, na którym publikowali treści mające potwierdzić ich teorie, m.in. zeznania świadków znających Xavier, którzy nie mogli uwierzyć, że ten przemiły, kochający rodzinę mężczyzna byłby w stanie dokonać tak potwornej zbrodni. Według siostry Xavier miał poważne problemy z kręgosłupem, co według niej uniemożliwiało by samodzielne wykopanie dołów pod tarasem i umieszczenie w nich ciężkich ciał. Jeśli ktoś z was chciałby poznać więcej szczegółów to podaję link do bloga: http://xavierdupontdeligonnes.blogspot.com/ Do wizerunku kreowanego przez rodzinę Xaviera nie do końca pasują ustalenia śledczych. Istnieją osoby, które twierdzą, że Xavier posiadał też drugą, mroczną twarz. Jeden z mężczyzn zeznał, że Xavier groził mu kiedyś śmiercią, jeśli nie odda mu zaciągniętego niegdyś długu. Jak już wspominałam, Xavier udzielał się na forum katolickim. Okazuje się, że kilka razy został z niego usunięty za niestosowne, agresywne wpisy. Kilka razy wracał jednak na forum pod zmienionym pseudonimem. Ciekawa jestem co Wy myślicie o tej sprawie, jakie są wasze teorie na temat tego co stało się z Xavierem. Dajcie mi proszę znać w komentarzach. I pamiętajcie, aby mieć oczy otwarte, ponieważ istnieje cień szansy na to, że kiedyś możecie spotkać na swojej drodze Xaviera ukrywającego się pod fałszywą tożsamością. ![]()
10 grudnia 2003 roku. Dzień, który na zawsze zburzył szczęście kochającej się rodziny. Osoby znające Whitakerów opisywały ich jako rodzinę wręcz idealną. Mieszkali oni pod Houston w Teksasie, w miejscowości o dość ironicznej w tym przypadku nazwie- Sugar Land. Rodzina była zamożna, zamieszkiwała spory, aczkolwiek przytulny dom, który w ciągu dnia często zapełniał się gośćmi. Majątek rodziny oceniano na około 1,5 mln $. Głowa rodziny- Kent Whitaker- był audytorem w firmie budowlanej. Żona Kenta- Patricia- była emerytowaną nauczycielką, która przeszła na wcześniejszą emeryturę, aby móc zająć się dziećmi. Z relacji osób, które ją znały, w czasach gdy pracowała dała się poznać jako osoba bardzo zaangażowana w nauczanie, z życzliwym podejściem do uczniów. Whitakerowie mieli dwóch synów, którzy w momencie tych tragicznych wydarzeń byli już pełnoletni. 19- letni Kevin niedawno rozpoczął studia na Uniwersytecie T&A niedaleko Houston. 24- letni Thomas Bartlett, na którego wszyscy mówili Bart, kończył właśnie studia na Uniwersytecie Stanowym w Huntsville. Jak już wspominałam, Whitakerowie byli dość zamożni. Rodzice mieli w zwyczaju rozpieszczać swoje dzieci poprzez kupowanie im dość drogich przedmiotów. Przykładowo- gdy starszy syn Bart rozpoczął studia, rodzice kupili mu mieszkanie nad jeziorem w miejscowości Willis, znajdującej się niedaleko uniwersytetu. Otrzymał też kilka samochodów, aby nie mieć problemu z dojazdem na uczelnię czy do rodzinnego domu. Prezentem z okazji zakończenia studiów przez Barta był z kolei Rolex warty około 4000 tys $. Prezent ten Bart otrzymał na kilka godzin przez tragedią. Mimo że rodzice wydawali sporo pieniędzy na dzieci, wydaje się, że w przypadku tej rodziny nie miało to zastąpić uwagi poświęcanej synom przez rodziców. Cała rodzina miała ze sobą bardzo dobry kontakt, a gdy Bart i Kevin przyjeżdżali do rodzinnego domu, starali się spędzać z rodzicami jak najwięcej czasu, często w aktywny sposób, np. podczas wspólnych wycieczek rowerowych. Bracia spędzali też dużo czasu ze sobą i swoimi znajomymi, dobrze się razem bawiąc.
10 grudnia 2003 roku był dniem, w którym Bart wraz z rodziną mieli świętować fakt, że udało mu się zdać ostatnie studenckie egzaminy, co w praktyce oznaczało, że już wkrótce stanie się absolwentem Uniwersytetu Stanowego. Z tej okazji cała rodzina wybrała się na uroczystą kolację do wykwintnej restauracji Pappadeaux w pobliżu Sugar Land. W jej trakcie rodzice wręczyli synowi prezent- ekskluzywny zegarek, mający być podziękowaniem za wysiłek włożony w lata nauki. Po kolacji cała rodzina udała się do domu, aby kontynuować świętowanie w domowym zaciszu. Po zaparkowaniu na podjeździe, rodzice oraz ich młodszy syn Kevin od razu udali się w kierunku wejścia. Bart powiedział rodzinie, że zaraz do nich dołączy. Chciał jeszcze chwilę zostać na zewnątrz, aby swobodnie porozmawiać przez telefon ze swoją dziewczyną. Ponieważ telefon został w samochodzie, Bart skierował się w kierunku auta. W tym momencie usłyszał krzyki najbliższych i odgłos wystrzałów z pistoletu. Natychmiast pobiegł w kierunku drzwi wejściowych. Widok, który zastał mroził krew w żyłach. Na ganku przed domem w kałuży krwi leżeli rodzice Barta. Jeszcze żyli, ale utrata znacznej ilości krwi spowodowała, że byli półprzytomni. W domu tuż za otwartymi drzwiami wejściowymi leżał jego brat, wydający z siebie ostatnie tchnienie. Oczywiste było, że ktoś właśnie postrzelił wszystkich członków jego rodziny. Napastnik nadal był w domu. Bart rzucił się w kierunku zamaskowanego mężczyzny, próbując wyszarpnąć mu broń. W trakcie szamotaniny mężczyzna postrzelił go w lewe ramię. Rana nie była jednak poważna. Po chwili napastnik uciekł tylnymi drzwiami porzucając broń i wsiadając do samochodu kierowanego przez swojego wspólnika. Bart natychmiast zadzwonił pod 911 informując o całym zdarzeniu i prosząc o pomoc. W tym czasie sąsiedzi Whitakerów- Cliff i Darlene Stanley- oglądali w swoim salonie program telewizyjny. W pewnym momencie do salonu wszedł ich syn- Brandon- pytając czy oglądają jakiś film akcji. Usłyszał bowiem odgłosy strzałów oraz ludzkie krzyki. Gdy cała trójka zdała sobie sprawę z tego, że odgłosy nie pochodziły z telewizji, mężczyźni rzucili się przed dom, aby sprawdzić co się dzieje. Cliff od razu zauważył Kenta leżącego przed swoim gankiem w nienaturalnej pozycji. Gdy podszedł bliżej, dostrzegł, że jego sąsiad silnie krwawi z rany w okolicach lewego ramienia. Cliff nakazał synowi, aby wracał do domu i zadzwonił pod 911. Następnie próbował dowiedzieć się od sąsiada co się stało, jednak ten powtarzał jedynie cały czas, że krwawi i że potrzebuje pomocy. Cliff zdjął z siebie koszulę, którą starał się zatamować krwawienie. Po chwili zorientował się, że leżąca nieopodal Patricia wydaje się być w dużo gorszym stanie niż jej mąż. Kobieta leżała skulona na werandzie, w pobliżu niewielkiego stopnia prowadzącego do domu. Cliff podszedł do niej pytając „Co się stało?” Patricia ostatkiem sił odpowiedziała, że ktoś do nich strzelał. Ostrzegła też sąsiada, że napastnik może nadal być w pobliżu. Po chwili całkowicie straciła przytomność. Cliff wszedł do domu zupełnie nie zastanawiając się nad tym, że sam może stać się ofiarą. Zdał sobie jednak sprawę, że w domu powinni być też synowie Whitakerów i odruchowo rzucił się im na pomoc. Po przekroczeniu progu domu zauważył chłopaka leżącego na podłodze twarzą do dołu. Nie był pewny, czy widzi Barta czy Kevina. Wiedział jedynie, że właśnie jest świadkiem tego, jak człowiek ten kona. Wrócił więc do Kenta zdając sobie sprawę, że jest on jedyną osobą, której może w tym momencie realnie pomóc. Przytomny jeszcze Kent prosił sąsiada, aby uciekał, sprawca mógł nadal być w domu i stanowił zagrożenie dla wszystkich przebywających w pobliżu. Cliff zdecydował się więc pobiec po swoją własną broń. Wpadł do domu, wyjął ją ze schowka, ale gdy ją nabijał, żona Cliffa stwierdziła, że jeśli wróci na miejsce strzelaniny z bronią w ręku, może zostać przez policję uznany za sprawcę zdarzenia i zastrzelony. Cliff przyznał jej rację. Nie mogąc jednak siedzieć bezczynnie, zdecydował się wrócić bez broni pod dom Whitakerów by pomóc Kentowi zatamować krwawienie. Po kilku chwilach na miejsce zdarzenia dotarła policja i służby ratunkowe. Dla najmłodszego Kevina nie było już jednak ratunku. Ciężko ranną Patricię przetransportowano do szpitala transportem lotniczym, jednak nie udało się uratować jej życia. Kent pomimo dużej utraty krwi przeżył atak. Bart był tylko lekko ranny. Policja rozpoczęła śledztwo mające ustalić kto i dlaczego zabił 2 osoby a kolejne 2 ranił, prawdopodobnie również z zamiarem zabójstwa. Pierwsze skojarzenie przywodziło na myśl motyw rabunkowy. Dzielnica, w której mieszkali Whitakerowie należała do zamożnych a ich dom mógł być łakomym kąskiem dla złodziei. Po przeszukaniu posiadłości okazało się jednak, że nie zginęło nic wartościowego. Szafki i szuflady zostały pootwierane, ale nie wyglądało na to, by były intensywnie przeszukiwane przez kogoś, kto miałby nadzieje na znalezienie w nich czegoś cennego. Wyglądało to tak, jakby ktoś pootwierał je tylko po to, by zainscenizować próbę kradzieży. Broń, której użył napastnik należała do Kenta Whitakera, który na co dzień przechowywał ją w specjalnym sejfie. Sejf został otwarty prawdopodobnie przy pomocy łomu. Znajdował się on jednak w odległym od wejścia miejscu, ktoś kto nie znałby wcześniej jego położenia, miałby problem z jego odnalezieniem. Przesłuchania ocalałych nie ułatwiły rozwiązania sprawy. Bart, który był po ataku w najlepszym stanie i można go było bez problemu przesłuchać, pomimo, że starł się bezpośrednio z napastnikiem, nie był w stanie podać praktycznie żadnych szczegółów jego wyglądu. Nie był nawet pewny czy mężczyzna był biały czy czarny. Kent z kolei pamiętał tylko, że mężczyzna był zamaskowany, a gdy zaczął strzelać do Kevina, Kent był przekonany, że to jakiś kolega syna robi sobie żarty strzelając z pistoletu do paintballa. Śledczy odnosili wrażenie, że napastnik pojawił się w domu Whitakerów w jednym, konkretnym celu. Aby ich zabić. Jeśli chodziłoby jedynie o rabunek, nie miałby powodu, aby strzelać do wszystkich członków rodziny, którzy przecież w żaden sposób nie chcieli przeszkodzić mu w uciecze ani też nie mogli by go rozpoznać, skoro był zamaskowany. Ponieważ motyw rabunkowy był wątpliwy zaczęto szukać innego motywu i przyglądać się bliżej życiu rodziny. Szybko odkryto sekrety jednego z jej członków. Okazało się, że świętowane tak hucznie zakończenie studiów Barta było jedną wielką fikcją. Mężczyzna już około 3 lata wcześniej przestał chodzić na zajęcia. Przed rodziną odgrywał za to rolę sumiennego studenta, jednak teatr ten miał wkrótce się zakończyć. Zbliżał się czas oficjalnego wręczenia dyplomów, a Bart wiedział, że nie będzie w stanie dalej oszukiwać rodziców. Czy jednak mógł to być powód do zabicia kochającego ojca, matki i brata? Okazało się, że w przypadku Barta mogło tak być. Chłopak w przeszłości sprawiał problemy wychowawcze i miał spore kłopoty z nauką. Został wyrzucony z liceum z powodu włamań, których dopuścił się razem z kolegami. Po tym incydencie zdiagnozowano u niego zaburzenia urojeniowe. Dodatkowym motywem mógł być fakt, że Bart po śmierci rodziców i brata nie tylko otrzymałby w spadku cały majątek rodziny, ale również pieniądze z polisy ubezpieczeniowej ojca. Niestety przypuszczenia śledczych zaczęły się potwierdzać. Gdy okolicę obiegły informacje o popełnionej zbrodni, na policję zgłosił się Adam Hipp , kolega Barta z liceum. Twierdził on, że w roku 2001 Bart namawiał go, aby ten zamordował jego rodzinę. Nakreślił mu plan, który pokrywał się idealnie z wydarzeniami z 10 grudnia, łącznie z postrzeleniem Barta w ramię, które miało odwrócić od niego podejrzenia policji. Co ciekawe, doszukano się informacji, że ówczesna dziewczyna Barta poinformowała o całym planie policję, nie zdradzając jednak szczegółów. Policjanci nie mając wtedy żadnych dowodów nie aresztowali Barta, poinformowali jednak o tym fakcie jego rodziców, którzy początkowo nie dali wiary tym informacjom. Gdy zapytali syna o całą sprawę, ten stwierdził, że to był tylko żart. Że się wygłupiał i że przecież nigdy nie zleciłby ich zabójstwa. Takie tłumaczenie wystarczyło Patricii i Kentowi. Po zeznaniach Adama pojawiły się podejrzenia, że to właśnie on może być sprawcą morderstw. Po sprawdzeniu jego alibi okazało się jednak, że nie ma takiej możliwości. Postanowiono więc bliżej przyjrzeć się dwóm najlepszym przyjaciołom Barta- Chrisowi i Stevenowi. Poproszono ich o tzw. “próbki zapachu”, które przedstawiono psom policyjnym przed przeszukaniem z ich udziałem posiadłości Whitakerów. Psy wykryły zapach w pootwieranych w trakcie włamania szufladach. Gdy śledczy przesłuchali mężczyzn, jeden z nich nie wytrzymał presji i przyznał się do uczestnictwa w zbrodni. Steven Champagne opowiedział policji jak Bart namówił ich do zabicia rodziny obiecując podzielenie się z nimi pieniędzmi z polisy ubezpieczeniowej ojca. Wskazał im miejsce, w którym jego ojciec przechowywał broń oraz poinstruował, aby upozorowali włamanie a jego samego postrzelili niegroźnie w ramię. Gdy rodzina Whitakerów była w restauracji, Bart zadzwonił do kolegów informując ich, że niedługo będą wracać do domu. Dzięki temu mieli oni czas, aby się przygotować. Śmiertelne strzały miał oddać Chris Brashear, Steven twierdził, że był jedynie kierowcą i pomógł Chrisowi uciec z miejsca zbrodni. Chłopak wskazał policji miejsce, w którym wspólnie z Chrisem ukryli dowody- w okolicach mostu nad jeziorem Conroe umieścili worek zawierający łom, którym włamali się do sejfu, dwa telefony komórkowe służące do porozumiewania się z Bartem oraz amunicję pasującą do broni należącej do Kenta. Po tych zeznaniach oskarżono mężczyzn o zabójstwo Patricii i Kevina. Zdecydowano też o aresztowaniu Barta, okazało się jednak, że nie było to takie proste. Mężczyzna przeczuwając, że prawdopodobnie jego udział w całym zdarzeniu niedługo wyjdzie na jaw, postanowił zbiec do Meksyku. Gdy policja poinformowała ojca Barta o swoich ustaleniach, ten początkowo nie mógł dać im wiary. Postawiony jednak przed faktami musiał dopuścić do siebie myśl, że jego żona i syn zostali zabici na zlecenie bliskiej im osoby. Kent był zdruzgotany tą myślą. Długo zastanawiał się nad tym, czy można było temu zapobiec, czy coś zrobili źle wychowując syna. W tym czasie Bart rozpoczął nowe życie w miejscowości Cerralvo na południu Meksyku. Pod przybranym nazwiskiem- jako Rudy Rios- zatrudnił się w sklepie meblowym należącym do ojca jego nowej dziewczyny- Cindy. Właściciel sklepu twierdził, że Bart był sumiennym pracownikiem. Zaprzyjaźnił się też z bratem Cindy, który był pod wrażeniem opowiadanych przez niego historii, m.in. tej o walce w Afganistanie, po której pozostała mu pamiątka w postaci blizny na ramieniu po ranie postrzałowej. Bart opowiadał nowym znajomym, że był jedynakiem a jego matka była prostytutką, która nigdy go nie kochała. Jego rodzice dawali mu jedynie pieniądze, a nie miłość, której pragnął. Przez ponad rok Bart wiódł w Meksyku względnie spokojne i szczęśliwe życie, jednak po 14 miesiącach sielanka się skończyła. Na policję zgłosiła się kolejna osoba- prawdziwy Rudy Rios. Był on znajomym Barta, który pomógł mu w ucieczce do Meksyku. Rudy twierdził, że Bart wmówił mu, iż musi uciekać z kraju, ponieważ chcą go oskarżyć o zbrodnię, której nie popełnił. Rios zgodził się mu pomóc w zamian za 3000$. Gdy jednak dotarło do niego, że Bart go okłamał i że najprawdopodobniej jest on odpowiedzialny za śmierć matki i brata, zdecydował się wydać go policji. Nie wiadomo do końca czy kierowały nim pobudki natury moralnej czy też nagroda pieniężna w wysokości 10.000 $ oferowana w zamian za informację o miejscu pobytu Barta. Faktem jest, że wkrótce potem Bart Whitaker został schwytany i wydany władzom Stanów Zjednoczonych. Pierwsze spotkanie Ojca z synem po aresztowaniu było bardzo emocjonujące. Bart załamał się i zaczął przepraszać ojca za wszystko, przyznając się jednocześnie do zarzucanych czynów. Zapytany o to, dlaczego to zrobił, odpowiedział, że nie wie. Wie tylko, że przez całe życie miał wrażenie, iż miłość otrzymywana od rodziców brała się z ich przekonania, że spełniał ich oczekiwania. W rzeczywistości jednak nie był on w stanie tego dokonać. Miał więc poczucie, że gdy prawda wyjdzie na jaw, rodzina przestanie go kochać. Po aresztowaniu Barta, oskarżono go o zorganizowanie zabójstwa 2 bliskich osób oraz usiłowanie zabójstwa trzeciej. Proces rozpoczął się w marcu 2007 roku, trwał zaledwie 6 dni i zakończył się skazaniem Thomasa Whitakera na karę śmierci. Chris Brashear otrzymał karę dożywotniego pozbawienia wolności. Steve Champagne dzięki współpracy z prokuraturą po ugodzie otrzymał karę 15 lat więzienia. Thomas Whitaker kilka razy odwoływał się od wyroku skazującego go na karę śmierci. Wszystkie apelacje zostały odrzucone i w dniu 1 listopada 2017 r. podpisano wyrok śmierci, wyznaczając termin egzekucji poprzez podanie śmiertelnego zastrzyku na 22 lutego 2018 r. Wtedy to ojciec Barta zwrócił się do władz z prośbą o ułaskawienie syna argumentując, że sam wybaczył mu jego zbrodnie a Bart jest jedyną osobą z rodziny Kenta, która pozostała przy życiu. Jeśli władze zdecydują się odebrać życie jego synowi, nie będzie miał w tym momencie na świecie nikogo bliskiego. Po tej prośbie gubernator Teksasu Gregory Abbott na 45 minut przed planowana egzekucją, zmienił wyrok skazujący Thomasa na karę śmierci na wyrok dożywotniego pozbawienia wolności bez możliwości zwolnienia warunkowego. Aktualnie Thomas Bart Whitaker przebywa w więzieniu w West Livington w Teksasie. Znalazł dla siebie zajęcie, którym jest pisanie. Jego twórczość poruszająca odczucia w trakcie pobytu w celi śmierci, długotrwałego odosobnienia oraz opisująca warunki panujące w więzieniu otrzymała kilka nagród literackich. Z twórczością Barta możecie się zapoznać na prowadzonym przez niego blogu zatytułowanym “Minuty przed szóstą” którego nazwa wzięła się stąd, że w Teksasie egzekucje przeprowadzane są zwykle o godzinie 18:00 Kent do dzisiaj zastanawia się nad tym co powodowało jego synem, gdy zlecał zabójstwo swojej rodziny. Doszedł do wniosku, że jego syn nienawidził swojego życia, tego, że nie spełnia oczekiwań bliskich, a jedynym wyjściem z sytuacji było dla niego pozbycie się osób, które te oczekiwania wobec niego miały. Z tego względu Kent czuje się współodpowiedzialny za całą sytuację. Czy wy też tak sądzicie?
#historiekryminalne #ciekawesprawykryminalne
![]()
Frederick Valentich w momencie zaginięcia miał 20 lat. Był pilotem- amatorem. Latał od niedawna, ale była to pasja jego życia. Do chwili zaginięcia na swoim koncie miał około 150 wylatanych godzin. Posiadał licencję turystyczną, która upoważniała go do latania samemu lub z rodziną czy też znajomymi, w dzień oraz w porze nocnej, ale jedynie przy dobrej widoczności. W przeszłości dwa razy starał się o przyjęcie do Australijskich Sił Powietrznych (Royal Australian Air Force, RAAF), jednak nie został przyjęty ze względu na zbyt niskie kwalifikacje. Wstąpił więc do Air Training Corps, ochotniczego programu kadetów młodzieżowych sponsorowanego przez Australijskie Siły Powietrzne. Valentich starał się też o uzyskanie licencji komercyjnej. Studiował w niepełnym wymiarze godzin aby uzyskać uprawnienia, jednak nauka nie szła mu najlepiej. Oblał kilka egzaminów wymaganych do otrzymania licencji. Oprócz problemów z jej uzyskaniem, zdarzały mu się też problemy w czasie lotów. Raz zdarzyło mu się naruszyć kontrolowaną strefę ruchu powietrznego bez zezwolenia, za co otrzymał ostrzeżenie. Dwa razy zdecydował się kontynuować lot przy złych warunkach atmosferycznych, czyli sporym zachmurzeniu ograniczającym widoczność. Po drugim incydencie rozważano nawet wszczęcie przeciwko niemu dochodzenia sądowego, ponieważ Valentich nie posiadał licencji pozwalającej mu na loty w takich warunkach.
21 października 1978 20-letni wówczas Frederick Valentich przybył na podmiejskie lotnisko Moorabbin pod Melbourne. W kapitanacie portu przedstawił plan lotu przez Cieśninę Bassa, trasa lotu miała wynosić 560 kilometrów a przelot miał zająć około trzy i pół godziny. Lot miał przebiegać wzdłuż wybrzeża Australii aż do Przylądka Otway, następnie pilot miał się skierować na południe, w stronę Wyspy King w pobliżu Tasmanii. Taki przebieg lotu minimalizował możliwość dezorientacji i pomylenia drogi- przez większą część lotu pilot widział wybrzeże kontynentu a Przylądek Otway był najbliżej położnym punktem pomiędzy lądem a wyspą. Valentich wynajął Cessnę 182L o numerze rejestracyjnym VH-DSJ- mały, jednosilnikowy samolot turystyczny- i wystartował o godzinie 18:19, o czym od razu poinformował wieżę kontroli lotów w Melbourne. Warunki do lotu były idealne. Widoczność była dobra, a wiatr umiarkowany. Nic nie zapowiadało wydarzeń, które miały mieć miejsce chwilę później. Początkowo przebieg lotu nie odbiegał od normy. Po pokonaniu około 200 km przy prędkości 250 km/h, o godzinie 19:00 Valentich zawiadomił wieżę, że zgodnie z planem osiągnął Przylądek Otway. Zaledwie kilka minut później, o godzinie 19:06, Valentich ponownie nawiązał łączność z wieżą kontroli lotów w Melbourne. Rozmowa została nagle przerwana a jej zapis jest świadectwem ostatniego kontaktu z pilotem. Oto odtworzenie rozmowy na podstawie pierwszych trzech stron raportu australijskiego Ministerstwa Transportu dotyczącego zaginięcia Fredericka Valenticha Wszystkie odległości w rozmowie podane są w stopach a zwrot Delta Sierra Juliet oznacza rozwinięcie numeru seryjnego zaginionego samolotu. PILOT: Melbourne, tu Delta Sierra Juliet. Czy wiadomo coś o lotach poniżej pięciu tysięcy? WIEŻA: Delta Sierra Juliet, nic nie wiadomo o takich lotach. PILOT: Delta Sierra Juliet. To ja. Wygląda na to że jest duży samolot poniżej pięciu tysięcy. WIEŻA: Delta Sierra Juliet, jakiego typu jest to samolot? PILOT: Delta Sierra Juliet. Nie mogę określić, ma cztery jasne, wyglądają jak światła lądowania. WIEŻA: Delta Sierra Juliet? PILOT: Melbourne, tu Delta Sierra Juliet. Samolot przeszedł nade mną co najmniej tysiąc. WIEŻA: Delta Sierra Juliet, zrozumiałem. Jest to duży samolot, potwierdzasz? PILOT: Hm... trudno powiedzieć ze względu na jego prędkość. Czy w tej okolicy znajduje się jakiś samolot wojskowy? WIEŻA: Delta Sierra Juliet, nie wiemy nic o samolocie wojskowym w okolicy. PILOT: Melbourne, to zbliża się do mnie od wschodu. WIEŻA: Delta Sierra Juliet? PILOT: Delta Sierra Juliet. Wygląda, że on się ze mną bawi. Przeleciał nade mną dwa, trzy razy z szybkością, której nie jestem w stanie ocenić. WIEŻA: Delta Sierra Juliet, zrozumiałem, na jakiej jesteś wysokości? PILOT: Moja wysokość cztery i pół tysiąca, cztery pięć zero zero. WIEŻA: Delta Sierra Juliet i potwierdzasz, że nie umiesz zidentyfikować samolotu? PILOT: Potwierdzam. WIEŻA: Delta Sierra Juliet, zrozumiałem, zostań na linii. PILOT: Melbourne, Delta Sierra Juliet. To nie jest samolot, to jest... WIEŻA: Delta Sierra Juliet, możesz opisać ten … samolot? PILOT: Delta Sierra Juliet. Jak przelatuje widzę tylko, że jest długi......nie mogę powiedzieć nic więcej przy tej jego szybkości.... Teraz jest przede mną, Melbourne. WIEŻA: Delta Sierra Juliet, zrozumiałem. Jak duży może – hm – być obiekt? PILOT: Delta Sierra Juliet. Melbourne, wygląda na to, że jest nieruchomy. Ja zataczam kręgi, a ta rzecz krąży nade mną. Ma zielone światło i jakby metaliczny połysk, na zewnątrz cały się błyszczy. WIEŻA: Delta Sierra Juliet? PILOT: Delta Sierra Juliet....właśnie zniknął. WIEŻA: Delta Sierra Juliet? PILOT: Melbourne, czy wiesz jaki to mógł być samolot? Czy to samolot wojskowy? WIEŻA: Delta Sierra Juliet, potwierdź … samolot zniknął. PILOT: Powtórz. WIEŻA: Delta Sierra Juliet, czy ten samolot jest wciąż obok ciebie? PILOT: Delta Sierra Juliet. On......teraz zbliża się z południowego zachodu. WIEŻA: Delta Sierra Juliet? PILOT: Delta Sierra Juliet. Silnik pracuje z trudem. Ustawiłem go na dwadzieścia trzy – dwadzieścia cztery i się krztusi... WIEŻA: Delta Sierra Juliet, zrozumiałem, co zamierzasz? PILOT: Zamierzam – e... – dolecieć do wyspy King – e... – Melbourne. Ten dziwny samolot zawisł teraz nade mną..... to wisi nieruchomo i to nie jest samolot. WIEŻA: Delta Sierra Juliet? PILOT: Delta Sierra Juliet. Melbourne... W tym momencie mikrofon został wyłączony na 17 sekund. Następnie słychać było serię metalicznych dźwięków, na których kończyło się połączenie. O godzinie 19:12:50 ogłoszono alarm. Valentich nie przybył na lotnisko na Wyspie King w spodziewanym czasie, tj. do 19:33, rozpoczęło się więc poszukiwanie śladów ewentualnej katastrofy przez dwa samoloty rozpoznawcze RAAF Lockheed P-3 Orion oraz osiem samolotów cywilnych. Teren objęty poszukiwaniami obejmował ponad 1000 mil kwadratowych. Akcja była kontynuowana przez kolejne dni, aż do 25 października 1978. Niestety poszukiwania nie dały żadnych efektów. Nie odnaleziono żadnych szczątków Cessny czy też innego samolotu, który mógłby zderzyć się z Valentichem. Cessna była tak skonstruowana, że po ewentualnym wodowaniu powinna była unosić się przez kilka, a nawet kilkanaście minut na powierzchni morza. Dodatkowo była wyposażona w 4 kamizelki ratunkowe, których pilot mógł użyć po wodowaniu. Nawet jeśli wodowanie by się nie powiodło, części samolotu powinny unosić się na powierzchni wody. Nic takiego jednak nie odnaleziono. Poza tym Cessna wyposażona też była w automatyczny nadajnik radiowy, który powinien był emitować sygnał nawet ze znacznej głębokości. Sygnału takiego również nie odnaleziono. Jedyną odnalezioną rzeczą w okolicach przypuszczalnego miejsca katastrofy była plama paliwa unosząca się na powierzchni wody. Po zbadaniu próbek okazało się jednak, że nie było to paliwo lotnicze. W sprawie zaginięcia Valenticha oficjalne śledztwo przeprowadziło Australijskie Ministerstwo Transportu. Śledztwo trwało dwa tygodnie a raport z dochodzenia wskazywał, że przyczyn zaginięcia samolotu i pilota nie udało się ustalić oraz że zaginięcie prawdopodobnie zakończyło się śmiercią Valeticha. Do ostatecznego raportu, opublikowanego 27 kwietnia 1982, dołączono zapis wszystkich połączeń radiowych z wieczora 21 października 1978 pomiędzy Valentichem a wieżą kontroli lotów w Melbourne. Zapis rozmów wywołał zainteresowanie mediów, które sugerowały, że Valentich mógł spotkać na swojej drodze UFO. Po nagłośnieniu sprawy zaczęło pojawiać się mnóstwo doniesień od ludzi, którzy twierdzili, że w noc zaginięcia pilota widzieli dziwne światła na niebie. Jedno ze zgłoszeń pochodziło od świadków, którzy będąc w odległości 2 kilometrów na zachód od miejscowości Apollo Bay, mieli widzieć zielone światło śledzące lub ścigające samolot Valenticha, który w tym czasie schodził ostro w dół. Zeznania te były podważane przez Ministerstwo, według którego to, że pojawiły się one dopiero po upublicznieniu treści nagrań, zmniejszało ich wiarygodność. Osoby zgłaszające mogły bowiem zasugerować się treścią rozmów. Zwolennicy teorii o istnieniu UFO twierdzili jednak, że cześć z tych zeznań pochodziło od osób, które zgłosiły takie zdarzenia jeszcze przed publikacją nagrań. Sugerowali oni, że z tego właśnie względu zeznania tych osób są wyjątkowo wiarygodne. Domagali się też dalszego śledztwa oraz dostępu do akt sprawy a także dostępu do oryginalnych taśm z nagraniami rozmowy Valenticha z wieżą kontrolną. Szczególnie interesowało ich ostatnie 17 sekund nagrania, na których słychać było niezbadane do tej pory dziwne dźwięki, opisane jako „tarcie (lub drapanie) metalu o metal”. Ministerstwo zgodziło się na udostępnienie nagrań i przekazało taśmy dwóm badaczom zjawisk paranormalnych: Paulowi Normanowi i Johnowi Auchettlowi. Badacze otrzymali również dla porównania taśmy będące w posiadaniu ojca pilota. Auchettl oddał kopie taśm do analizy laboratorium Królewskiego Instytutu Technologii w Melbourne, a Norman zawiózł identyczne kopie do Stanów Zjednoczonych, gdzie przekazał je do przebadania doktorowi Richardowi Hainesowi, profesorowi psychologii na Uniwersytecie Stanowym w San Jose w Kalifornii, specjaliście pracującemu niegdyś w ośrodku badawczym NASA. Badacze opisali dźwięki jako „trzydzieści sześć osobnych trzasków zaczynających się i kończących łagodnym pulsowaniem”. Nie było w nich „dostrzegalnej regularności ani w długości ich trwania, ani w częstotliwości”. Znaczenia tych dźwięków, jeśli takowe miały, nie dało się określić. Pięć lat po zaginięciu samolotu Valenticha, w roku 1983, znaleziono klapkę silnika samolotu wyrzuconą na brzeg na Wyspie Flinders. Po jej przebadaniu okazało się, że pochodziła ona z samolotu Cessna 182 a numer seryjny odpowiadał serii samolotów, do której należała Cessna Valenticha. Nie można było ustalić z całą pewnością, że część ta pochodziła właśnie z zaginionego samolotu, nie było jednak żadnych doniesień o katastrofie czy też zaginięciu w tym rejonie innych samolotów typu Cessna, z których cześć ta mogłaby pochodzić. Wysnuto więc wniosek, że samolot musiał ulec wypadkowi, prawdopodobnie z powodu problemów z silnikiem. Zastanawiano się natomiast czy części samolotu byłyby w stanie przemieścić się na tak znaczną odległość. Badania wykonane już w roku 2000 wykazały, że istnieje taka możliwość ze względu na bardzo silne prądy wodne w Cieśninie Bassa. Zastanawiano się też, czy przyczyną katastrofy mogło być coś innego niż usterka silnika. Niektórzy sugerowali, że Valentich mógł w pewnej chwili ulec dezorientacji i leciał głową w dół. Na otwartym morzu, przy zaburzonej widoczności spowodowanej np przez oślepiające promienie zachodzącego słońca, zdarza się to podobno częściej niż by się mogło wydawać, szczególnie mało doświadczonym pilotom. To co widział i opisywał Valentich, mogło być odbiciem w wodzie jego własnych świateł. Taki manewr tłumaczyłby też krztuszenie się silnika, które mogło być spowodowane brakiem dopływu paliwa ze zbiorników, znajdujących się w tym modelu samolotu w skrzydłach. Odwrócenie samolotu do góry nogami powodowało, że zbiorniki paliwa znalazły się poniżej poziomu silnika, co uniemożliwiało jego prawidłową pracę. Ta teoria została jednak szybko odrzucona przez specjalistów, którzy stwierdzili, że Cessna 182 nie byłaby w stanie wykonać takiego manewru i utrzymać się w tej pozycji przez kilka minut, w trakcie których Valentich rozmawiał z wieżą. Istnieją też alternatywne teorie dotyczące tego, co mogło się przydarzyć pilotowi. Jedna z nich mówi o tym, że Valentich upozorował swoje zaginięcie. Nawet biorąc pod uwagę 41-minutowy lot do przylądka Otway, samolot wciąż miał wystarczająco dużo paliwa, by przelecieć jeszcze 800 kilometrów. Dodatkowo, mimo idealnych warunków pogodowych, nie tylko obiekt obserwowany przez Valenticha nie był widziany na radarze. Również jego samolotu nie udało się na nim zaobserwować, co wywołuje wątpliwości, czy w ogóle był on w pobliżu przylądka Otway. Policja z Melbourne otrzymała niepotwierdzoną informację o lekkim samolocie, który wylądował niedaleko od przylądka mniej więcej w tym samym czasie, w którym zaginął Valentich. Sugerowano, że mogła to być właśnie zaginiona Cessna. Taka próba wyjaśnienia wzięła się stąd, że Valentich nie skontaktował się z lotniskiem na Wyspie King w celu włączenia tam oświetlenia pasa startowego, które było potrzebne do bezpiecznego lądowania po zmroku. Włączenie świateł musiało by nastąpić na długo przed lądowaniem, Valentich powinien był zgłosić ten fakt jeszcze przed 19:00, ale pomimo że miał taką możliwość, nie zrobił tego. Czyżby wiedział, że nigdy nie doleci do celu? Z drugiej jednak strony Valentich powinien znaleźć się nad wyspą około 20 minut przed zachodem (21 października słońce w okolicach Tasmanii zachodzi około 19:40), a więc oświetlenie pasa teoretycznie nie było niezbędne. Wątpliwości wzbudza też jednak zachowanie Valenticha przed samym startem. Po pierwsze, Frederick okłamał wszystkich, dlaczego leci na Wyspę King. Powiedział w Moorabbin, że leci na wyspę by odebrać stamtąd pasażerów, jednak na wyspie nie było w tym czasie nikogo, kto potrzebował by transportu lotniczego. Z kolei swojej rodzinie i dziewczynie oznajmił, że zamierza zbierać na wyspie raki, których w tej okolicy nie ma i nie było. Powiedział też swojej dziewczynie, że wróci przed 19:30, a musiał wiedzieć, że nie jest to możliwe skoro wylatywał już po godzinie 18:00. Żadna z tych historii nie była prawdziwa. W trakcie śledztwa wyszło też na jaw, że Valentich interesował się istnieniem UFO. Ojciec pilota zeznał, że jego syn jako hobbysta zbierał od członków lotnictwa wojskowego informacje dotyczące niezidentyfikowanych obiektów latających. Wątpliwości co do prawdziwości istnienia dziwnego obiektu opisywanego przez Valenticha wzbudzał fakt, iż w znanym filmie Stevena Spielberga pt "Bliskie spotkania trzeciego stopnia", który powstał zaledwie rok przed zaginięciem pilota i który to film Frederick jako badacz UFO z pewnością mógł widzieć, znajduje się scena obrazująca rozmowę pilota z wieżą kontroli lotów, bardzo podobną do tej, która miała miejsce tuż przed zaginięciem Valenticha. Czyżby scena ta była dla niego inspiracją do odtworzenia podobnej w prawdziwym życiu? Dla niektórych osób był to dowód na to, że Valentich zainscenizował całą rozmowę z wieżą kontrolną i wymyślił istnienie dziwnego latającego obiektu. Ojciec Fredericka z kolei twierdził, iż jego syn podchodził poważnie do badań dotyczących UFO i nie byłby na tyle niedojrzały by zmyślać takie historie. On sam wierzył, podobnie jak wiele innych osób, że jego syn napotkał na swojej drodze istoty pozaziemskie. Teorię o upozorowaniu zaginięcia można połączyć z teorią o katastrofie. Być może mamy do czynienia z kolejnym przypadkiem spektakularnego samobójstwa. Valentich mógł odlecieć samolotem w kierunku Wyspy Flinders, połączyć się z wieżą w Melbourn dając świadectwo o istnieniu niezidentyfikowanego obiektu latającego, po czym spowodować wypadek w miejscu, które nie było już objęte późniejszymi poszukiwaniami. Do tej teorii pasuje wszystko prócz zeznań osób, które znały Fredericka i zgodnie twierdziły, że nie mógłby on popełnić samobójstwa, ponieważ nie miał ku temu żadnych powodów i wiódł szczęśliwe życie. Może więc chciał jedynie zaaranżować swoje zaginięcie sugerując porwanie przez kosmitów po czym stracił orientację wylatując w nieznanym przez siebie kierunku, a po wyczerpaniu paliwa runął w głąb oceanu? Jak się zapewne domyślacie, wiele osób do dziś twierdzi, że pilot został uprowadzony, a samolot w jakiś sposób zniszczony przez UFO. Dowodem na to mają być właśnie nagrania rozmowy pomiędzy pilotem a wieżą kontroli lotów. W okolicach przylądka Otway często donoszono o obecności niezidentyfikowanych obiektów latających czy też dziwnych świateł. Niezbitych dowodów na to, że za zaginięciem Valenticha stoi UFO, do tej pory nie ma, a biorąc pod uwagę, że istnieją inne, bardziej przyziemne wyjaśnienia jego zaginięcia, teoria o UFO wydaje się najmniej prawdopodobna. Pomimo tego ojciec Fredericka, Guido Valentich zmarł w roku 2000 do końca życia wierząc, że jego syn nie umarł i że znajduje się pod opieką istot pozaziemskich.
#ciekawesprawykryminalne #historiekryminalne
![]()
Szesnastoletnia Kari Lynn Nixon mieszkała wraz z rodzicami i trójką swojego rodzeństwa w Au Sable Forks w stanie Nowy Jork. To małe miasteczko o powierzchni około 7 km 2. w latach 80 ubiegłego wieku zamieszkiwało blisko 3000 osób. Miejscową społeczność stanowiły głównie rodziny z dziećmi. Mieszkańcy byli ze sobą zżyci, otwarci i nastawieni pozytywnie do swoich sąsiadów. Okolica uchodziła za bezpieczną, idealną do wychowywania swoich pociech.
Kari Lynn była ponadprzeciętną uczennicą i członkinią licealnej drużyny softballowej. Jej znajomi opisywali ją jako słodką dziewczynę o spokojnym usposobieniu. Dziewczynka była wysoka i szczupła, miała niebieskie oczy, jasnobrązowe włosy i po kilka kolczyków w każdym z uszu. Około godziny 21:30 w nocy 22 czerwca 1987 r. 16-latka wyszła z domu, aby zrobić zakupy dla swojego taty w pobliskim markecie. Kupiła mleko, napój gazowany i paczkę chipsów. Ze sklepu wyszła około 21.55 i udała się w stronę domu. Po drodze wymieniła pozdrowienia z sąsiadem około godziny 22:05. O 22.10 grupa nastolatków przechodziła ulicą, którą Kari Lynn powinna wracać. Dziewczynki już tam nie było. W jakiś sposób rozpłynęła się w powietrzu w ciągu pięciu minut będąc w odległości zaledwie 200 metrów od domu. Następnego ranka mama Kari Lynn odkryła, że dziewczynki nie ma w jej łóżku. Nixonowie natychmiast skontaktowali się z policją i od razu rozpoczęto szeroko zakrojone poszukiwania. Wstępnie wysunięto dwie hipotezy: Kari Lynn albo została przez kogoś uprowadzona, albo uciekła z domu. Bardziej prawdopodobne wydawało się niestety porwanie, ponieważ nastolatka nie była typem dziecka, które chciałoby z własnej woli opuścić rodzinny dom. Kari nie miała żadnych problemów w szkole czy też życiu prywatnym, poza tym wychodząc z domu nie zabrała ze sobą żadnych rzeczy osobistych czy też większej sumy pieniędzy (pozostała jej jedynie reszta z 20 $ które otrzymała od ojca na zakupy). Jeśli chciałaby uciec, zabrałaby prawdopodobnie ze sobą chociaż kilka ubrań, jedzenie czy też własne odkładane prze siebie pieniądze. Po czasie okazało się jednak, że dziewczynka wspominała znajomym, że gdy skończy osiemnaście lat, planuje opuścić rodzinę i udać się na Hawaje, do Kalifornii lub na Florydę. Istniał więc cień szansy na to, że Kari faktycznie uciekła z domu. Policja i rodzina nie ustawały w poszukiwaniach. Przez wiele miesięcy nie udało się jednak uzyskać żadnych wskazówek mówiących o tym, gdzie może znajdować się dziewczynka. Wreszcie, w listopadzie 1987 r., pojawił się jakiś ślad. Policja stanu Nowy Jork otrzymała anonimowy list z Flint w stanie Michigan. Jego autor twierdził, że widział Kari Lynn w rejonie Eutawville w Południowej Karolinie. Rodzina dziewczynki natychmiast udała się w to miejsce i zaczęła rozwieszać plakaty z wizerunkiem córki. Po jakimś czasie na policję zgłosiła się kobieta twierdząca, że widziała podobne do niej dziecko latem 1987 roku właśnie w Eutaville. Kobieta miała rozmawiać z nieśmiałą dziewczynką, która również miała jasnobrązowe włosy, kolczyki w uszach i przedstawiła się jej jako Kari Lynn. Kobieta miała problem z przypomnieniem sobie w jakich dokładnie okolicznościach spotkała tę dziewczynkę. Policja poprosiła ją więc o poddanie się hipnozie, na co kobieta zgodziła się bez oporów. Pod wpływem hipnozy kobieta przypomniała sobie, że podobna do zaginionej nastolatka została jej przedstawiona przez inną rudowłosą dziewczynkę. Miała ona powiedzieć, że nazywa się Kari Nixon, pochodzi z Nowego Jorku i na jakiś czas zatrzymała się w okolicy. Co ciekawe, inni świadkowie także zgłaszali, że widzieli w okolicy dziewczynkę bardzo podobną do Kari. Niestety wszystkie te zgłoszenia nie umożliwiły zlokalizowania nastolatki. Sprawa znów na jakiś czas stanęła w martwym punkcie. Kolejny zwrot w sprawie nastąpił 5 czerwca 1989 roku. W tym dniu w Los Angeles odbył się koncert zespołu New Kids on the Block a materiał z niego pochodzący wykorzystano do stworzenia teledysku do jednego z przebojów. W marcu 1991 podczas emisji teledysku w telewizji, rodzice Kari zauważyli wśród tłumu dziewczynę łudząco podobną do córki. Jej twarz, włosy a nawet umiejscowienie kolczyków zgadzało się z wyglądem zaginionej dziewczyny. Gdy śledczy przyjrzeli się materiałowi wideo, doszli do wniosku, że osobą na teledysku jest prawdopodobnie Kari Lynn. Za pośrednictwem telewizji zaapelowano do dziewczynki, aby wróciła do domu lub dała jakikolwiek znak życia. Do apelu dołączyło się również dwóch członków zespołu New Kids on the Block. Nadzieje rodziny na odnalezienie Kari rosły coraz bardziej. Jakież musiało być ich rozczarowanie, gdy po kilku dniach na policję zgłosiła się dziewczyna z teledysku. Okazało się, że mimo iż była łudząco podobna do zaginionej, była to zupełnie inna osoba. Śledztwo wróciło do punktu wyjścia. Niestety, 28 stycznia 1994 r., prawie siedem lat po zaginięciu Kari, jej ciało zostało odnalezione w płytkim grobie, leżącym zaledwie kilka mil od jej rodzinnego domu. Niejaki Robert Anthony Jones przyznał się do porwania, zgwałcenia i zamordowania dziewczynki. Jones został aresztowany za cztery napady na banki, które popełnił w stanach Nowy Jork i Maine w latach 1987–1993. Jego żona Theresa miała być oskarżona o współudział, ponieważ brała udział w napadach jako kierowca samochodu, którym uciekał jej mąż. Theresa w trakcie przesłuchania wyznała policji, że Robert przyznał się jej do zabicia Kari. Po konfrontacji z Jonesem, zgodził się on przyznać do popełnienia tego czynu w zamian za lżejszy wyrok dla swojej żony. Przestępca dokładnie opisał okoliczności porwania i zamordowania dziewczynki. W chwili zaginięcia Kari Robert miał 23 lata i mieszkał z rodziną w Bar Harbor w stanie Maine. W okolicy Au Sable Forks znalazł się z powodu wyjazdu w rodzinne strony. W nocy 22 czerwca kupował piwo w miejscowym markecie. Wtedy to właśnie zauważył Kari. Śledził ją i w dogodnym dla siebie momencie zmusił do wejścia do samochodu zastraszając ją przy pomocy naładowanej broni. Następnie zawiózł ją do chaty swoich rodziców, gdzie zgwałcił, udusił i dla pewności zastrzelił. Następnego dnia pochował dziewczynkę niedaleko chaty rodziców, w płytkim grobie. Mężczyzna był na tyle bezczelny, że w jakiś czas później przeprowadził się z rodziną w pobliże Au Sable Forks, gdzie zamieszkał zaledwie 200 metrów od miejsca, w którym pochował Kari. W zamian za współpracę z policją Robert Anthony Jones otrzymał wyrok od 18 lat do dożywotniego pozbawienia wolności. O zwolnienie warunkowe może się starać od 2011 roku i z prawa tego już raz skorzystał. W 2011 roku wnioskował o zwolnienie tłumacząc, że zamordował dziewczynkę z powodu stresu związanego ze zdradami, których miała dopuszczać się jego żona. Twierdził też, że dokonywał napadów na bank, aby zostać złapanym i móc przyznać się do popełnionej zbrodni, która dręczyła jego sumienie. Sąd nie dał wary tym tłumaczeniom a wniosek Jonesa został odrzucony. Na chwilę obecną nadal pozostaje on więźniem w więzieniu Sing Sing- zakładzie karnym o maksymalnym rygorze, znajdujący się w miejscowości Ossining w stanie Nowy Jork. Córka nieżyjącego już niestety brata Kari, Jonathana, otrzymała na cześć zmarłej cioci imię Kari Lynn.
#ciekawesprawykryminalne #historiekryminalne
![]()
25 czerwca 1986 r. Około 6:00 rano ciężarówka Volvo F-12 przewożąca 20 000 litrów czystego kwasu siarkowego do użytku przemysłowego jedzie wzdłuż przełęcz Somosierra w Hiszpanii w kierunku północnym. Droga biegnie w dół a ciężarówka nabiera coraz większej prędkości. Kierowca najpierw wyprzedza jadącą przed nim ciężarówkę, następnie kolejną, przejeżdżając tak blisko niej, że urywa jej lusterko boczne. Następnie zbliża się do trzeciej ciężarówki, spychając ją z drogi. Cała scena wygląda tak, jak gdyby kierowca rozpędzonego auta nie był w stanie nad nim zapanować. Kilka sekund później zdarza się nieuniknione i Volvo zderza się z inną ciężarówką jadącą w przeciwnym kierunku z prędkością 140 km/h. Ciężarówka przewraca się a siła uderzenia powoduje pęknięcie zbiornika z kwasem, który rozlewa się na kabinę oraz teren wokół drogi, wznosząc toksyczną chmurę.
Ekipy ratunkowe jak najszybciej docierają na miejsce zdarzenia, ale niestety podróżujących ciężarówką kobiety i mężczyzny nie udaje się uratować. Rozlany kwas powoduje prawie natychmiastowy zgon. Działania ratowników skupiają się więc na oczyszczaniu terenu oraz zapobieganiu rozprzestrzeniania się skażenia do okolicznych rzek. Teren zostaje zasypany mieszanką piasku i wapna. Po trzygodzinnej akcji udaje się wyjąć z kabiny ciała zmarłych. Identyfikacja przebiega szybko - udaje się ustalić, że ofiarami wypadku są kierowca ciężarówki Andrés Martínez z Fuente Álamo, miasta leżącego w hiszpańskiej prowincji Murcja oraz jego żona Carmen Gómez towarzysząca mężowi w podróży. Jeśli chodzi o zbiornik z kwasem, został on napełniony w Kartagenie poprzedniego wieczoru a kwas miał być dostarczony w dniu wypadku do Bilbao na północy Hiszpanii. Po południu funkcjonariusz policji staje przed trudnym zadaniem przekazania tragicznej informacji bliskim ofiar. Rozmawia przez telefon z matką Carmen, która mieszka w Murcji. Zrozpaczona kobieta zadaje pytanie, które zaskakuje wszystkich: "Co z chłopcem? Czy wszystko z nim w porządku?". Okazuje się, że w trakcie tej podróży oprócz Carmen Andresowi towarzyszył też ich jedyny 10-letni syn Juan Pedro Martínez. Już wcześniej zdarzało się, że chłopiec wybierał się w podróż razem z rodzicami, ale nigdy na tak długo. Ta podróż była wyjątkowa. Miała być nagrodą na zakończenie roku szkolnego. Juan marzył bowiem o odwiedzeniu pełnego bujnej zieleni Kraju Basków, tak innego od pustynnych okolic Murcji. Andrés namówił swoją żonę, aby im towarzyszyła i czuwała nad dzieckiem w momentach, gdy on miał rozładowywać ciężarówkę w miejscu docelowym. Po dostarczeniu towaru rodzina miała zwiedzić okolice Bilbao. 24 czerwca o godzinie 19:00 cała trójka wyruszyła w stronę Kartageny, gdzie cysterna została napełniona kwasem a następnie samochód planowo ruszył w stronę Bilbao. Zaledwie kilkanaście godzin później doszło do tragicznego wypadku. Po otrzymaniu informacji, że w kabinie prawdopodobnie znajdował się jeszcze jeden pasażer, rozpoczęto dokładne przeszukania terenu wokół miejsca wypadku oraz samej ciężarówki. Funkcjonariusze nie mieli nadziei na to, że chłopiec przeżył wypadek. Przypuszczano, że ciało dziecka mogło dostać się pod wrak samochodu lub być wyrzucone daleko na pobocze, dlatego nie zostało odkryte przez służby ratunkowe. Po podniesieniu wraku za pomocą dźwigu nie znaleziono jednak ciała Juana. W samej ciężarówce odnaleziono rzeczy osobiste należące do chłopca, jednak po nim samym nie było śladu. Przeszukując okolice miejsca wypadku natknięto się jedynie na fragment podeszwy buta, ale stwierdzono, że fragment ten musiał się tam znaleźć już przed wypadkiem i nie należał do chłopca. Poszukiwania prowadzone były bardzo dokładnie, brały w nich udział jednostki policji, wojsko oraz liczni ochotnicy. Oprócz wspomnianego wcześniej fragmentu buta nie znaleziono nic. Ani ciała, ani śladów krwi, ani rzeczy osobistych chłopca. Wysunięto hipotezę, że wylany ze zbiorników kwas mógł całkowicie rozpuścić jego ciało. Eksperci stwierdzili jednak, że nie ma możliwości by ciało polane kwasem zostało rozpuszczone zupełnie bez jakiegokolwiek śladu. Do zupełnego rozpuszczenia tkanek potrzebne jest ich zanurzenie w kwasie a nie tylko oblanie nim a czas do tego potrzebny wynosi około 5 dni. Dopiero po tym czasie można uzyskać całkowite rozpuszczenie się kości, ale nawet po tak długim okresie można by było odnaleźć fragmenty włosów, zębów czy części ubrania. Wyglądało na to, że Juana nie było w samochodzie w momencie wypadku. Co w takim razie stało się z dzieckiem? Juan został uznany za osobę zaginioną i natychmiast rozpoczęto jego poszukiwania. Zaczęto od prześledzenia trasy ciężarówki, którą ta pokonała od Kartaginy do miejsca wypadku. Pomocne okazały się zapisy z tachografu. Udało się ustalić, że ciężarówka zatrzymała się w Venta del Olivo w gminie Murcja, następnie w Las Pedroñeras 12 minut po północy, na stacji benzynowej w pobliżu Madrytu o godzinie trzeciej nad ranem, oraz w zajeździe „ Aragón ”w pobliżu Cabanillas, na początku przełęczy, około godziny 5:30 rano. Kelner bez problemu przypomniał sobie rodzinę, a nawet to, co zamówili: dwie kawy dla rodziców i ciasto dla chłopca. Zjedli, zapłacili i pojechali dalej. Nie zachowywali się w żaden sposób nietypowo. Kelner nie widział wprawdzie momentu, gdy cała trójka wsiada do pojazdu, widział jednak jak ciężarówka odjeżdża z parkingu. Do tej pory podróż rodziny wydawała się przebiegać normalnie. Późniejsze wskazania tachografu pokazują jednak coś dziwnego. Po wjechaniu na przełęcz ciężarówka odbyła 12 bardzo krótkich postojów, najkrótszy trwający krócej niż jedną sekundę i najdłuższy, ostatni, trwający około dwudziestu sekund. Kierowcy obeznani z tym odcinkiem drogi twierdzą, że nie ma żadnego logicznego powodu, dla którego kierowca miałby zatrzymywać się w tym miejscu. W tamtym miejscu o tej porze nie było też żadnych korków, które uzasadniałyby tyle przystanków. W czasie gdy poszukiwano Juana, specjaliści przyjrzeli się samej ciężarówce. Okazało się, że wbrew wcześniejszym przypuszczeniom, była ona całkowicie sprawna. Kierowca nie stracił więc nad nią panowania a wszystko co wykonywał na drodze robił prawdopodobnie z premedytacją. Kierowca ciężarówki, która została wypchnięta z drogi oświadczył, że tuż po wypadku, biały samochód dostawczy Nissan Vanette zatrzymał się przy jego pojeździe. Kierował nim wąsaty mężczyzna, który mówił obcym akcentem. Towarzyszyła mu blondynka. Mężczyzna powiedział mu, żeby się nie martwił i że jego żona jest pielęgniarką. Kobieta pobieżnie sprawdziła jego obrażenia, a następie skierowała się w stronę kierowcy ciężarówki, która zderzyła się czołowo z Volvo. Sprawdziła stan ciężko rannego kierowcy po czym Nissan odjechał z miejsca wypadku. Krążyły pogłoski, że pasterze wypasający w pobliżu zwierzęta również widzieli tę parę. Kobieta i mężczyzna mieli wynosić coś z rozbitej ciężarówki. Gdy jednak policja próbowała dotrzeć do świadków tego zdarzenia, ustalono, że w dniu wypadku w pobliżu jego miejsca nikt nie wypasał zwierząt. Żadni świadkowie nie zgłosili się też, aby złożyć zeznania. Przypuszcza się więc, że była to tylko pogłoska nie mająca nic wspólnego z prawdą. Niestety wieloletnie poszukiwania Juana nie dały żadnego efektu. Do dzisiaj nie wiemy co stało się z chłopcem. Wiele osób zastanawiało się co takiego mogło przydarzyć się jego rodzinie w czasie 30-minutowego przejazdu przez przełęcz. Trudno jest ustalić wiarygodną wersję wydarzeń, która tłumaczyłaby wypadek i zaginięcie Juana. Niektórzy przypuszczają, że rodzina padła ofiarą przypadkowego spotkania z handlarzami narkotyków. Mówi się, że rano w Somosierrze na trasie przejazdu ciężarówki policja prowadziła rutynową kontrolę samochodów, chociaż oficjalne źródła nie potwierdzają tej informacji. Jeśli jednak tak faktycznie było, to handlarze narkotyków mogli zmusić kierowcę ciężarówki do zatrzymania się a następnie kazać mu przewieźć narkotyki przez punkt kontrolny. Rodzina prowadząca legalnie ciężarówkę nie wzbudziłaby bowiem podejrzeń policji. Handlarze mogli wziąć syna Andresa jako zakładnika, tak by mieć pewność, że rodzice nie zaalarmują funkcjonariuszy przy przekraczaniu punktu kontroli. W ciężarówce znaleziono wprawdzie ślady heroiny, ale nie w kabinie, a w samej cysternie. Czy jest możliwe, żeby handlarze umieścili w niej narkotyki nie zdając sobie sprawy z tego, że jej zawartość zniszczy cały pakunek? Czy byłoby to w ogóle możliwe technicznie? Do teorii o porwaniu nie pasuje zachowanie Andresa. Jeśli ktoś porwałby jego syna, nie miałby on powodu z premedytacją rozpędzać się i powodować wypadek. Nie zgadza się też czas postoju. Wydaje się, że porwanie dziecka i przekonanie jego rodziców do przemytu narkotyków powinno zająć więcej czasu niż tylko kilkadziesiąt sekund. Policja dodatkowo przyjrzała się przeszłości Andreasa szukając jakichkolwiek powiązań z biznesem narkotykowym w przeszłości, jednak nic takiego nie znaleziono. Niektórzy twierdzą, że w czasie podróżny przez przełęcz doszło do porwania dziecka a narkotyki nie miały z tym związku. Być może ktoś obserwował rodzinę w zajeździe a następnie podstępem zmusił kierowcę do zatrzymania się na trasie, porwał dziecko i zaczął uciekać innym pojazdem. Ojciec mógł próbować dogonić samochód porywaczy i przez to spowodował wypadek. Ta teoria jest możliwa, nie ma jednak żadnych dowodów na jej potwierdzenie. Są też osoby, które sądzą, że ktoś po wypadku faktycznie mógł zabrać dziecko do swojego samochodu, aby zawieźć je do szpitala. Chłopiec mógł umrzeć po drodze a osoby te mogły pozbyć się jego ciała bojąc się pytań i ewentualnego poniesienia konsekwencji. . Teoria ta nosi nazwę “teorii o dobrym Samarytaninie”, jednak dla mnie jest mało prawdopodobna. Po nagłośnieniu sprawy zaginięcia Juana na policję kilka razy zgłaszały się osoby, które miały widzieć chłopca w różnych rejonach Hiszpanii. Jedna z tych osób była wręcz pewna, że widziała chłopca w Madrycie ze starszą kobietą mówiącą z obcym akcentem. Żadne z tych zgłoszeń nie zostało jednak potwierdzone. Juan nadal uznany jest za osobę zaginioną. Jeśli żyje, ma w tej chwili 43 lata.
#ciekawesprawykryminalne #historiekryminalne
![]()
21 października 2009 roku w St. Martins w Stanie Missouri był typowym dniem w małej miejscowości. Była to środa, zbliżał się wieczór. W jednym z domów lezących na uboczu bawiła się trójka dzieci, w tym najmłodsza, 9-letnia Elizabeth Olten. W pewnym momencie do domu Elizabeth zapukała 6-letnia Emma, jej koleżanka mieszkająca kilka domów dalej, tuż za lasem dzielącym oba domostwa. Zapytała mamę Elizabeth, czy ta mogłaby pójść się z nią pobawić. Kobieta początkowo nie wyraziła na to zgody, pora była już dość późna, właśnie szykowała kolację dla dzieci. Dziewczynki jednak zaczęły błagać ją, by pozwoliła pobawić im się chociaż przez chwilę. W końcu mama Elizabeth ustąpiła i zgodziła się, by dziewczynki pobawiły się razem przez godzinę, ale jej córka miała wrócić do domu przed 18:00. W październiku słońce w Missouri zachodziło około 18:30 a Elizabeth bardzo bała się ciemności, jej mama była więc spokojna o to, że dziewczynka na pewno wróci do domu przed zmrokiem. Gdy wybiła 18:00 a dziewczynki nadal nie było w domu, kobieta natychmiast zaczęła się niepokoić. Zadzwoniła więc do sąsiadów pytając, czy jej córka nadal u nich jest. Okazało się jednak, że Elizabeth tego dnia nie dotarła do domu Państwa Brooke. Po tej rozmowie mama dziewczynki natychmiast powiadomiła policję. Funkcjonariusze pojawili się na miejscu w ciągu 15 minut. Po przesłuchaniu członków rodziny Brooke, którzy zgodnie twierdzili, że dziewczynki nie było w ich domu tego wieczoru, natychmiast zorganizowano poszukiwania. Brali w nich udział policjanci, strażacy oraz lokalni ochotnicy. Około 22:00 grupa poszukiwawcza liczyła już ponad 100 osób. Niestety całonocne poszukiwania spełzły na niczym. Wydawało się, że dziewczynka po prostu zapadła się pod ziemię. Podejrzewano, że mogła paść ofiarą pedofila- porywacza, chociaż nigdzie nie znaleziono żadnych śladów świadczących o tym, że na drodze do domu dziewczynki doszło do użycia przemocy.
Elizabeth posiadała telefon komórkowy, z którym od chwili jej zaginięcia jej mama próbowała połączyć się co kilka minut. Niestety telefon nie odpowiadał, włączała się jedynie poczta głosowa. Udało się jednak zlokalizować jego przybliżonego położenie. Dane wskazywały, że znajduje się on w lesie znajdującym się niedaleko domu Elizabeth. W tym momencie do sprawy włączyło się FBI. Zorganizowano kolejne poszukiwania, tym razem skupiając się tylko na terenach leśnych w pobliżu miejsca, z którego pochodził sygnał z telefonu. Poszukiwania prowadzone były przez kilka jednostek policji, razem z psami tropiącymi oraz nurkami, którzy mieli przeszukiwać stawy leżące w obrębie terenów leśnych. Brali w nich też udział ochotnicy. St. Martin liczyło wtedy 1100 mieszkańców. 300 z nich brało udział w poszukiwaniach. Niestety, 24h od momentu, gdy po raz ostatni widziano Elizabeth, policja nadal nie miała pojęcia co mogło stać się z dziewczynką. Postanowiono więc jeszcze raz przesłuchać rodzinę Państwa Brooke, zaczynając od 6-letniej Emmy, która widziała Elizabeth jako ostatnia. Emma twierdziła, że bawiła się razem z koleżanką, a gdy minęła godzina, Elizabeth słuchając polecenia mamy, poszła w kierunku domu. Emma po raz ostatni widziała ją, gdy ta szła w stronę lasu. Gdy agenci FBI zaczęli ją wypytywać o to, czy pamięta coś więcej z tego wieczoru, dziewczynka powiedziała im, że pod koniec zabawy z przyjaciółką zaplątała się w przydrożne krzewy a ponieważ miała problem z wydostaniem się z nich, zaczęła krzyczeć i prosić o pomoc swoją siostrę, Alyssę. 15-letnia Alyssa Bustamante mieszkała ze swoją siostrą oraz dwójką braci. Opiekę nad czwórką rodzeństwa sprawowali dziadkowie- Państwo Brooke. Cała czwórka dzieci często spędzała czas wspólnie z Elizabeth oraz jej rodzeństwem. Postanowiono więc przesłuchać Alysse mając nadzieję, że starsza dziewczynka będzie mogła podać więcej informacji, które mogły by być przydatne w czasie poszukiwań. Jednak zachowanie Alyssy od razu wydało się śledczym podejrzane. Dziewczynka była bardzo spokojna, aż zbyt spokojna. Nie okazywała żadnych emocji. Wydawało się, że zaginięcie koleżanki nie robi na niej praktycznie żadnego wrażenia. W czasie przesłuchań ekipy poszukiwawcze nadal kontynuowały swoją pracę. W pewnym momencie jeden z ochotników natknął się w lesie na coś, co przypominało grób. Był to płytki dół o dość równych brzegach, częściowo napełniony zbierająca się z podłoża wodą. Po przeszukaniu dołu stwierdzono, że nie ma w nim ciała Elizabeth. Agenci postanowili jednak wykonać, jak by się mogło wtedy wydawać, dość nietypowy krok. Zabrali Alysse na miejsce, w którym znajdował się wykopany dół, chcąc zobaczyć, jak dziewczynka zareaguje na jego widok. Alyssa nadal zachowywała się ze stoickim spokojem. Po zobaczeniu dołu oznajmiła policjantom, że to ona go wykopała. Zapytana o to, dlaczego to zrobiła, odpowiedziała “Po prostu lubię kopać doły”. Stwierdziła też, że zakopuje w nich znalezione martwe zwierzęta. W grobie nie znaleziono ani ciała Elizabeth ani też niczego, co do niej należało. Nie można było powiązać Alyssy z zaginięciem dziewczynki, ale fakt, że nastolatka przyznała się do wykopania dołu sprawił, że śledczym zapaliły się w głowach czerwone lampki. Dół posiadał bowiem wręcz idealne wymiary do tego, by pochować w nim ciało dziecka. Wydano więc nakaz przeszukania domu Alyssy. Po wejściu do pokoju dziewczynki, śledczy już na pierwszy rzut oka wiedzieli, że ich podejrzenia jeszcze bardziej się wzmogą. Pokój Alyssy nie wyglądał jak pokój typowej 15-latki. Ściany pokryte były napisami o niepokojącej treści, część z nich wykonana była krwią. Na jednej ze ścian znajdował się wiersz mówiący o samookaleczaniu się. Jeden z wersów brzmiał: “Tnę się by zobaczyć krew, ponieważ lubię jej widok”. Na innej ścianie znajdował się kontur sylwetki człowieka z narysowanymi wzdłuż głowy liniami przypominającymi nacięcia. Tuż obok rysunku znajdował się napis- było to imię siostry Alyssy, Emma. Zamiast plakatów z ulubionymi zespołami muzycznymi, na ścianie wisiały listy i kartki od skazanego Cesara Bustamante- ojca Alyssy, który przebywał w tym czasie w więzieniu. W pokoju odkryto też pamiętnik dziewczyny. Już pierwsze zapisane w nim słowa wzmogły niepokój śledczych. Alyssa opisywała w nim np. podpalanie domu oraz zabijanie znajdujących się w nim osób. Ostatni wpis datowany był na 21 października, czyli dzień, w którym zaginęła Elizabeth. Niestety wpis był zamazany niebieskim długopisem, trudno było przeczytać z niego cokolwiek. Jedyne ostatnie niezamazane zdanie brzmiało: “Teraz muszę iść do kościoła LOL”. Śledczy postanowili bliżej przyjrzeć się zamazanej części pamiętnika mając nadzieję, że uda im się przeczytać chociaż kilka słów. Udało się uzyskać obraz dwóch bardzo niepokojących wyrazów: “poderżnąć” i “gardło”. Po tym odkryciu wezwano Alysse na oficjalne przesłuchanie w charakterze podejrzanego. W trakcie przesłuchania obecna była babcia Alyssy. Agenci FBI zdecydowali się obrać konkretną taktykę przesłuchania. Zadawali Alyssie pytania, a gdy ta nie odpowiadała, po prostu czekali w milczeniu na jej reakcję. Okazuje się, że osoby przesłuchiwane bardzo źle reagują na ciszę, w trakcie której narasta w nich stres. Przerwy w rozmowie trwające powyżej 45 sekund powodują znaczny dyskomfort, który przesłuchany próbuje zniwelować, zapełniając cisze słowami. Agenci przesłuchujący Alysse mówili, że w trakcie przesłuchania widać było, jak w dziewczynce narastają emocje. Każda sekunda ciszy potęgowała stres, Alyssa zaczynała drżeć ze strachu. Gdy śledczy widzieli, że udało im się wyprowadzić ją z równowagi, zapytali ją o jej pamiętnik. Powiedzieli jej o tym, co znaleźli w ostatnim wpisie. W tym momencie Alyssa pękła i zaczęła mówić. Stwierdziła, że śmierć Elisabeth była wypadkiem. Alyssa poszła z nią do lasu, gdzie dziewczynka upadła uderzając się w głowę. Uderzenie miało być śmiertelne. Agenci nie dali wiary tym zeznaniom. Powiedzieli Alyssie, że prędzej czy później znajdą ciało dziewczynki a sekcja zwłok jasno określi przyczynę śmierci. Będzie można stwierdzić, czy dziewczynka zmarła z powodu uderzenia w głowę, czy też z powodu poderżnięcia gardła. Zapytano więc Alysse wprost: czy Elizabeth podcięto gardło? Alyssa odpowiedziała jednym słowem: Tak. Siedząca obok niej babcia wybuchnęła w tym momencie płaczem. Kobieta nie była w stanie słuchać dalej zeznań wnuczki. Po opuszczeniu przez nią pokoju przesłuchań, Alyssa w końcu zaczęła mówić prawdę. Opowiedziała o tym jak w środę wieczorem poprosiła młodszą siostrę, aby przyprowadziła do nich Elizabeth. Gdy dziewczynka przyszła pod dom Alyssy, ta kazała Emmie wracać do domu, zaś Elizabeth poprosiła, by ta towarzyszyła jej w wycieczce do lasu. Obiecała dziewczynce, że ma dla niej prezent- niespodziankę. Po 15-minutowym spacerze w kierunku wykopanego wcześniej dołu, Elizabeth zaczęła się niepokoić, ale Alyssa nie miała zamiaru jej wypuścić. Zaczęła dusić dziewczynkę, po czym kilka razy dźgnęła ją w klatkę piersiową przyniesionym z domu nożem kuchennym. Na koniec poderżnęła dziewczynce gardło. Następnie wrzuciła jej ciało do dołu i zakopała. Alyssa zgodziła się wskazać policji miejsce, w którym zakopała zwłoki. Udała się ze śledczymi do lasu, gdzie faktycznie odnaleziono płytki grób, w którym znajdowało się ciało Elizabeth. Pokryte błotem fragmenty jej zwłok wystawały spod ziemi. Gdy przeprowadzono sekcję, okazało się, że obrażenia dziewczynki zgadzały się z opisywanymi przez Alysse. Odpowiadały też opisowi, który udało się w końcu uzyskać z badanego pamiętnika morderczyni. Ostatni wpis Alyssy brzmiał: “Właśnie kogoś zabiłam. Udusiłam ich, poderżnęłam im gardła i zadźgałam ich. To było niesamowite. Jak tylko pozbyłam się myśli << o mój Boże, nie mogę tego zrobić>>, to było całkiem przyjemne. Teraz muszę iść do kościoła. LOL” Wszystko wskazywało na to, że 15-latka planowała swoją zbrodnię od jakiegoś czasu. Sugerowały to 2 wykopane wcześniej doły, przygotowane po to, by ukryć w nich ciało, oraz to, że Alyssa wykorzystała swoją młodsza siostrę by zwabić ofiarę. Zaplanowana zbrodnia z premedytacją powinna być traktowana jako morderstwo pierwszego stopnia, jednak Alyssa miała zaledwie 15 lat. Czy można oskarżyć dziecko o czyn, który zagrożony może być długoletnim więzieniem a nawet karą śmierci? Zdecydowano, że w tym przypadku Alyssa powinna odpowiadać przed sądem jak osoba dorosła. W trakcie procesu światło dzienne ujrzały jednak okoliczności, które mogły w jakiś sposób usprawiedliwiać lub chociaż pozwolić zrozumieć zbrodnię, której dopuściła się dziewczyna. Alyssa miała niespokojne dzieciństwo. Urodziła się 28 stycznia 1994 r. w Kalifornii. Jej rodzice byli wtedy jeszcze nastolatkami. Jej matka, Michelle, była ciężko uzależniona od narkotyków i alkoholu. Jej ojciec, Cezar, odsiadywał wyrok za napaść. Nie wiadomo, co we wczesnym dzieciństwie musiała przechodzić Alyssa w rodzinnym domu, ale z pewnością jej życie musiało być ciężkie. W 2002 roku opiekę nad Alyssą oraz jej trojgiem rodzeństwa przejęli dziadkowie, którzy starali się jak mogli, aby zapewnić wnukom odpowiednie warunki. Aby uciec od dawnego życia, przenieśli się do wiejskiej posiadłości w St. Martins. Wydawało się jednak, że psychika Alyssy mogła ucierpieć nieodwracalnie przez te kilka lat spędzonych z rodzicami. Dziewczynka w szkole uchodziła za grzeczną i miłą, regularnie uczęszczała do kościoła, gdzie uczestniczyła też w dodatkowych zajęciach dla młodzieży. Chociaż wydawała się zwyczajnym dzieckiem, miała poważne problemy natury emocjonalnej. Wielokrotnie próbowała popełnić samobójstwo i przyjmowała leki na depresję. Pierwszą próbę samobójcza podjęła w 2007 roku w wieku 13 lat. Samo okaleczała się również tnąc skórę żyletką lub nożem. Była pod ciągłą opieką psychiatryczną i na stałe przyjmowała leki antydepresyjne. Gdy weszła w wiek nastoletni, zmieniła się. Zachowywała się agresywnie w stosunku do rówieśników. Zaczęła udzielać się w Internecie na różnego rodzaju kontach społecznościowych. Miała swój kanał na YouTube oraz konto na Facebooku, Twitterze i MySpace. Obraz, który na nich kreowała, był pewnego rodzaju ostrzeżeniem. Na zdjęciach umieszczanych w Internecie Alyssa miała z reguły intensywny, niepokojący makijaż. Jako hobby wpisywała “zabijanie ludzi” oraz “cięcie” które miało oznaczać nacinanie skóry. Na jednym z filmów, który umieściła na swoim kanale, widać Alysse która najpierw dotyka elektrycznego ogrodzenia a następnie namawia do tego swoich młodszych braci. Widać, że ta “zabawa” sprawia chłopcom ból, chociaż starają się tego nie okazywać. Alyssa natomiast zdaje się być usatysfakcjonowana z faktu, że sprawia cierpienie braciom. Niektórzy z tego względu podejrzewają, że to właśnie oni mieli pierwotnie stać się jej ofiarami, na co miały by wskazywać dwa wykopane przez dziewczynę doły. Alyssa jednak nigdy nie potwierdziła tych domysłów. Okazało się też, że w trakcie przyjęcia z okazji 15-tych urodzin Alyssy, dziewczyna prosiła jedną ze swoich koleżanek o rozmowę. Powiedziała jej, że zastanawia się jak by to było kogoś zabić. Sprawić, że z czyjegoś ciała uchodzi życie. Po wydarzeniach, które miały później miejsce, taka wypowiedź wydaje się przerażająca, jednak dla koleżanki Alyssy w tamtym momencie było to po prostu zwykle “głupie gadanie” troszkę zdziwaczałej koleżanki. Nie przyszło jej więc do głowy, żeby potraktować to poważnie i zgłosić tę sytuację komukolwiek. Z zeznań i materiałów dowodowych wyłaniał się obraz zaburzonej emocjonalnie, zbyt doświadczonej przez życie dziewczyny, która straciła zdolność odczuwania ludzkich emocji. Większość osób zgadzała się jednak z tym, że okoliczności nie usprawiedliwiały tak potwornej zbrodni. Zastanawiano się, czy jeśli Alyssa nie została by złapana, mogłaby powtórzyć swój czyn. Wydawało się, że osoba taka powinna być odizolowana od społeczeństwa. W trakcie procesu doszło jednak do sytuacji, która postawiła pod znakiem zapytania możliwość wydania wyroku skazującego. Okazało się, że zeznania Alyssy, w tym jej przyznaje się do winy, nie będą brane pod uwagę, ponieważ jej przesłuchanie jako osoby nieletniej odbyło się niezgodnie ze standardami. Okazało się też, że szykują się w najbliższym czasie zmiany w prawie, których skutkiem ma być brak możliwości skazywania nieletnich na karę dożywotniego pozbawienia wolności bez możliwości warunkowego zwolnienia. Z tego względu prokuratura zdecydowała się iść na ugodę. W 2012 roku Alyssa przyznała się do zabójstwa drugiego stopnia otrzymując wyrok dożywotniego pozbawienia wolności, ale z możliwością zwolnienia warunkowego po 35 latach. Pod koniec procesu Alyssa wyraziła skruchę za to, co zrobiła. Zwróciła się do rodziny swojej ofiary słowami: “Nie mogę sobie nawet wyobrazić co musicie teraz czuć. Przepraszam. Jeśli mogłabym oddać swoje życie by przywrócić jej, zrobiłabym to. Przepraszam.” Rodzina Elizabeth nie wierzy w prawdziwość tych słów. Uważają, że mowa Alyssy była przygotowana przez jej adwokatów a ona sama powinna spędzić resztę swoich dni w więzieniu. Sami starają się, by pamięć o ich córce nie umarła razem z nią. Dziewczynka została pochowana jak księżniczka. Powóz zaprzężony w konie zabrał trumnę na cmentarz a przyjaciele i rodzina towarzyszyli jej w jej ostatniej drodze nosząc ubrania w ulubionym kolorze Elizabeth. Widać, że lokalna społeczność nie zapomniała o tej miłej i radosnej dziewczynce, której życie przerwano zbyt szybko. Na jej grobie zawsze znajdują się świeże kwiaty, znicze oraz zabawki.
#ciekawesprawykryminalne #historiekryminalne
|
Możesz wesprzeć moją pracę na:Polub moją stronę Facebook lub subskrybuj kanał Youtube by być na bieżąco:
Podcasty:
Archiwum
Sierpień 2020
Kategorie
Wszystkie
Icons made by Freepik from www.flaticon.com |