Autentyczna historia Candymana- człowiek, który zrujnował Halloween (Historie Kryminalne #15)10/31/2019 ![]()
Było Halloween 1974 roku. W tamtym czasie święto to nie było jeszcze na świecie tak popularne jak dziś, ale w Stanach Zjednoczonych tradycją było już coroczne odwiedzanie przez dzieci okolicznych domów ze słynnym zwrotem “cukierek albo psikus”. Tego dnia Ronald O’Bryan oraz jego dzieci: ośmioletni syn Timothy i 5-letnia córka Elizabeth mieszkający w Deer Park w Teksasie wybrali się na obiad do sąsiadów. Żona Ronalda Daynene była w tym czasie w odwiedzinach u koleżanki. Sąsiedzi- rodzina Batesów- również posiadali dwójkę dzieci- syna Marka i córkę Kimberly. Po obiedzie cała czwórka maluchów zaczęła namawiać rodziców, aby poszli z nimi zbierać słodycze. Ponieważ pogoda tego dnia nie była najlepsza, rodzice zgodzili się, żeby dzieci obeszły tylko kilka najbliższych ulic. Ronald zgłosił się na ochotnika do opieki nad nimi w czasie tej wieczornej wycieczki. Jim Bates postanowił dotrzymać mu towarzystwa i cała szóstka wyruszyła z domu. Wycieczka po okolicy wyglądała dość monotonnie. Przy każdym z domów Ronald podchodził razem z dziećmi pod drzwi sąsiadów a Jim w tym czasie czekał na nich na chodniku. Sąsiedzi otwierali drzwi, dzieciaki krzyczały “cukierek albo psikus” po czym dostawały garść słodyczy. Obchód trwał aż do momentu, gdy dotarli do jednego z domów na ulicy Donerail w dzielnicy Bowling Green. Dzieci zapukały do domu, ale nikt nie otworzył. Wszyscy przez chwilę czekali, ale gdy nadal nikt nie otwierał- zniecierpliwione maluchy pobiegły szybko w stronę kolejnego domu. Jim pobiegł za nimi. Chwilę później dogonił ich Ronald niosący garść słodyczy- było to pięć tak zwanych Pixy Stix czyli słodko-kwaśnych cukierków w proszku w opakowaniu przypominającym słomkę do picia. Cukierki, które trzymał Ronald były naprawdę wyjątkowe. Miały długość aż 50 cm i raczej nie należały do najtańszych słodyczy. Podekscytowany Ronald podszedł do Jima mówiąc “masz naprawdę bogatych sąsiadów, popatrz co rozdają!”. Okazało się, że chwilę po tym ja dzieciaki pobiegły dalej, ktoś otworzył drzwi domu, do którego pukali po czym przez lekko uchylone drzwi podał Ronaldowi garść słodyczy. Ten wręczył każdemu dziecku po jednym Pixy Stix. Dzieciaki ogromnie ucieszyły się na ich widok, ale oczywiście nie miały dość zbierania, więc cała szóstka podążyła dalej. Dalsza wycieczka nie trwała długo ze względu na pogarszającą się pogodę. Gdy wracali, Timothy spotkał swojego 10- letniego kolegę, którego znał z kościoła. Ponieważ dzieci O’Bryanów i Batesów dzieliły się słodyczami po równo, tak by było sprawiedliwie, a Pixy Stix było w sumie pięć, Ronald wręczył piątego cukierka koledze syna.
Gdy cała szóstka wróciła do domu Batesów, rodzice stwierdzili, że zrobiło się już na tyle późno, że dzieciaki powinny powoli szykować się do spania. Ronald zabrał więc swojego syna i córkę do domu. Po powrocie do domu dzieci państwa O’Bryan umyły się i przebrały w piżamy. Timothy przed pójściem spać zapytał ojca, czy może zjeść jeszcze jednego, ostatniego cukierka. Ten zgodzili się, a chłopiec wybrał oczywiście największy cukierek jaki miał, czyli właśnie 50-centymetrowy Pixy Stix. Timothy miał problemy z otworzeniem go, więc poprosił tatę o pomoc. Gdy zaczął jeść cukierka, stwierdził, że smakuje on dziwnie. Odłożył go, ale nie mógł się pozbyć nieprzyjemnego posmaku w ustach, więc ojciec podał mu coś do picia, aby mógł przepłukać usta. Po chwili z Timothym zaczęło dziać się coś niepokojącego. Skarżył się na narastający ból brzucha a po chwili pobiegł do łazienki i zaczął wymiotować. Po kilku minutach wpadł w konwulsje. Przerażony Ronald natychmiast wezwał karetkę. Zanim ta przyjechała, Timothy stracił przytomność na rękach ojca. Ratownicy spieszyli się jak mogli, gdy dotarli na miejsce chłopiec jeszcze żył. Niestety, pomimo starań medyków, w drodze do szpitala, w niecałą godzinę po spożyciu słodyczy, Timothy zmarł. W szpitalu dość szybko odkryto, że Timothy został otruty. Przyczyną śmierci chłopca było zażycie cyjanku potasu. Po przebadaniu ostatniego produktu, który chłopiec zjadł przed śmiercią, potwierdzono obecność trucizny w Pixy Stix. Ilość cyjanku, która się w nim znajdowała, mogłaby zabić kilka dorosłych osób. Zaczął się wyścig z czasem. Policja starała się jak najszybciej dotrzeć do pozostałych dzieci, które również otrzymały prawdopodobnie zatrute słodycze. Na szczęście żadne z dzieci nie zdążyło jeszcze zjeść cukierka, ale kolejna tragedia była naprawdę blisko. Kolega Timothego, który otrzymał ostatni Pixy Stix, próbował go zjeść przed snem, ale ponieważ nie dał rady sam go otworzyć, zasnął z cukierkiem w ręku. W takiej pozycji znaleźli go przerażeni rodzice, poinformowani przez policję o możliwości zatrucia. Chłopcu na szczęście nic się nie stało, ale badania potwierdziły obecność znacznej ilości cyjanku w każdym z pozostałych czterech Pixy Stix. Sprawa wywołała histerię wśród miejscowej społeczności. Rodzice zabierali dzieciom wszystkie zebrane przez nie słodycze i przywozili je na policję. Nikt nie chciał ryzykować życiem swoich pociech. W końcu trucizna mogła się też znajdować w innych cukierkach. Po czasie okazało się jednak, że zatrute były jedynie słodycze, które Ronald odebrał z tajemniczego domu na ulicy Donerail. W kilka dni po śmierci chłopca odbył się jego pogrzeb. Ojciec Timothego odśpiewał religijną pieśń oraz wygłosił wzruszającą mowę, opisując ostatnie chwile syna oraz to jak chłopiec stracił przytomność w jego ramionach by już nigdy jej nie odzyskać. Cała społeczność była bardzo poruszona tą tragedią i ogromnie współczuła rodzinie Timothego. Policjanci rozumieli, że rodzina chłopca przeżywa bardzo trudne chwile, ale wiedzieli, że osoba, która zatruła cukierki może spróbować powtórzyć swój czyn. Poprosili więc Ronalda o współpracę w ustaleniu osoby, która wręczyła mu zatrute słodycze. Mężczyzna początkowo miał problem z przypomnieniem sobie, w którym domu otrzymał cukierki. Pamiętał jedynie, że widział tylko owłosioną rękę mężczyzny, który mu je wręczył. Policjanci poprosili Ronalda, aby towarzyszył im w obchodzie ulicy, mając nadzieję, że na miejscu Ronald przypomni sobie coś więcej. Będąc na ulicy Donerail mężczyzna faktycznie przypomniał sobie, z którego domu pochodziły słodycze. Dom był własnością mężczyzny o nazwisku Courtney Melvin. Natychmiast stał się on głównym podejrzanym, ale na krótko. Okazało się, że mężczyzna pracuje na lotnisku jako kontroler ruchu a w Halloween miał dyżur do godziny 23:00, co mogło potwierdzić kilku świadków. Nie mógł on zatem wręczyć Ronaldowi słodyczy. Pan Melvin był pewien, że nie było możliwości by ktoś inny w halloweenowy wieczór był w jego domu i rozdawał dzieciom cukierki. Historia, którą opowiedział Ronald zaczynała wyglądać podejrzanie. Postanowiono więc bliżej przyjrzeć się ojcu zmarłego chłopca. To co odkryto, zszokowało całą miejscową społeczność. Wyszło na jaw, że przemiły człowiek, ojciec rodziny, osoba udzielająca się w chórze kościelnym, tak naprawdę może mieć wiele przykrych tajemnic. Po pierwsze Ronald był znacznie zadłużony. Jego dług wynosił w momencie śmierci chłopca blisko 100.000$. Mężczyzna miał znaczne problemy z utrzymaniem pracy (w ciągu ostatnich 10 lat pracował w aż 21 różnych miejscach). Ciągła zmiana pracy nie ułatwiała spłaty zadłużenia. Dodatkowo zanosiło się, że wkrótce zostanie zwolniony z obecnej posady optyka, ponieważ podejrzewany był przez pracodawców o kradzież. Jego problemy finansowe były na tyle poważne, że groziła mu utrata samochodu a nawet domu, pod hipotekę którego zaciągnął wcześniej pożyczki. Policja odkryła, że kilka miesięcy przed śmiercią Timothego, Ronald wykupił polisy ubezpieczeniowe na życie swoich dzieci. Kilka wykupionych polis opiewało w sumie na kwotę 60.000$, które miały być wypłacone w przypadku śmierci syna i córki. Żona Ronalda utrzymywała, że nie wiedziała nic o polisach ubezpieczeniowych na życie jej dzieci. Zeznała też, że jakiś czas temu Ronald zaproponował wykupienie polisy na jej życie, ale ostatecznie umowy ubezpieczenia nie zawarto, ponieważ rodziny nie było stać na opłacenie comiesięcznej składki. Opowiedziała również, że rano, następnego dnia po śmierci syna, Ronald dzwonił już do firmy ubezpieczeniowej z pytaniem w jaki sposób będzie mógł odebrać pieniądze z polisy. Wtedy nie wydawało jej się to aż tak dziwne, pieniądze były im przecież potrzebne na pokrycie kosztów pogrzebu. Gdy jednak Daynene dowiedziała się o tym, że polis było kilka, zaczęła mieć wątpliwości co do intencji męża. Przerażenie budziła myśl, że Ronald mógł planować zamordowanie całej swojej rodziny. Policja miała jednak na razie tylko podejrzenia nie potwierdzone dowodami. Wkrótce na jaw wyszły jednak jeszcze inne fakty. Sprzedawca sklepu z artykułami chemicznymi w Houston zeznał, że Ronald na kilka dni przed Halloween pytał w jego sklepie o produkt zawierający cyjanek. Nie zakupił go, ponieważ stwierdził, że jest zbyt drogi. Z kolei jeden ze znajomych Ronalda pracujący swego czasu w fabryce produkującej różnego rodzaju chemikalia zeznał, że Ronald wypytywał go kilka miesięcy wcześniej o działanie cyjanku oraz o to jaka dawka może okazać się śmiertelna dla człowieka. Wiele wskazywało na to, że Ronald mógł być sprawcą otrucia syna. Nie udało się jednak potwierdzić czy i gdzie kupił truciznę ani uzyskać dowodów bezpośrednio wiążących Ronalda z zatrutymi cukierkami. Sam mężczyzna nie przyznawał się do winy, pomimo tego w dniu 5 listopada 1974 roku został aresztowany i oskarżony o zabójstwo syna oraz o usiłowanie zabójstwa kolejnych 4 osób. Proces rozpoczął się 5 maja 1975 roku. Prokuratura dysponowała w procesie jedynie zeznaniami świadków. Wspomniani wcześniej właściciel sklepu oraz znajomy Ronalda potwierdzili jego zainteresowanie cyjankiem potasu przed śmiercią Timothego. Sąsiad z kolei zeznał, że to właśnie Ronald wręczył dzieciom zatrute słodycze. Motywem zbrodni miały być według prokuratury kłopoty finansowe Ronalda, co potwierdzać miały wykupione polisy ubezpieczeniowe. Przypuszczano, że Ronald planował otruć grupę dzieci, tak by zmylić śledczych. Wiedział, że jeśli tylko jego dzieci zostaną otrute, policja może skupić swoje podejrzenia właśnie na nim. Obrońcy Ronalda z kolei obrali dość ciekawą linię obrony. Posiłkowali się miejską legendą dotyczącą “szalonego truciciela”, który miał rozdawać w Halloween cukierki pokryte trucizną, lub owoce nafaszerowane igłami czy też żyletkami i Obrona próbowała zrzucić winę właśnie na tego niezidentyfikowanego złoczyńcę. Problem w tym, że nikt nie mógł potwierdzić, że legenda ta jest prawdziwa. Nie znano bowiem żadnego udokumentowanego przypadku potwierdzającego to, by ktokolwiek kiedykolwiek wcześniej został poszkodowany przez zjedzenie halloweenowych słodyczy. Pomimo braku dowodów rzeczowych sprawa była mimo wszystko dość oczywista. Ława przysięgłych potrzebowała kilkudziesięciu minut na uznanie Ronalda winnym zarzucanych mu czynów oraz skazanie go na karę, której w tym wypadku żądał prokurator, czyli karę śmierci. Prasa nadała Ronaldowi przydomek “Candyman” oraz opisywała go jako osobę, która zrujnowała Halloween. W jakiś czas po morderstwie ludzie zastanawiali się bowiem, czy święto to nie powinno być zlikwidowane. Wielu rodziców do dziś obawia się, że komuś znowu może przyjść do głowy zatrucie słodyczy wręczanych ich dzieciom. Żona Ronalda nigdy nie była w stanie wybaczyć mu tego co zrobił. Krótko po ogłoszeniu wyroku rozwiodła się z nim a po kilku latach związała się z innym mężczyzną, który adoptował córkę Daynene i Ronalda, Elisabeth. W trakcie pobytu w więzieniu Ronald nie miał łatwego życia. Opuszczony przez rodzinę i przyjaciół czuł się podobno bardzo samotny. Dodatkowo był prześladowany przez współwięźniów. Nawet najgorsi przestępcy uważali bowiem że zabójstwo dziecka, w dodatku własnego syna, dla pieniędzy, jest czymś zupełnie poniżej godności człowieka. Adwokat Ronalda 4 razy składał wniosek o odroczenie egzekucji. 3 razy wniosek został rozpatrzony pozytywnie. Ostatni wniosek został odrzucony i w dniu 31 marca 1984 roku, w 10 lat po śmierci Timothego, wykonano wyrok śmierci poprzez podanie Ronaldowi O’Bryan śmiertelnego zastrzyku. Do ostatnich chwil Ronald twierdził, że był niewinny. Wydarzenia, które miały miejsce w Halloween 1974 roku do dziś przerażają i zadziwiają. Wielu osobom trudno nawet wyobrazić sobie, że ktoś byłby w stanie zabić własne dziecko tylko dla pieniędzy, próbując też otruć dla niepoznaki dzieci sąsiadów. Niewiele brakowało, aby kolega Timothego stał się kolejną, zupełnie przypadkową ofiarą. Biorąc pod uwagę to, że Ronald umieścił w cukierkach ilość trucizny, która byłaby w stanie zabić ponad 10 dorosłych osób, trzeba przyznać, że cała historia mogła się skończyć o wiele bardziej tragicznie. Dzięki szybkiej reakcji policji i rodziców udało się zapobiec kolejnym śmiertelnym zatruciom, ale niepokój związany ze świętem Halloween unosił się w Teksasie jeszcze wiele lat po śmierci Timothego.
#ciekawesprawykryminalne #historiekryminalne
0 Komentarze
![]()
Historia, którą Wam dzisiaj opowiem rozpoczyna się 26 maja 1828 r. w Norymberdze. W tym dniu w Niemczech przypadały Zielone Świątki, z tego względu ulice miasta były prawie puste. Między czwartą a piątą po południu szewc Georg Weickmann, mieszkający na Placu Łojowym znajdującym się na Starym Mieście w południowej Norymberdze, zauważył dziwnego chłopca w wieku od piętnastu do osiemnastu lat. Chłopiec ubrany był w chłopską odzież i zachowywał się dość nietypowo. Wydawał się być zdezorientowany a idąc zataczał się jak ktoś pod wpływem alkoholu. Szewc przypuszczał, że chłopiec może być chory, podszedł więc do niego i zapytał czy nie potrzebuje pomocy. Chłopak nie odpowiedział, wydawał z siebie jedynie niezrozumiałe jęki. Na widok szewca wyciągnął jednak z kieszeni kopertę, którą wręczył mężczyźnie. Koperta zaadresowana była do “Kapitana Czwartego szwadronu, Szóstego Regimentu Kawalerii Lekkiej w Norymberdze”. Zaintrygowany szewc udał się z chłopcem do Wieży Strażniczej przed Nową Bramą, aby dowiedzieć się, gdzie mieszka rzeczony kapitan a następnie niezwłocznie podążył pod wskazany adres. Przez całą drogę do domu kapitana chłopak szedł bardzo chwiejnym, nierównym krokiem. Szewc musiał go podtrzymywać. Kiedy obaj dotarli na miejsce, okazało się, że kapitana nie ma w domu. Poproszono ich więc, aby poczekali na jego powrót. Służący poczęstował gości jedzeniem i piciem. Pomimo tego, że na stole znajdowały się różnego rodzaju potrawy i napoje (z mięsem i piwem włącznie) chłopiec rzucił się łapczywie jedynie na ciemny chleb oraz czystą wodę. Jedząc nie używał sztućców, jadł jedynie przy pomocy palców. Cały czas sprawiał wrażenie mocno przestraszonego. Do tego co jakiś czas płakał, pokazując na swoje stopy, tak jakby sprawiały mu one duży ból. Służący i szewc próbowali nawiązać rozmowę z dziwnym przybyszem, ale jedyne zrozumiałe odpowiedzi jakie uzyskiwali to “Chcę być żołnierzem jak tata”, “nie wiem” i powtarzane słowo “koń”. Ponieważ kapitan dość długo nie wracał, służący zdecydował się odprowadzić chłopaka do stajni, gdzie ten natychmiast zasnął. Gdy Kapitan Wessening (bo tak nazywał się właściciel domu) powrócił i opowiedziano mu o dziwnym odkryciu w centrum miasta, zażądał on natychmiastowego spotkania z chłopcem. Zaprowadzono więc kapitana do stajni i obudzono chłopaka, co okazało się dość trudnym przedsięwzięciem. Gdy chłopiec w końcu się obudził i zobaczył kapitana, zaczął zachowywać się zupełnie inaczej niż dotychczas. Wydawał się być bardzo podekscytowany widokiem człowieka w mundurze. Kapitan jednak nie miał pojęcia kim może być ten chłopiec oraz dlaczego posiadał on list zaadresowany właśnie do niego. Gdy otworzono kopertę, okazało się, że zawiera ona dwa listy. Pierwszy datowany był na 1812 rok. Z jego treści można było przypuszczać, że jego autorką była matka chłopca. Informowała ona w nim, że chłopiec urodził się 30 kwietnia 1812 roku a po narodzinach został ochrzczony. Jego ojcem miał być żołnierzem w szóstym regimencie kawalerii, który w chwili pisania listu już nie żył. Matka prosiła adresata listu o zaopiekowanie się chłopcem, ponieważ sama nie miała możliwości utrzymania go. Autorem drugiego listu była prawdopodobnie osoba, która na prośbę matki wzięła chłopca pod swoja pieczę. List datowany był na 1828 rok i adresowany właśnie do kapitana Wesseniga. Autor informował w nim, że wziął chłopca pod swoją opiekę w dniu 7 października 1812 roku, ale ponieważ jest biednym robotnikiem i posiada dziesięcioro własnych dzieci, nie ma obecnie możliwości opiekowania się nim dalej. Pisał też, że chłopiec do tej pory wychowywał się w ciasnym, zamkniętym pomieszczeniu i nie wiedział nic ani o swojej rodzinie ani o świecie zewnętrznym. Wspominał, że gdyby rodzice chłopca żyli, to mógłby on mieć szansę na dobre wykształcenie, ponieważ był pojętnym uczniem i nauczył się już czytać i pisać. List kończył się słowami: “jeśli nie będziesz mógł się nim zaopiekować- zabij go”. Co ciekawe, gdy bliżej przyjrzano się obu listom odkryto, że zostały one napisane prawdopodobnie przez tę samą osobę, tym samym atramentem i na tym samym papierze.
Kapitan był mocno zaintrygowany całą sytuacją i próbował uzyskać więcej informacji przepytując chłopca, jednak gdy przesłuchanie nic nie dało, poirytowany postanowił przekazać go policji. Policjanci próbowali sami przesłuchać chłopca, ale ten na każde odpowiadał tyko “nie wiem” lub “zabierz mnie do domu”. Jeden z policjantów wpadł na pomysł, aby dać mu pióro, atrament i papier i kazać mu pisać. Ku zaskoczeniu wszystkich chłopak napisał na kartce, dużymi literami dwa słowa: Kaspar Hauser. Od razu wysnuto wniosek, że jest to imię i nazwisko dziecka.
Policjanci nie mogąc wydobyć od chłopca więcej informacji zaczęli mu się bacznie przyglądać. Kaspar miał około 145 cm wzrostu, jasnobrązowe kręcone włosy i był dość krępej budowy. Jego skóra była bardzo jasna i delikatna, co sugerowało, że nie była wystawiana na działanie promieni słonecznych. Dłonie były drobne a ich skóra była miękka, co świadczyło o tym, że chłopiec nie miał w zwyczaju pracować fizycznie. Nogi z kolei pokryte były krwawiącymi pęcherzami, tak jakby nie były przyzwyczajone do noszenia butów. Według niektórych źródeł na prawym ramieniu chłopca widoczny był ślad po szczepieniu, prawdopodobnie sugerujący pochodzenie wyższej klasy, w tamtych czasach szczepienia były bowiem przywilejem bogatych. Chłopak miał na sobie okrągły filcowy chłopski kapelusz, stare półbuty na wysokim obcasie, każdy z innej pary, czarny jedwabny szal, lnianą kamizelkę i szare spodnie. Całe ubranie było w bardzo kiepskim stanie. W kieszeni nosił biało-czerwoną chusteczkę w kratkę z haftowanymi na czerwono inicjałami KH oraz drukowane teksty religijne, w tym podręcznik duchowy zatytułowany „Sztuka zastępowania straconego czasu i lat źle spędzonych”, co biorąc pod uwagę sytuację życiową chłopca, było dość cyniczne.
Po przesłuchaniu i przeszukaniu chłopaka zamknięto go początkowo w wieży strażniczej a po jakimś czasie zamieszkał on razem z rodziną jednego ze strażników więziennych, który miał na zlecenie przełożonych bacznie obserwować jego zachowanie. Sądzono bowiem, że Kaspar może być po prostu oszustem, który próbuje poprzez intrygujące zachowanie wyłudzić pieniądze na swoje utrzymanie. Jednak to, co później zeznał strażnik, wprawiło wszystkich w osłupienie. Twierdził on bowiem, że Kaspar całymi godzinami siedział w jednym miejscu nie poruszając nawet kończynami ani nie wydając z siebie żadnych dźwięków. Strażnik odnosił przy tym wrażenie, że chłopiec nie odczuwał przy tym dyskomfortu. Gdy się poruszał, robił to bardzo niepewnie, jak gdyby dopiero uczył się chodzić. Widać było, że lepiej czuje się w ciemności i że potrafi bardzo dobrze poruszać się w otoczeniu bez użycia światła. Jego dieta składała się prawie wyłącznie z chleba i wody, nie chciał jeść nic innego. Nie odczuwał też żadnego skrępowania podczas załatwiania potrzeb fizjologicznych czy też rozbierania się w obecności innych osób. Do tego sprawiał wrażenie zupełnie nieobytego ze światem, rzeczy dla innych oczywiste dla niego był czymś zupełnie nowym. Pewnego dnia np., poparzył rękę próbując dotknąć płomienia świecy. Gdy zobaczył lustro- próbował znaleźć osobę, która według niego kryła się za nim. Wszystkie napotkane zwierzęta nazywał końmi, tak jakby zupełnie nie odróżniał ich gatunków. Miał też problem z odróżnianiem żywych zwierząt od zabawek i sądził, że rośliny odczuwają podobnie jak ludzie czy zwierzęta. Przeraził się np. gdy syn strażnika kopnął w drzewo, ponieważ sądził, że chłopiec sprawia tym ból roślinie. Jeśli chodzi o zachowanie chłopca wobec innych ludzi, to był on zawsze bardzo delikatny i grzeczny. Z tego względu jedenastoletni syn i trzyletnia córka strażnika dość szybko się z nim zaprzyjaźnili. Próbowali nauczyć go alfabetu, rysowania a także porozumiewania się słowami. Wieści o chłopcu dość szybko rozeszły się po mieście. Każdy chciał zobaczyć na własne oczy dziwnego przybysza. Gdy ludzie spostrzegli, że jednym z jego ulubionych słów jest “koń”, kupili mu kilkanaście zabawek w kształcie koni, do których chłopiec bardzo się przywiązał i potrafił się nimi bawić godzinami. Stanem zdrowia chłopca zajął się miejscowy lekarz sądowy. Po zbadaniu wyjątkowego pacjenta stwierdził, że stawy kolanowe chłopaka są zdeformowane, prawdopodobnie przez długotrwałe siedzenie bez ruchu z wyciągniętymi przed siebie nogami. Właśnie to powodowało problemy z chodzeniem. Lekarz stwierdził też, że chłopiec nie jest upośledzony umysłowo a prawdopodobnie jest tzw. “dzikim dzieckiem”, czyli dzieckiem wychowywanym bez kontaktu z innymi ludźmi i światem zewnętrznym. Po jakimś czasie Kaspar nauczył się większej ilości słów, których potrafił logicznie użyć. Można się więc z nim było porozumieć i wreszcie wypytać o jego wcześniejsze życie. Chłopiec twierdził, że odkąd pamięta, mieszkał w ciemnej przestrzeni, którą nazywał klatką. Miała ona około 2 metry długości, 120 cm szerokości i wysokość zaledwie 1,5 metra. W pomieszczeniu nie było okien i cały czas panowała w nim ciemność. Jego wyposażenie stanowiło jedynie posłanie ze słomy oraz wełniany koc a także wiadro, do którego się wypróżniał. Drzwi do pomieszczenia były zawsze zamknięte. Otwierały się jedynie w momencie, gdy chłopca odwiedzał jego opiekun, który robił to jedynie po to, by dać mu do jedzenia kawałek chleba i wodę do picia oraz opróżnić wiadro z nieczystościami. Osoba ta była zawsze zamaskowana i kazała chłopcu za każdym razem odwracać się tyłem, tak by nie mógł on spojrzeć na swojego opiekuna. Czasami woda, która dostawał do picia miała dziwny smak. Po jej wypiciu chłopiec zasypiał i budził się umyty, przebrany w czyste ciuchy, czasami też z obciętymi paznokciami czy włosami. Przypuszczano, że podawano chłopcu wodę z opium. Aby to sprawdzić podano Kasparowi do spróbowania właśnie taka mieszankę a chłopiec potwierdził, że smakuje ona bardzo podobnie do tej, którą otrzymywał będąc w klatce. W czasie niewoli, w momencie, gdy chłopiec przebywał sam, najczęściej siedział pod ścianą z wyciągniętymi przed siebie nogami. Dostał też od swojego opiekuna kilka zabawek, w tym dwa drewniane koniki, drewnianego psa i kilka kolorowych wstążek. Kaspar nie przypominał sobie, by będąc w niewoli kiedykolwiek był chory. Z reguły nie odczuwał tez bólu. Wyjątkiem był dzień, w którym został uderzony kijem przez opiekuna, ponieważ zachowywał się zbyt głośno. Kaspar nie wiedział w którym momencie panuje dzień, a kiedy noc, nie używał też zegarka, dlatego też nie miał poczucia czasu. Nie potrafił powiedzieć czy w zamknięciu spędził tygodnie, miesiące czy lata. Mimo to chłopiec twierdził, że nigdy nie czuł się w swojej klatce nieszczęśliwy. Pewnego dnia mężczyzna opiekujący się chłopcem dał mu kilka książek i powiedział, że musi nauczyć się czytać i pisać, aby mógł trafić do swojego ojca i zostać tak jak on- żołnierzem. Mężczyzna nauczył chłopca jak napisać swoje nazwisko oraz jak powiedzieć “chcę być żołnierzem tak jak ojciec”. Pewnej nocy mężczyzna wyniósł chłopca z klatki mówiąc, że zabierze go do ojca. Gdy chłopiec znalazł się na zewnątrz i zobaczył świat zewnętrzny, zemdlał z nadmiaru wrażeń lub być może stracił przytomność z powodu podanego mu ponownie opium. W trakcie podróży trwającej prawdopodobnie 3 dni mężczyzna starał się nauczyć chłopca jak najlepiej chodzić, ubrał go też w inne ciuchy, w tym buty których chłopiec nigdy wcześniej nie nosił. Idąc, Kaspra miał patrzeć tylko na ziemię, tak by nie potykać się i nie upaść. Skupiając się na prawidłowym chodzeniu chłopiec nie zwracał uwagi na szczegóły otoczenia w czasie podróży. Nie potrafił określić, czy przechodził obok jakichś charakterystycznych budynków czy też charakterystycznych elementów krajobrazu. W końcu w pobliżu Norymbergi mężczyzna wręczył chłopcu kopertę i kazał mu iść w kierunku “wielkiej wioski” twierdząc, że tam właśnie spotka on swojego ojca. Kaspar wszedł więc samotnie do miasta i wreszcie dotarł do placu, gdzie spotkał szewca. Reszta historii była już znana. Historia, którą opowiedział Kaspar, wzbudziła niedowierzanie niektórych osób. Powątpiewano, by ktokolwiek był w stanie przeżyć kilka czy też kilkanaście lat jedynie o chlebie i wodzie, oraz by przez ten cały czas chłopak nie był w stanie dostrzec, jak wygląda jego opiekun. Sprawę Kaspara nagłośniono w całym mieście i jego okolicy, mając nadzieję, że odnajdzie się ktoś, kto będzie znał jego prawdziwą tożsamość lub tożsamość osoby, która go przetrzymywała. Przeszukiwano tez okolice miasta próbując odnaleźć klatkę, w której chłopiec mieszkał przez tak długi czas. Wszystko bezskutecznie. Jedynym efektem było to, że zainteresowanie opinii publicznej chłopcem wzrosło jeszcze bardziej a mnóstwo ludzi każdego dnia starało się go zobaczyć lub z nim porozmawiać. Wśród odwiedzających, którzy przybyli zobaczyć Kaspara, był słynny sędzia i kryminolog Anselm Ritter von Feuerbach. Odwiedził go 11 czerwca 1828 r. Sędzia obserwując Kaspara zauważył jego zamiłowanie do jasnych i błyszczących przedmiotów, zwłaszcza kobiecych ubrań i mundurów żołnierzy, a także jego wrażliwość na światło. Von Feuerbach zaobserwował również, że twarz chłopca sprawiała wrażenie maski, nie było na niej widać emocji a jego wzrok utkwiony był często tępo w przestrzeń. Jedynym wyrazem twarzy, który można było czasem zauważyć, był delikatny uśmiech. W tym czasie Kaspar mógł się tylko z trudem porozumiewać i zawsze mówił o sobie w trzeciej osobie - np. „Kaspar bardzo dobry”. Również do innych osób zwracał się w trzeciej osobie, np. „panie pułkowniku”, zamiast „ty”. Sędzia widział, że sytuacja w jakiej znalazł się chłopiec nie jest dla niego dobra. Dom strażnika więziennego, w którym przebywał, odwiedzało mnóstwo osób, które chciały zobaczyć chłopaka, co wprawiało go w niepokój i smutek. Z tego względu sędzia zadecydował, że należy przekazać chłopca pod opiekę kogoś, kto będzie mógł się nim odpowiednio zająć. Zdecydowano się powierzyć Kaspara opiece filozofa, profesora uniwersyteckiego- Georga Friedricha Daumera. Chłopiec zamieszkał w jego domu 18 lipca 1828 roku. W sierpniu 1828 r. Kaspar zdołał już nieco przystosować się do życia w społeczeństwie. Potrafił opisywać własne odczucia, odróżniał istoty żywe od rzeczy nieożywionych. Pod opieką Daumera Kaspar stał się zdrowym, inteligentnym i pod wieloma względami normalnym młodym mężczyzną, który szybko nauczył się języka niemieckiego, choć zawsze mówił nim z dziwnym akcentem. Przypuszczano, że Kaspar pamięta język, a nie uczy się go po raz pierwszy, więc prawdopodobnie musiał zostać uwięziony gdzieś w wieku od dwóch do czterech lat. Rozwijał też poczucie humoru, pisał listy i eseje, opanował sztukę jazdy na koniu, która stała się jedną z jego ulubionych rozrywek. Stopniowo przekonywał się też do innych prócz chleba potraw. Mimo tych pozytywnych zmian, Kaspar miał też problemy, z którymi nie radził sobie mimo socjalizacji i poznawania go ze światem zewnętrznym. Wynikało to przede wszystkim z przewrażliwionych zmysłów chłopca, które w czasie przetrzymywania w ciasnym, ciemnym i cichym pomieszczeniu znacznie się wyostrzyły. Kaspar miał przez to problem z tolerowaniem głośnych dźwięków, jasnego światła czy też intensywnych zapachów. Historia Kaspara nabierała coraz większego rozgłosu. Odwiedzany był przez licznych lekarzy, prawników, urzędników państwowych a wiele gazet opisywało jego przeżycia na swoich łamach. Historia ta dotarła do wielu krajów Europy, dlatego też Kasparowi nadano po pewnym czasie przydomek “Sieroty Europy”. Coraz więcej osób na całym kontynencie zadawało sobie pytanie skąd naprawdę pochodzi ten chłopiec. Dla niektórych jego inteligencja oraz zdolność szybkiego uczenia się wykluczały chłopskie pochodzenie. Pojawiły się spekulacje, że może on być spokrewniony z jakimś wysoko postawionym rodem niemieckim i że został odizolowany od społeczeństwa by ukryć przed opinią publiczną fakt jego istnienia. Być może był dzieckiem z nieprawego łoża, którego istnienie mogło przynieść hańbę rodzinie. Niektórzy sądzili nawet, że może on być spokrewniony z rodziną Wielkiego Księcia Badenii a ukryty został po to, by nie mógł dochodzić swych praw do tronu. Sytuacja polityczna w tamtejszych czasach rzeczywiście skłaniała do refleksji. Wielki książę Badenii, Karol Ludwik Badeński oraz jego małżonka- Stefania- adoptowana córka Napoleona Bonaparte- mieli oficjalnie sześcioro dzieci: 4 córki oraz dwóch synów. Jeden z nich urodził się w 1816 roku i zmarł zaraz po swoich pierwszych urodzinach. Starszy syn urodził się we wrześniu 1812 roku (czyli pół roku po narodzinach Kaspara, jeśli wierzyć informacjom zawarty w liście, który chłopiec miał przy sobie). Zmarł z kolei zaledwie miesiąc później, czyli w październiku 1812 roku. Pamiętamy, że właśnie wtedy Kaspar miał zostać oddany pod opiekę obcej osoby. Ponieważ Karol Ludwik nie miał żyjącego męskiego potomstwa, po jego śmierci w 1818 roku, tron objął jego wuj, brat ojca, Ludwik I Badeński. Gdyby Kaspar był synem nieżyjącego księcia, to jemu należałoby się prawo do tronu Badenii. Historia spisku mającego na celu zdobycie tronu i obejmującego upozorowanie śmierci małego księcia oraz ukrywanie go przed światem przez wiele lat wydawała się wielu osobom dosyć naciągana, ale po wydarzeniach, które miały miejsce w dniu 17 października 1829 roku, nawet osoby negujące te teorie zaczęły się nad nimi poważniej zastanawiać. W tym dniu, w czasie, gdy opiekun chłopca udał się na spacer, nieznany zamaskowany mężczyzna wdarł się do domu Daumera. Korzystając z tego, że Kasper przebywał w tym czasie w jednym z pomieszczeń sam, zaatakował go tasakiem raniąc go w głowę. Chłopakowi udało się uciec i ukryć w piwnicy, gdzie po chwili stracił przytomność. Nieprzytomnego odnaleziono jakiś czas później. Natychmiast udzielono mu pomocy i na szczęście udało się uratować jego życie, ale chłopak dość długo dochodził do siebie po tym ataku. Gdy tylko odzyskał przytomność, opowiedział policji o całym zdarzeniu. Twierdził, że został zaatakowany przez zamaskowanego mężczyznę noszącego czarny kapelusz. Głos mężczyzny przypominał głos osoby, która przetrzymywała chłopca w zamknięciu. Osoba ta miała powiedzieć przed atakiem “musisz zginąć zanim opuścisz Norymbergę”. Atak zbiegł się z publikacją autobiografii Kaspara, która wprawdzie nie ujawniała żadnych szczegółów pochodzenia chłopca, ale mnóstwo osób miało nadzieję, że autor opisze w książce skrywane dotąd tajemnice, więc mogło być tak, że ktoś faktycznie zaczął obawiać się ujawnienia prawdziwej tożsamości chłopaka. Po całym zdarzeniu Kaspara umieszczono w tajnym miejscu, pod ochroną policji, aby uniemożliwić dalsze ataki. Ponieważ nikt nie był świadkiem napadu, niektórzy sugerowali, że Kaspar jest zwykłym oszustem i ranił się sam, aby uwiarygodnić swoją historię. Udało się jednak uzyskać zeznania ludzi, którzy twierdzili, że w dniu ataku widzieli mężczyznę w czarnym kapeluszu z czarnym szalem owiniętym wokół szyi i twarzy, myjącego ręce w rynnie z wodą niedaleko domu Daumera. Jakaś kobieta z kolei w 4 dni po ataku została zaczepiona przez podobnego mężczyznę u bram Norymbergi. Mężczyzna zapytał ją zniecierpliwionym głosem o stan Kaspara, a gdy uzyskał odpowiedź- szybko odszedł. Po dwóch latach od ataku na Kaspara na tronie badeńskim nastąpiła kolejna zmiana. W 1830 roku po śmierci Ludwika I Badeńskiego, który nie posiadał dzieci, tron objął Leopold Badeński. Otóż zarówno poprzedni władca, Karol Ludwik Badeński oraz jego wuj, Ludwik I Badeński, pochodzili z rodu mającego prawa do tronu. Pierwszy był wnukiem a drugi synem Karola Fryderyka Badeńskiego oraz księżniczki Karoliny. Leopold z kolei był bratem przyrodnim zmarłego niedawno władcy, Ludwika I Badeńskiego. Jego ojcem był również Karol Fryderyk Badeński, ale matką była druga żona Karola Fryderyka, Ludwika, która pochodziła z rodziny niżej postawionej, dlatego jej dzieci z założenia nie miały prawa do tronu. W sytuacji jednak, gdy wszyscy męscy potomkowie prawowitego rodu zmarli, zadecydowano, że dzieci Karola Fryderyka, również te pochodzące z małżeństwa z niżej postawioną kobieta, mogą przejąć władzę. Leopold Badeński został więc wielkim księciem Badenii, ale oczywiste było, że jeśli pojawiłby się jakikolwiek męski potomek prawowitego rodu, to właśnie on miałby prawo do tronu. Jak wspominałam, przez jakiś czas po ataku Kaspar mieszkał w tajnym, wyznaczonym przez Radę Miasta Norymberga miejscu, korzystając z ochrony policji. Po kilku latach koszty utrzymania i ochrony chłopaka zaczęły jednak doskwierać urzędnikom. Gdy więc na horyzoncie pojawił się angielski szlachcic, Lord Stanhope, zainteresowany adopcją Kaspara, nikt nie protestował. Lord Stanhope pochodził z Anglii, ale miał powiązania z rodziną Badeńską. Był on dosyć ekscentryczną postacią. Okazywał Kasparowi ogromne zainteresowanie, obsypywał go prezentami i opowiadał mu o jego prawdopodobnych związkach z rodziną książęcą. Obiecywał, że adoptuje chłopaka a następnie zamieszkają razem w Anglii, jednak nigdy do tego nie doszło. Lord przez jakiś czas podróżował z Kasparem po Europie, wprowadzając go na dwory różnych królestw i księstewek. Wzbudziło to niezadowolenie rodziny badeńskiej, która zagroziła wszczęciem postępowania sądowego, jeśli ich nazwisko będzie publicznie wiązane z Kasparem Hauserem. Sytuacja wprowadziła sporo napięcia w stosunki pomiędzy Kasparem a Lordem Stanhopem i ostatecznie w 1833 roku Lord zwrócił się z wnioskiem o umieszczenie chłopaka pod opieka swojego przyjaciela, dra Meyera, w miejscowości Ansbach, około 40 km od Norymbergi, na co Rada Miasta wyraziła zgodę. Kaspar nie czuł się dobrze pod opieką dra Mayera. Opiekun traktował go surowo i był wobec niego bardzo wymagający. Próbował nauczyć Kaspara m.in. łaciny czy też historii, a gdy nauka nie przynosiła pożądanych efektów, dr Mayer krzyczał na niego, a publicznie twierdził, że wszystkie zachwyty nad Kasprem mówiące o tym, jakoby miał on być bardzo inteligentny i szybko się uczyć, były mocno przesadzone. Powątpiewał też w to, czy historia opowiedziana przez Kaspara jest w ogóle prawdziwa. Do tego dr Mayer był bardzo religijny i niejako wymusił na Kasparze przyjęcie chrztu a następnie przestrzeganie zasad wiary chrześcijańskiej. Po kilku miesiącach takiego traktowania Kaspar wydawał się coraz bardziej przygnębiony i zamknięty w sobie. Niektórzy twierdzą, że zachowanie chłopaka w tych dniach było pewnego rodzaju zapowiedzą tragicznych wydarzeń, które miały miejsce niedługi czas później. Może Kaspar przeczuwał, że wydarzy się coś złego? Może sam zaplanował późniejsze wydarzenia? 14 grudnia 1833 roku po obiedzie Kaspar udał się do swojego pastora. W trakcie wizyty wspomniał, że ma zamiar spotkać się po południu z młodą kobietą. Po tej rozmowie chłopak udał się do parku. Po niedługim czasie wszedł do domu Mayera zataczając się. Oparł się o ścianę po czym wymówił z trudem kilka słów: mężczyzna, ukłuć, nóż, park, torba na listy, idźcie szybko. Następnie upadł w kałuży krwi na podłogę. Okazało się, że w klatce piersiowej tkwi jeszcze nóż, który przebił jego lewe płuco. W ciągu kolejnych dni próbowano ratować chłopaka i jednocześnie dowiedzieć się, co mu się przytrafiło. Udało się wydobyć od niego informację, że został w parku zaczepiony przez nieznanego mu mężczyznę, który obiecał przekazać informacje o jego matce, jeśli Kaspar pójdzie z nim w do parku miejskiego. Mężczyzna był wysoki, brodaty, ubrany w czarną pelerynę. Gdy obaj dotarli na miejsce, mężczyzna wręczył Kasparowi torbę twierdząc, że zawiera ona listy z informacjami, które chłopak chciał poznać. Gdy chłopak zaglądał do środka, mężczyzna ugodził go nożem a następnie uciekł. Kaspar porzucił torbę i ostatkiem sił dotarł do domu. Po uzyskaniu tych informacji policja udała się do parku, w którym rzeczywiście znaleziono torbę na listy. Zawierała ona jednak tylko karteczkę z bardzo zagadkową treścią. Była ona napisana pismem lustrzanym i brzmiała: “Hauser będzie mógł państwu powiedzieć, jak wyglądam, skąd pochodzę i kim jestem. Aby mu ułatwić to zadanie przekazuję te informacje Państwu sam. Jestem z...... z granicy bawarskiej...... nad rzeką …...Moje nazwisko brzmi MLO.” Informacja wydawała się zupełnie bez sensu i zaczęto się ponownie zastanawiać, czy Kaspar sam nie upozorował ataku. Zdążono go o to jeszcze zapytać, ale on zarzekał się, że tego nie zrobił. Niestety rana była na tyle poważna, że po 3 dniach, 17 grudnia 1833 roku, Kaspar zmarł. Śmierć chłopaka wzbudziła ogromne poruszenie opinii publicznej. Tłumy ludzi odprowadzały Kaspara na miejsce ostatecznego spoczynku. Żądano jak najszybszego ustalenia sprawcy a za informacje mogące rozwiązać zagadkę śmierci chłopaka oferowano wysokie nagrody. Jedną z nagród zaoferował sam ówczesny Wielki Książę Badenii. Niestety nigdy nie udało się ustalić, kto zadał śmiertelny cios. Istnieją trzy hipotezy mówiące o tym, co mogło przytrafić się Kasparowi. Pierwsza zakłada, że chłopak upozorował ataki na siebie, aby zyskać zainteresowanie opinii publicznej. Nie chciał się zabić, ale nie przewidział tego, że cios w klatkę piersiowa może okazać się śmiertelny. Taką teorie głosił ostatni opiekun Kaspara, dr Meyer. Zawsze był podejrzliwy wobec chłopaka a jego podejrzenia wzmagał fakt, że po przeszukaniu parku, w którym doszło do ataku, jedynymi śladami stóp, które odnaleziono, były ślady Kaspara. Przed atakiem padał śnieg i ślady stóp tylko jednej osoby były podobno dość dobrze widoczne. Przeciwko teorii doktora Mayera przemawiają jednak wyniki sekcji zwłok. Według lekarza sądowego Kaspar nie byłby w stanie zadać sobie sam aż tak głębokiego ciosu nożem. Poza tym nieufność wzbudza też zachowanie doktora Mayera tuż po ataku. Zwlekał on z powiadomieniem lekarza, co tłumaczył później tym, że nie spodziewał się, iż rana zadana Kasparowi była aż tak poważna. Kolejna teoria mówiła o tym, że Kaspara zamordowała osoba, która więziła go w dzieciństwie. Być może ten ktoś obawiał się, że jego tożsamość wyjdzie w końcu na jaw a on sam poniesie konsekwencje trzymania chłopca przez wiele lat w tak tragicznych warunkach. Ostatnia najbardziej popularna teoria mówi o tym, że chłopak faktycznie pochodził z rodziny badeńskiej i został zamordowany by nie przeszkodzić w objęciu tronu przez potomków Karola Fryderyka Badeńskiego i jego drugiej żony. W całej sprawie zastanawia zachowanie Lorda Stanhopa, który już po śmierci Kaspara wysłał do niego list, wiedząc już prawdopodobnie w tym czasie, że chłopak nie żyje. Niektórzy sugerują, że chciał w ten sposób zapewnić sobie alibi a wysłanie listu miało sugerować, że Lord nie wiedział nic o planowanym zamachu. Po śmierci Kaspara Lord udał się ponownie na wycieczkę po Europie a odwiedzając dwory ogłaszał wszem i wobec, że chłopak był oszustem, nie był w żaden sposób spokrewniony z domem badeńskim a jego śmierć była wynikiem samobójczego ataku. Starał się też przekonać osoby, które miały styczność z Kasparem tuż po jego odnalezieniu, by mówiły innym, że chłopak zmyślił całą historię. Było to dość zastanawiające zachowanie. Czyżby Lord Stanhope obawiał się o swoje życie i próbował naprawić to, że wcześniej sugerował światu, iż Kaspar ma powiązania z rodzina Wielkich Książąt Badeńskich? Po latach okazało się, że sami członkowie rodziny Badeńskiej uważali, że Kaspar faktycznie może być dziedzicem tronu. Rodzina podejrzewała, że zarówno Karol Ludwik Badeński jak i jego młodszy syn zmarli w wyniku otrucia. Spekulowano, że starszy syn Wielkiego Księcia mógł zostać potajemnie zabrany a na jego miejsce umieszczono umierającego wiejskiego chłopca. Oskarżano o ten czyn drugą żonę Karola Fryderyka Badeńskiego, która starała się o to, by to właśnie jej dzieci uzyskały prawo do tronu. Być może po narodzinach chłopca miała jeszcze jakieś skrupuły przed zamordowaniem go, dlatego też zdecydowała się go porwać. Gdy zdała sobie jednak sprawę z tego, że wychowanie chłopca w izolacji sprawia sporo problemów, zdecydowała, że lepszym krokiem do osiągnięcia celu jest otrucie Wielkiego Księcia oraz jego kolejnego syna. Być może poleciła opiekunowi uwolnić chłopca tworząc historyjkę o biednej matce i ojcu kawalerzyście? Nie przypuszczała bowiem, że ktoś może powiązać biedną niemowę z wysoko postawionym rodem. Gdy jednak wokół Kaspara zrobiło się głośno, zleciła jego zabójstwo, być może nawet osobie, którą wcześniej poprosiła o opiekowanie się nim? Zwolennicy tej teorii przypuszczają, że Kaspar mógł być przetrzymywany w Zamku Pilsach w pobliżu Norymbergi. W XIX wieku należał on do rodziny oficera królewskiej służby bawarskiej. W roku 1919 zamek zmienił właściciela, a w roku 1924 podczas remontu odkryto w nim tajny pokój znajdujący się na antresoli pomiędzy parterem a pierwszym piętrem. Miał on zaledwie 165 cm wysokości a wejście do niego miało wymiary 80 x 50 cm. Z kolei w 1982 roku podczas renowacji klatki schodowej odkryto podobno białego drewnianego konika. Sugerowano, że konik mógł należeć do Kaspara, ale teorii tej nigdy nie udało się potwierdzić, ponieważ właściciele zamku nie zgodzili się na oddanie zabawki w celu określenia jej przybliżonego wieku. Istnieje też jeszcze jedna, pośrednia teoria mówiąca o tym, że Kaspar nie był wcale powiązany z rodziną badeńską, jednak szum, który wokół niego powstał, na tyle niepokoił rodzinę ówczesnego Wielkiego Księcia, że ta zdecydowała się go wyeliminować. W ustaleniu prawdziwości teorii o powinowactwie do rodziny Badeńskiej pod koniec dwudziestego wieku pomocne ukazały się badania DNA. Pierwszy test wykonano w 1996 roku w dwóch różnych laboratoriach w Anglii i w Niemczech. Materiał do badań pobrano z plam krwi znajdujących się na ubraniach należących do Kaspara. Porównano go z materiałem DNA należącym do żyjących potomków rodziny badeńskiej. Oba badania wykluczyły ze 100% pewnością pokrewieństwo Kaspara z rodziną wielkich książąt. Sprawa wydawała się przesądzona. W 2002 roku odkryto jednak, że próbki pobrane do badania wcale nie pochodziły z ubrania należącego do chłopca. Postanowiono więc powtórzyć badanie. Tym razem do badań użyto kosmyka włosów Kaspara przechowywanego przez jednego z jego opiekunów. Wyniki badań wykazały 95% dopasowanie DNA Kaspara i potomków rodziny badeńskiej, co sugerowało, że mógł on rzeczywiście być z nimi spokrewniony. Taki stopień dopasowania nie może tego jednak całkowicie potwierdzić. Być może kiedyś uda się dotrzeć do jakichś materiałów historycznych które mogłyby potwierdzić tę teorię w 100%. W parku, w którym Kaspar został ugodzony nożem postawiono pomnik na jego cześć z napisem
“Tutaj nieznany został zabity przez nieznanego”.
Kaspar został pochowany na cmentarzu w Ansbach. Grób ten znajduje się tam po dziś dzień. Na jego nagrobku umieszczono napis:
„Tu leży Kaspar Hauser, zagadka swojego pokolenia. Jego pochodzenie pozostało nieznane, a jego śmierć tajemnicza.”
Dziękuję Wam za przeczytanie tej historii. Ciekawa jestem, czy też sądzicie, że Kaspar mógł należeć do rodziny Wielkich Książąt Badeńskich? Odpowiedzcie proszę w komentarzach co o tym myślicie.
Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz wesprzeć moją pracę na Patronite ? https://patronite.pl/historie-kryminalne ?
#ciekawesprawykryminalne #historiekryminalne
![]()
Stephen Paul Hilder urodził się 12 grudnia 1982 r. W mieście Hereford w Wielkiej Brytanii. Już jako nastolatek rozpoczął swoja przygodę ze skokami spadochronowymi i od razu zakochał się w tym sporcie. Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczął naukę w Brytyjskiej Akademii Obrony w Shrivenham, gdzie poznał swoją dziewczynę, Ruth Woodhouse. Krótko po rozpoczęciu nauki w szkole dołączył też do akademickiej grupy skoczków spadochronowych o nazwie Black Rain czyli Czarny Deszcz. Razem ze swoimi kolegami z grupy, Adrianem Blairem i Davidem Masonem, regularnie brał udział w różnego rodzaju zawodach spadochronowych.
4 lipca 2003 roku grupa Black Rain startowała w mistrzostwach akademickich odbywających się na terenie lotniska Hibaldstow. Około godziny 14:45 wszyscy trzej koledzy z drużyny wyskoczyli z samolotu na wysokości około 4000 metrów a następnie na wysokości około 2500 m chwycili się wzajemnie za ręce. Po wykonaniu kilku figur akrobatycznych, będąc na wysokości około 1200 m mieli rozdzielić się aby rozłożyć spadochrony i wylądować. Niestety główny spadochron Stephena nie otworzył się. Chłopak próbował skorzystać ze spadochronu zapasowego, jednak i ten zawiódł. Stephen spadł bezwładnie na pole kukurydzy znajdujące się przy lotnisku. Po upadku z tak dużej wysokości bez żadnej asekuracji Stephen nie miał żadnych szans na przeżycie. Początkowo śmierć Stephena wydawała się tragicznym wypadkiem. Jednak w ciągu dwóch dni policja wszczęła śledztwo w sprawie morderstwa. Po zbadaniu spadochronu chłopaka okazało się, że ktoś przeciął taśmy nośne łączące uprząż spadochronu z linkami. Rozpoczęło się żmudne dochodzenie, które dało zaskakujące wyniki i niestety do dziś nie pozwoliło na ostatecznie ustalenie osoby odpowiedzialnej za śmierć Stephena. W trakcie śledztwa ustalono, że przecięte zostały zarówno taśmy nośne spadochronu głównego jak i rezerwowego. Sposób w jaki to zrobiono sugerował, że osoba która tego dokonała musiała posiadać wiedzę na temat spadochronów i skoków spadochronowych. Uszkodzenia spadochronu były bowiem trudno zauważalne podczas pobieżnej kontroli sprzętu a jednocześnie powodowały całkowitą jego niesprawność. Magazyn spadochronów znajdujący się na lotnisku Hibaldstow, w którym przechowywany był spadochron Stephena, zamykany był jedynie na noc. Spadochrony przechowywane były w niezabezpieczonych szafkach, do których dostęp mógł mieć każdy. Po przesłuchaniu świadków ustalono, że dostęp do spadochronu Stephena mogło mieć około 80 skoczków oraz 20 pracowników lotniska, co dawało w sumie blisko 100 potencjalnych sprawców. Śledczy starali się więc w jakiś sposób zawęzić grono podejrzanych. Rozpoczęto więc przesłuchania świadków oraz próbowano dotrzeć do wszelkich możliwych nagrań wykonywanych przez uczestników i obserwatorów zawodów. Niestety żadne z tych nagrań nie zarejestrowało samego momentu wypadku. Udało się natomiast dotrzeć do nagrania wykonanego na kilka minut przed feralnym skokiem. Widać na nim Stephena oraz jego kolegów, którzy udają się w kierunku samolotu rozmawiając i żartując ze sobą. Wydaje się, że cała trojka była wtedy w doskonałych humorach i dobrze się ze sobą bawiła. Od samego początku dochodzenia oczywiste było, że mamy do czynienia z morderstwem. Kolejne odkrycie było jednak bardzo zaskakujące i dało wiele do myślenia śledczym. W bagażniku samochodu Stephena znaleziono bowiem nożyczki, które oddano do badań laboratoryjnych. Na nożyczkach odnaleziono ślady włókien pasujących do tych pochodzących z uszkodzonych taśm nośnych spadochronu a także ślady DNA tylko jednej osoby- było to DNA ofiary. Podobnie na przeciętych taśmach odnaleziono również tylko DNA chłopaka. Śledczy zaczęli więc ostrożnie badać dość mało prawdopodobną, jak by się mogło wtedy wydawać, wersję o samobójstwie. Z każdym nowym przesłuchaniem wersja ta jednak zdawała się być coraz bardziej wiarygodna. Dziewczyna Stephena przyznała w trakcie przesłuchania, że ostatnimi czasy w ich związku nie układało się zbyt dobrze. Około miesiąc przez śmiercią chłopaka oboje przyznali, że najlepiej będzie jeśli na jakiś czas się rozstaną. Ruth wspominała też, że Stephen rozmawiał z nią m. in. o tym, jak mogłoby wyglądać morderstwo doskonałe oraz że jeśli chciałby się kiedyś zabić to z pewnością zrobiłby to w jakiś wyjątkowy sposób. Śledczy zaczęli dokładniej przyglądać się życiu Stephena. Okazało się, że oprócz rozstania z dziewczyną chłopak miał na głowie też inne problemy, m.in. finansowe. Problemy te były tak naprawdę spowodowane pewnego rodzaju uzależnieniem od ukochanego sportu, czyli skoków spadochronowych. Wyszło na jaw, że Stephen wydawał ogromne pieniądze na sprzęt spadochronowy oraz inne rzeczy związane ze skokami. Pieniądze na wydatki zdobył poprzez ich pożyczenie a w dniu śmierci był zadłużony na kwotę aż 17.000 funtów co dla młodego człowieka stanowiło ogromną sumę. Dodatkowo przez skoki spadochronowe zaniedbał też naukę i był przekonany (jak się później okazało- błędnie), że oblał pisane niedawno ważne egzaminy. Znajomi Stephena wspominali też, że w trakcie imprez chłopak lubił przebierać się w damskie ciuchy, co początkowo odbierano jako żarty ale w ostatnim czasie pojawiły się pogłoski, że być może Stephen ma niecodzienne upodobniania seksualne. Jeśli była to prawda, to chłopak mógł się obawiać ujawnienia skrywanej tajemnicy i ośmieszenia w surowym, wojskowym środowisku. Okazało się więc, że Stephen faktycznie mógł mieć powody do popełnienia samobójstwa, jednak większość jego bliskich pytana wprost o to, czy mógł to zrobić, odpowiadała, że nie, ponieważ Stephen do ostatnich chwil był osobą bardzo radosną, która raczej dobrze radziła sobie z problemami. Nawet dziewczyna Stephena, z którą rozmawiał o samobójstwie twierdziła, że rozmowa ta była czysto teoretyczna i że jest pewna, że chłopak nie mógłby zabić się w ten czy też inny sposób. Zaczęto więc przyglądać się kolegom Stephena. Dość szybko wyszła na jaw kolejna zaskakująca informacja. Okazało się, że koledzy Stephena z drużyny spadochronowej tak naprawdę mieli z nim dość napięte stosunki. Ich relację trudno było nazwać przyjacielską. David i Adrian często naśmiewali się ze Stephena a nawet robili mu dość przykre żarty, które tłumaczyli tym, że relacje pomiędzy kolegami w wojsku po prostu takie są. Jednym z tych “żartów” miało być usunięcie ze spadochronu Stephena zawleczki, której odblokowanie w trakcie skoku powoduje wysunięcie małego spadochronu, tzw pilocika służącego do prawidłowego wyciągnięcia głównej czaszy oraz linek spadochronu. Po usunięciu zawleczki spadochron nadal był sprawny, więc Stephenowi nic się nie stało w czasie wykonanego po tym skoku, ale mimo wszystko była to sytuacja potencjalnie niebezpieczna. David, który przyznał się do tego czynu tłumaczył, że miało to na celu jedynie zwrócenie uwagi Stephena na to, że nie powinien był zostawiać spadochronu w niezabezpieczonym miejscu. Gdy sytuacja ta wyszła na jaw, w październiku 2003 roku oskarżono kolegów Stephena o spowodowanie jego śmierci. W toku śledztwa nie udało się jednak znaleźć żadnych twardych dowodów na ich winę, nie znaleziono też motywu dla którego koledzy Stephena mogliby chcieć jego śmierci. Jedynymi śladami wiążącymi kogokolwiek z uszkodzonym spadochronem były ślady DNA Stephena, w związku z tym w 2004 roku koledzy Stephena zostali oczyszczeni z zarzutów i wypuszczeni na wolność. Sprawa ta do dzisiaj wzbudza wiele kontrowersji i dzieli zarówno śledczych jak i opinię publiczną na zwolenników teorii o morderstwie i zwolenników teorii o samobójstwie. Podsumowując- za teorią o samobójstwie przemawia to, że Stephen miał problemy z życiu osobistym (krótko przed śmiercią rozstał się z dziewczyną, był zadłużony na sporą sumę pieniędzy oraz miał problemy na uczelni). Nie jest też wykluczone, że miał upodobania seksualne trudno akceptowalne w swojej społeczności i być może obawiał się ujawnienia i negatywnych reakcji ze strony kolegów. Wspominał też w rozmowach o tym, że w przypadku samobójstwa wybrałby spektakularny sposób na jego popełnienie. Wprawdzie rodzina Stephena nie zauważyła nic niepokojącego w jego zachowaniu, ale niestety życie pokazuje, że samobójcy potrafią do ostatnich chwil skrywać swoje uczucia a niektórzy z nich tuż przed śmiercią są tak podekscytowani perspektywą zakończenia swojego życia, że wydają się wręcz bardziej szczęśliwsi niż zwykle. Dodatkowo jedynym dowodem w sprawie są nożyczki ze śladami DNA Stephena znalezione w jego własnym samochodzie oraz ślady jego DNA obecne na przeciętych taśmach spadochronu. Teoria o zabójstwie wydaje się z kolei bardziej prawdopodobna z powodów natury czysto ludzkiej. Po pierwsze nasuwa się pytanie: czy samobójca mógłby wybrać aż tak dziwny sposób na śmierć a po skoku próbowałby otworzyć spadochron główny, a gdy ten nie zadziałał, otworzyłby również zapasowy? Jedynym motywem takiego działania wydaje się chęć upozorowania własnego zabójstwa. Czy jednak w takim wypadku ofiara zostawiałaby nożyczki, którymi uszkodziła spadochron we własnym samochodzie, w dodatku ze śladami własnego DNA? Logiczne wydaje się w tym wypadku użycie rękawiczek i wyrzucenie narzędzia, tak by nie zostało ono powiązane z ofiarą. Dodatkowo nożyczki zostały znalezione w samochodzie Stephena, który stał otwarty a kluczyki do niego znajdowały się w stacyjce. Śledczy nie mogli więc wykluczyć, że ktoś używając rękawiczek podłożył nożyczki, których chłopak wcześniej używał, do jego auta. Samo DNA znalezione na spadochronie Stephena też nie oznacza, że to on był sprawcą jego uszkodzenia. W końcu korzystał z tego spadochronu wiele razy, oczywiste jest więc to, że jego DNA mogło się na nim znaleźć. Ktoś inny z kolei mógł uszkodzić spadochron używając rękawiczek i nie pozostawiając na nim ani odcisków palców ani DNA. Podejrzane również w całej sprawie jest zachowanie kolegów Stephena, którzy jak wiemy byli z nim w konflikcie i którzy wcześniej majstrowali przy spadochronie chłopaka, jak mówią, by dać mu nauczkę. Nie musi to jednak oczywiście oznaczać, że chcieli oni jego śmierci. Dyskusyjne przy teorii o morderstwie jest zachowanie Stephena. Jak wspominałam wcześniej rodzina i bliscy chłopaka jednogłośnie twierdzili, że zachowanie chłopaka w ostatnim czasie nie wzbudzało żadnych podejrzeń. Był zawsze radosny i nie wyglądał na osobę pogrążoną w depresji. Do dziś nie mieści im się w głowie to, że Stephen mógł popełnić samobójstwo. Wiadomo, że wyobrażenia bliskich nie zawsze pokrywają się z prawdą. Czy jednak Stephen byłby rzeczywiście tak dobrym aktorem, by na kilka minut przed popełnieniem samobójstwa żartować w najlepsze ze swoimi kolegami, co uwiecznił na nagraniu jeden z obserwatorów zawodów? Śmierć Stephena do dziś nie została ostatecznie wyjaśniona, chociaż większość osób skłania się mimo wszystko do wersji o zabójstwie. Być może nigdy nie dowiemy się czy wersja ta jest prawdziwa i kto uszkodził spadochron chłopaka. Jedyną pozytywną rzeczą w całej sprawie jest to, że śmierć Stephena nie poszła całkowicie na marne. Po wypadku zaczęto zwracać w Anglii dużo większą uwagę na to gdzie i w jaki sposób przechowywane są spadochrony, tak by do minimum ograniczyć możliwość dostępu do nich osobom postronnym. Z pewnością zmniejszy to ryzyko celowego czy też przypadkowego uszkodzenia spadochronu.
#ciekawesprawykryminalne #historiekryminalne
![]()
Sture Ragnar Bergwall urodził się 26 kwietnia 1950 r. w Szwecji. Dorastał w mieście Korsnäs wraz z sześciorgiem swojego rodzeństwa i od najmłodszych lat sprawiał kłopoty wychowawcze. Jako nastolatek był już silnie uzależniony od narkotyków. Przyjmował głównie amfetaminę, ale również wszelkiego rodzaju leki psychotropowe, które tylko udało mu się zdobyć. Przed ukończeniem 20 lat miał już założoną kartotekę policyjną, został m.in. oskarżony o napaść seksualną na 4 młodych chłopców w wieku od 9 do 12 lat. W trakcie popełniania tych czynów Sture znajdował się pod wpływem zarówno alkoholu jak i narkotyków. Sąd wywnioskował, że substancje te spowodowały u niego ograniczenie poczytalności, nie skazano go więc na karę więzienia a jedynie nakazano mu podjęcie leczenia psychiatrycznego, które początkowo miało odbywać się w zakładzie zamkniętym.
Gdy Sture miał 23 lata, dopuścił się kolejnego czynu karalnego. Był on już wtedy objęty ambulatoryjnym leczeniem psychiatrycznym, co oznaczało, że mieszkał poza zakładem i musiał jedynie stawiać się na wizyty lekarskie i sesje terapeutyczne. W trakcie jednej z wizyt w ośrodku dźgnął nożem jednego z mężczyzn uczęszczających na terapię. Na szczęście mężczyzna przeżył atak. W trakcie popełniania tego czynu Bergwall również znajdował się pod wpływem substancji odurzających. Z tego względu zamiast do więzienia trafił ponownie do zamkniętego szpitala psychiatrycznego. Tym razem terapia wydawała się pomagać. W latach 1978- 1989 Bergwallowi udało się zerwać z nałogiem. Przyjmował jedynie stale niewielkie dawki leku uspokajającego. W tych latach nie dopuścił się on żadnych przestępstw. Niestety pod koniec lat 80 z jakiegoś powodu Bergwall poddał się i ponownie popadł w nałóg. W 1991 roku pod wpływem substancji odurzających dopuścił się napadu na bank z bronią w ręku. Władze doszły do wniosku, że napad był bardziej czynem mającym znamiona szaleństwa niż logicznego i planowanego działania, z tego względu Bergwall ponownie trafił do zakładu, ale tym razem skierowano go do Szpitala Psychiatrycznego w Säter niedaleko Sztokholmu, w którym prowadzono nowatorską psychoterapię przygotowaną specjalnie dla osób z przeszłością kryminalną. Wydarzenia, które miały następnie miejsce, wpisały się dużymi literami w historię szwedzkiej kryminalistyki. Terapeuci pracujący w szpitalu, w którym znalazł się Bergwall wychodzili z założenia, że za większością problemów psychiatrycznych leży molestowanie seksualne, którego ich podopieczni doświadczyli w dzieciństwie. Część ze skazanych osób rzeczywiście miała takie doświadczenia, natomiast terapeuci twierdzili, że nawet jeśli któryś z pacjentów nie przypomina sobie takich wydarzeń w swoim dzieciństwie, to wcale nie oznacza, że nie był molestowany a tylko to, że może o tym obecnie nie pamiętać. Stosowano więc metody terapii, które miały na celu przywrócenie pacjentom wypartych wspomnień. Pod jej wpływem Bergwall rzeczywiście zaczął przypominać sobie wyparte z pamięci wydarzenia z dzieciństwa, w trakcie których stał się ofiarą molestowania seksualnego. Będąc pod wrażeniem efektów terapii bardzo chętnie brał w niej udział. Jeszcze w początkowym okresie swojego pobytu w ośrodku, Bergwall postanowił zmienić nazwisko. Zaczął używać nazwiska panieńskiego matki i od tamtego czasu znany był jako Thomas Quick. Pobyt Quicka w szpitalu miał trwać rok, ale gdy zbliżał się termin jego wyjścia na wolność, terapia zaczęła przynosić bardziej zaskakujące efekty. Quick zaczął dzielić się z terapeutami swoimi wspomnieniami dotyczącymi popełnionej przez siebie zbrodni. Chodziło zamordowanie 11-letniego chłopca, Johana Asplunda, który zaginął w 1980 roku w mieście Sundsvall. Quick przyznał się do porwania i molestowania seksualnego Johana. Twierdził, że nie planował go zabić, ale w pewnym momencie stracił nad sobą panowanie i udusił chłopca a następnie ukrył jego ciało. Twierdził też, że nie pamięta wszystkich szczegółów zbrodni i że sam fakt tego, że się jej dopuścił, wyparł z pamięci zaraz po jej dokonaniu. Przez te wszystkie lata aż do czasu terapii nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest mordercą. Wprawdzie w czasie kolejnych sesji terapeutycznych Quick często zmieniał szczegóły zbrodni, mówił np że zabił chłopca dźgając go nożem, a nie dusząc go, jednak dla władz szpitala sam fakt przyznania się do morderstwa był pewnego rodzaju sukcesem terapeutycznym potwierdzającym skuteczność nowatorskiej terapii prowadzonej w tamtejszym ośrodku. Oczywiście przyznanie się do tak potwornej zbrodni nie mogło ujść Quickowi na sucho i po kilku tygodniach terapii poinformowano go, że sprawa zostanie zgłoszona policji. Od tego momentu przebieg terapii zaczął wyglądać nieco inaczej. Quick zaczął przedstawiać wspomnienia zbrodni bardziej jako jego fantazje, twierdząc, że ma wątpliwości czy te zdarzenia w ogóle miały miejsce. Gdy policja i prokurator zaczęli przesłuchania, napotkali na problem, który pojawił się już w trakcie sesji terapeutycznych, jednak dla oskarżycieli był on zdecydowanie bardziej istotny niż wcześniej dla lekarzy. Chodziło mianowicie o ciągłe zmienianie przez Quicka szczegółów zbrodni. Prokuratura nie miała twardych dowodów świadczących o winie Quicka i mogła opierać się jedynie na jego zeznaniach, które były delikatnie mówiąc nie do końca spójne. Quick nie potrafił podać żadnych istotnych szczegółów, które mogły by go jednoznacznie powiązać z zaginięciem chłopca. Nie pamiętał np jak Johan był ubrany ani gdzie ukrył jego ciało. Na podstawie wszystkich zebranych faktów prokurator zaczął skłaniać się bardziej ku myśli, że Quick po prostu kłamie, jednak władze szpitala były na tyle przekonane, że udało im się uzyskać przyznanie się do winy od rzeczywistego sprawcy morderstwa, że przekonali prokuraturę, aby kontynuować terapię i śledztwo. Quick nie miał nic przeciwko terapii i dalszym działaniom śledczych, co może się wydawać dziwne, ale jak sam przyznał po latach, w Szpitalu czuł się naprawdę dobrze. Dzięki terapii nie tylko miał dostęp do leków psychotropowych, ale również czuł, że ludzie poświęcają mu dużo uwagi, której tak bardzo pragnął. W trakcie kolejnych sesji Quick zaczął sobie przypominać kolejne zbrodnie, których dokonał. Podawał wiele szczegółów morderstw, często bardzo makabrycznych. Twierdził np, że dopuścił się na niektórych ofiarach aktów kanibalizmu. Niestety ponownie w wielu przypadkach zeznania Quicka nie zgadzały się z faktami lub były często zmieniane. W trakcie sesji obecni byli nie tylko terapeuci, ale również przedstawiciele policji, którzy wspólnie z lekarzami próbowali pomóc Quickowi w przywróceniu wspomnień. Stosowano np zadawanie pytań, które miały naprowadzić Quicka na prawidłowe wspomnienia, co jak pokazały późniejsze wydarzenia, miało bardzo negatywne konsekwencje. Aby ułatwić Quickowi przywracanie wspomnień oraz uzyskać dowody w prowadzonym śledztwie prokuratura zlecała liczne wizje lokalne mające miejsce w punktach odnalezienia zwłok jego domniemanych ofiar czy w miejscach z których Quick miał uprowadzać mordowane później osoby. Pomimo braku ewidentnych dowodów wskazujących winę Quicka, prokuratura postanowiła oskarżyć go o część zabójstw, do których się przyznał. Trzeba przyznać, że jedną z przesłanek ku temu było zachowanie samego oskarżonego, który z każdym przypomnianym sobie morderstwem okazywał ogromną ekscytację spowodowaną tym, że udało mu się przywołać wspomnienia popełnianych przez siebie czynów. Dodatkowo Quick opowiadał o morderstwach w bardzo przekonujący sposób, wydawało się, że mylące mu się fakty dotyczące popełnianych zbrodni są mało istotnym szczegółem wynikającym z tego, że wyparł całe zdarzenie z pamięci a przywrócone wspomnienia nie zawsze były dokładne. Quick przyznał się do popełnienia w sumie 39 zabójstw. W wielu przypadkach jednak jego wspomnienia były na tyle mgliste, że nie potrafiono nawet zidentyfikować tożsamości ofiar. Z tego względu ostatecznie oskarżono go o popełnienie zaledwie 8 morderstw, za które został skazany w trakcie 6 różnych procesów sądowych.
Pomiędzy procesami oraz po ich zakończeniu Quick cały czas przebywał w Szpitalu Psychiatrycznym w Säter a psychoterapia mająca na celu przywracanie utraconych wspomnień była kontynuowana. W roku 2001 doszło jednak do sytuacji, która całkowicie odmieniła bieg wydarzeń. Szpital Psychiatryczny w którym przebywał Quick został oddany w ręce innego dyrektora klinicznego. Lekarz ten po przejrzeniu dokumentacji Quicka był wręcz wstrząśnięty ilością leków, które były mu przepisywane. Doszedł do wniosku, że dawki te muszą zostać zmniejszone a ostatecznie nawet zredukowane do zera. Quick nie będąc już pod wpływem leków, zupełnie zmienił swoje zachowanie. Przestał współpracować z policją i prokuraturą, która nadal pracowała nad identyfikacją pozostałych jego ofiar, oraz wrócił do swojego poprzedniego nazwiska- Sture Bergwall. Na kilka lat zamknął się w sobie nie chcąc kontynuować wcześniejszej terapii. W roku 2008 wycofał wszystkie swoje wcześniejsze zeznania oraz poprosił o ponowne rozpatrzenie wszystkich spraw. Oczywiście samo wycofanie zeznań początkowo niewiele zmieniało, jednak sytuacja nabrała rozgłosu i wzbudzała coraz większe zainteresowanie dziennikarzy. W końcu fakt, że jeden z najgroźniejszych seryjnych morderców ówczesnych czasów, określany mianem bestii bez ludzkich cech, tak chętnie opowiadający o swoich zbrodniach, ostatecznie odwołał przyznanie się do winy, był łakomym kąskiem dla dziennikarzy. Problemy zaczęły się, gdy zaczęto dokładniej sprawdzać wszystkie złożone przez Bergwalla zeznania. Okazało się, że przyznał się on do kilku morderstw, których w żaden sposób nie mógł popełnić. W przypadku dwóch zabójstw- Bergwall na ich czas miał żelazne alibi poświadczone przez wiele osób. W dwóch innych przypadkach okazało się, że zaginione osoby, które rzekomo zabił, odnalazły się całe i zdrowe. O śmierć tych wszystkich osób Bergwall nigdy nie został oskarżony, ale zaczęto się zastanawiać nad tym, czy jeśli kłamał w tych przypadkach, mógł również kłamać w pozostałych? Gdy dziennikarze zaczęli zgłębiać temat, pojawiało się coraz więcej wątpliwości. W końcu na wniosek części śledczych, którzy brali udział w zbieraniu materiałów dowodowych przeciwko Bergwallowi oraz na wniosek rodzin jego domniemanych ofiar, które również miały spore wątpliwości co do jego winy, postanowiono wznowić wszystkie procesy. Rozpoczęto od sprawy śmierci Yenona Leviego. Jak wspomniałam wcześniej Bergwall nie tylko przyznał się do jego zabójstwa, ale podał też rodzaj narzędzia zbrodni, który zgadzał się z ustaleniami prokuratury. Okazało się jednak, że w trakcie procesu nie wspomniano o tym, że zanim Bergwall przyznał się do użycia drewnianego kija, wymienił najpierw kilka innych narzędzi, którymi podobno zabił mężczyznę. Były to topór, szpadel i podnośnik samochodowy. Zeznania Bergwalla stały się w tym momencie bardzo mało wiarygodne. Z braku innych dowodów werdykt został unieważniony we wrześniu 2010 roku. Następnie zajęto się sprawą zabójstwa Therese Johansen. Jak pamiętamy był to pierwszy proces przeciwko Bergwallowi, w którym przedstawiono dowód rzeczowy, jednak po dokładniejszym jego zbadaniu testy laboratoryjne wykazały, że domniemane fragmenty kości Theresy odnalezione w miejscu wskazanym przez oskarżonego, składały się z drewna i kleju połączonych ze sobą - nie były to więc wcale fragmenty kości a prawdopodobnie fragmenty płyty pilśniowej. Bergwall został oczyszczony z tego zarzutu w marcu 2011 roku. Rok później zajęto się sprawą zabójstwa Johana Asplunda, czyli domniemanej pierwszej ofiary Bergwalla. Ponieważ w tej sprawie również nie było żadnych dowodów prócz wycofanego przyznania się do winy, zarzuty oddalono w marcu 2012 roku. Kolejną wznowioną sprawą były zabójstwa kobiet w pobliżu Oslo. Tutaj podobnie- Bergwall został skazany tak naprawdę jedynie na podstawie własnych odwołanych później zeznań. Z powodu braku jakichkolwiek dowodów winy czy też nawet powiązań Bergwalla ze zmarłymi kobietami wyrok unieważniono we wrześniu 2012 roku, na co miał wpływ również fakt, że DNA uzyskane z nasienia pobranego z ciała Gry Storvik nie odpowiadało materiałowi genetycznemu Bergwalla. Kolejnym unieważnionym wyrokiem był ten za zabójstwo pary holenderskich turystów. Bergwall został skazany na podstawie własnych zeznań, które miały zawierać informacje mogące być jedynie w posiadaniu mordercy. W trakcie ponownego śledztwa okazało się jednak, że informacje te zostały Bergwallowi przekazane przez śledczych. Werdykt unieważniono w maju 2013 roku. Ostatni unieważniony wyrok dotyczył zabójstwa Charlesa Zelmanovitsa. W tym przypadku również skazano Bergwalla jedynie na podstawie jego własnych zeznań natomiast dowody zebrane w śledztwie nie pozwoliły nawet na stwierdzenie czy chłopiec w ogóle został zamordowany czy też zmarł z powodów naturalnych. Odnalezione ciało znajdowało się bardzo zaawansowanym stopniu rozkładu. Nie było na nim widać śladów mogących sugerować udział innych osób w jego śmierci a prawdopodobną jej przyczyną mogło być po prostu wychłodzenie organizmu. Wiadomo było bowiem, że w noc, w którą chłopiec zaginął, panowały bardzo złe warunki atmosferyczne. Temperatura spadła dużo poniżej zera i chłopiec mógł się zgubić w lesie a następnie zamarznąć na śmierć. Bergwall został oczyszczony z zarzutu morderstwa Charlesa w lipcu 2013 roku. Od tego momentu stał się wolnym człowiekiem. Po oczyszczeniu z wszystkich zarzutów Bergwall został zwolniony z zakładu psychiatrycznego. Zalecono mu jedynie kontynuowanie terapii psychiatrycznej w warunkach ambulatoryjnych. Stan jego zdrowia psychicznego objęty jest tajemnicą lekarską, ale z nieoficjalnych źródeł wiadomo, że aktualnie Bergwall ma się dobrze i nie przyjmuje żadnych leków psychotropowych. Nie wiadomo też nic o tym, by po wyjściu z ośrodka miał jakiekolwiek problemy z prawem. Jeszcze w roku 2011, czyli przed oczyszczeniem ze wszystkich postawionych wcześniej zarzutów, wydał swoje wspomnienia w postaci książki pt “Thomas Quick nie żyje”. Historia Bergwalla była inspiracją do napisania wielu książek oraz nakręcenia kilku programów telewizyjnych i filmów. Najnowszy z nich wchodzi właśnie do szwedzkich kin. Historia ta jest z pewnością nie tylko ciekawa, ale też bardzo pouczająca. Pokazuje bowiem jak niedoskonały potrafi być system sprawiedliwości oraz z jakim dystansem powinniśmy podchodzić do zeznań składanych w trakcie procesów, nawet jeśli są to zeznania mówiące o przyznaniu się do winy. Jest też niestety niechlubnym przykładem tego jak śledczy potrafią czasem naciągać materiał dowodowy, aby zbudować wiarygodną linię oskarżenia. Sprawcy wszystkich zabójstw, o które oskarżono Bergwalla są do dzisiaj nieznani. Od śmierci ofiar minęło już ponad 25 lat, więc nawet jeśli znaleziono by winnego, nie mógłby on zostać skazany ze względu na przedawnienie sprawy. Pomimo tego zarówno niektórzy policjanci jak i dziennikarze nadal starają się dociec prawdy chociażby po to, by przynieść rodzinie ofiar ulgę w cierpieniu wynikającym z niewiedzy.
#ciekawesprawykryminalne #historiekryminalne
![]()
Alicia Kozakiewicz znana też pod skróconym nazwiskiem jako Alicia Kozak urodziła się 23 marca 1988 roku w rodzinie polskiego pochodzenia. Jej rodzicami są Mary i Charles Kozakiewicz. Alicia wychowywała się razem z bratem Pittsburgu w stanie Pensylwania w Stanach Zjednoczonych. Od najmłodszych lat była bardzo grzecznym i cichym dzieckiem. Dobrze się uczyła i nie sprawiała problemów wychowawczych. Jedyną rzeczą, która martwiła jej rodziców było to, że dziewczynka była bardzo nieśmiała i nie miała wielu znajomych. Sytuacja zmieniła się, gdy brat wprowadził Alicję w świat Internetu i rozwijających się w ówczesnym czasie czatów internetowych. Alicię, będącą już nastolatką, szybko zafascynowała możliwość nawiązywania znajomości na odległość, za pośrednictwem wiadomości tekstowych. Dziewczynka mogła porozumiewać się w ten sposób ze swoimi znajomymi, ale również udało jej się poznać za pośrednictwem czatu kilka nowych osób. Pomimo tego, że dziewczynka spędzała dużo czasu na czatowaniu z wieloma nie do końca znanymi ludźmi, jej rodziców nie niepokoił ten fakt. Wiedzieli, że ich córka jest rozsądna i dość nieśmiała, nie spodziewali się więc, że z niewinnych rozmów przez Internet może wyniknąć coś złego. Cieszyli się nawet z faktu, że dzięki czatom ma ona lepszy kontakt z innymi ludźmi.
1 stycznia 2002 roku był spokojnym dniem, który rodzina miała zamiar spędzić w domu. Alicia miała wtedy 13 lat. Mama dziewczynki przygotowała świąteczny obiad, co było rodzinną tradycją. Pod wieczór, około godziny 18:00, Alicia powiedziała rodzicom, że źle się czuje i idzie położyć się do swojego pokoju. Gdy rodzice zajrzeli do niego jakiś czas później, dziewczynki już nie było. Po krótkich poszukiwaniach w okolicy, zgłosili zaginięcie córki. Byli pewni, że Alicia nie oddaliłaby się z domu bez słowa z własnej woli. Policja na szczęście natychmiast zajęła się sprawą. Do działań poszukiwawczych włączono również media. Zaginięcie nastolatki szybko nabrało rozgłosu, informacje o zaginionej wraz z jej zdjęciem pojawiły się zarówno w lokalnej telewizji jak i w gazetach. Proszono wszystkie osoby, które mogły mieć jakiekolwiek informacje mogące pomóc w odnalezieniu dziewczynki, o zgłaszanie się na policję. Na szczęście na efekt tych apeli nie czekano długo. 3 stycznia w godzinach wieczornych FBI otrzymało anonimowy telefon od osoby, która twierdziła, że ma informacje na temat porwania dziewczynki. Osoba ta nie chciała podać swoich danych, bojąc się, że zostanie oskarżona o współudział. Informator podał nick, pod którym domniemany porywacz występował na czacie internetowym oraz nazwę czatu. Dzięki temu FBI dotarło do adresu IP porywacza i za jego pomocą ustaliło jego adres zamieszkania. 4 stycznia 2002 roku w godzinach popołudniowych FBI wkroczyło do domu Scotta Tyree, 38-letniego programisty komputerowego mieszkającego w mieście Herndon w stanie Virginia. W piwnicy domu, pod łóżkiem, odnaleźli Alicię. Dziewczynka była przerażona, naga, widać było ślady pobicia. Na szyi miała założoną psią obrożę, która za pomocą smyczy była przywiązana do łóżka. Gdy agenci FBI wkroczyli do piwnicy, dziewczynka w pierwszej chwili wpadła w panikę, była przekonana, że mężczyźni, którzy wtargnęli do domu, będą chcieli ją zabić. Szybko zdała sobie jednak sprawę z tego, że właśnie uratowano jej życie. Scott Tyree w godzinę po uwolnieniu Alicii został aresztowany w swoim miejscu pracy. Alicia natomiast została przetransportowana do szpitala i natychmiast objęta opieką medyczną i psychologiczną. Gdy była już bezpieczna, poinformowano bliskich dziewczynki o jej odnalezieniu. Rodzina Alicii została następnie przetransportowana prywatnym samolotem do Virginii, aby móc jak najszybciej zobaczyć się z dziewczynką. Agenci FBI zajęli się następnie zbieraniem dowodów potrzebnych w procesie przeciwko Tyree. Musiano również przesłuchać Alicię, aby dowiedzieć się co dokładnie wydarzyło się w dzień porwania oraz przez kolejne dni. Dziewczynka wyjaśniła, że Scotta Tyree poznała już jakiś czas temu na czacie internetowym. Oczywiście przedstawił się fałszywym nazwiskiem oraz twierdził, że jest jej rówieśnikiem. Przez kilka miesięcy rozmawiał z dziewczynką, która zwierzała mu się ze swoich problemów. Scott grał przyjaciela, który służył jej dobrą radą i wspierał w trudnych momentach. Rozmawiał z Alicią głównie w godzinach nocnych, kiedy jej rodzice nie mieli nadzoru nad tym, co robi ich córka. W końcu, pod koniec 2001 roku, mężczyzna zaczął nalegać na spotkanie twarzą w twarz. Po kilku prośbach Alicia w końcu zgodziła się wymknąć na chwilę z domu, aby przywitać się ze swoim- jak wtedy myślała- przyjacielem. Umówiła się z Tyree właśnie wieczorem 1 stycznia 2002 roku, niedaleko swojego domu. Spotkanie chciała utrzymać w tajemnicy przed rodzicami, dlatego wymyśliła historię o złym samopoczuciu. Krótko po tym, jak udała się do swojego pokoju, wymknęła się z domu. Była na tyle przekonana, że wychodzi zaledwie na chwilę, że pomimo chłodu, nie ubrała nawet płaszcza. Gdy dotarła na umówione miejsce spotkania nie zastała swojego rówieśnika a właśnie Scotta Tyree, który zawołał ją po imieniu. Wciągnął ją do samochodu grążąc, że jeśli zacznie krzyczeć, zostanie zamknięta w bagażniku. Następnie porywacz wywiózł dziewczynę do innego stanu, ich podróż trwała około 5 godzin. W międzyczasie przejeżdżali przez punkt poboru opłat drogowych. W momencie, gdy Scott płacił za przejazd, Alicia siedziała obok niego na przednim siedzeniu pasażera, płacząc. Przez chwilę miała nadzieję, że kasjer zainteresuje się tą sytuacją, być może powiadomi policję i zostanie uratowana, jednak niestety tak się nie stało. Gdy dojechali do domu Scotta dziewczynka została zamknięta w piwnicy. Znajdowało się w niej łózko, do którego porywacz przykuł nagą ofiarę przy pomocy psiej obroży założonej na jej szyję. Przez te dni, w czasie których dziewczynka była przetrzymywana w piwnicy, Tyree bił ją i wielokrotnie gwałcił. Alicja była zastraszona. Początkowo próbowała się bronić, ale po pewnym czasie doszła do wniosku, że im mniejszy opór będzie stawiać, tym mniejszą krzywdę wyrządzi jej porywacz. Z każdym dniem docierało jednak do niej, że oprawca nie zamierza jej wypuścić, i że najprawdopodobniej niedługo zostanie zabita. Scott popełnił jednak na szczęście błąd, który uratował życie dziewczynki. W czasie, gdy przebywała ona w piwnicy, porywacz robił jej zdjęcia oraz nagrywał filmy. Był na tyle pewny siebie, że zaczął się przechwalać swoją “niewolnicą seksualną” publikując te materiały w Internecie. Jedna z osób, która je obejrzała, rozpoznała na nich porwaną dziewczynkę i powiadomiła organy ścigania, dzięki czemu FBI odbiło ofiarę i aresztowało porywacza. Dowody obciążające Tyree były niepodważalne. Zapisy z czatów internetowych, zdjęcia i filmy, które sam nagrywał, w końcu zeznania porwanej- wszystko to doprowadziło ostatecznie do skazania porywacza na ponad 19 lat pozbawienia wolności. Całe zdarzenie odbiło się niestety na zdrowiu psychicznym Alicii. Pomimo tego, że sprawiedliwości stało się zadość, a oprawca nie mógł już jej zagrozić, dziewczynka po porwaniu cierpiała na zespół stresu pourazowego objawiający się m.in. zanikami pamięci. Jak mówi Alicia- przez pierwsze miesiące po porwaniu nie była w stanie nawet o tym mówić, jednak z czasem, gdy pierwszy szok minął, nad wstydem i chęcią wyrzucenia z pamięci całego zdarzenia górę wzięła chęć wspierania innych ofiar oraz chęć zapobiegania podobnym tragediom. Obecnie Alicia „Kozak” Kozakiewicz znana jest na całym świecie. Pojawiała się w wielu filmach oraz programach telewizyjnych poruszających tematy bezpieczeństwa w sieci, przemocy wśród młodzieży czy też zaginięć. Jest założycielką Alicia Project, grupy mającej na celu podnoszenie świadomości na temat internetowych przestępców, uprowadzenia i wykorzystywania seksualnego dzieci. Dzięki niej w Stanach Zjednoczonych weszło również w życie tzw “Prawo Alicji” umożliwiające stałe dofinansowanie instytucji zajmujących się zapewnianiem dzieciom bezpieczeństwa w Internecie. Historia Alicii pomimo tragicznych elementów wydaje się mieć jednak w sobie pozytywne strony. Dziewczyna pomimo przykrych przeżyć była w stanie zamienić złe doświadczenia w coś dobrego. Niestety w roku 2019 wydarzyło się coś, co spowodowało, że koszmarne wspomnienia z przeszłości zaczęły ponownie dręczyć kobietę. Dowiedziała się ona od dziennikarzy, że pomimo tego, iż Scott Tyree został skazany na ponad 19 lat pozbawienia wolności, za dobre sprawowanie opuścił on warunkowo więzienie 3 lata wcześniej, to jest na początku 2019 roku i że został umieszczony przez władze w domu znajdującym się zaledwie 4 mile od domu rodzinnego Alicii. Kobieta wprawdzie nie mieszka już w Pittsburghu, ale nadal mieszkają tam jej rodzice i Alicia często odwiedza te okolice. Gdy dziewczyna dowiedziała się o tym, wnioskowała do sądu o przeniesienie Tyree do innego miejsca, argumentując, że jedyną rzeczą, która łączy zwyrodnialca z tym miastem jest to, że właśnie tam porwał swoją ofiarę. Kobieta nie mogła zrozumieć, dlaczego władze postanowiły osiedlić Tyree właśnie tam. Miała też za złe, że nikt ze stróżów prawa nie poinformował jej rodziny o tym fakcie. Niestety protesty Alicii nie poskutkowały i kobieta oraz jej bliscy przez kilka miesięcy żyli w strachu o to, że Scott może chcieć zemścić się na niej lub jej rodzinie, zwłaszcza że aby tego dokonać nie musiałby nawet wyjeżdżać z miasta. Zycie w strachu trwało do lipca 2019 roku, kiedy to Scott Tyree został zatrzymany za naruszenie warunków wcześniejszego zwolnienia, polegające na odwiedzaniu zakazanych stron internetowych, za co prawdopodobnie spędzi w więzieniu kolejne 3 lata. Alicia i jej rodzina cały czas z niepokojem myślą jednak o tym, że w 2022 roku Tyree opuści więzienie jako wolny człowiek.
#ciekawesprawykryminalne #historiekryminalne
![]()
Amanda Eller to pochodząca ze Stanów Zjednoczonych instruktorka jogi. Kobieta urodziła się w stanie Maryland w 1983 roku. Od najmłodszych lat interesowała się biologią a w szczególności fascynowała ją budowa i działanie ludzkiego ciała. Amanda wybierając swoją drogę zawodową postanowiła, że będzie zgłębiać wiedzę dotyczącą jej zainteresowań a następnie wykorzystywać ją, aby pomagać ludziom w dochodzeniu do zdrowia. Z tego względu rozpoczęła naukę na kierunku fizjoterapia. Po ukończeniu szkoły przeniosła się najpierw na Florydę a następnie na Hawaje, gdzie jak pisała na swoim profilu Facebook wreszcie odnalazła swój dom. Po przeprowadzce na Hawaje Amanda zapisała się na kurs dla przyszłych instruktorów jogi. Uważała, że joga jest jedną z najbardziej skutecznych metod leczenia kontuzji i rehabilitacji i bardzo cieszyła się z możliwości prowadzenia zajęć jogi dla innych osób. Certyfikat instruktora zdobyła w 2016 roku i od tego czasu pracowała na Hawajach w jednym z klubów prowadzących właśnie takie zajęcia.
8 maja 2019 roku o godzinie 7:30 rano Amanda pożegnała się ze swoim chłopakiem, Benjaminem Konkolem, który o tej godzinie wychodził do pracy, mówiąc mu, że wybiera się na wędrówkę po lesie. Tego dnia Amanda nie pracowała, miała więc mnóstwo czasu dla siebie. Jak wspominali jej znajomi, wolny czas często wykorzystywała na bliski kontakt z naturą. Wędrowała po okolicznych terenach, spacerowała lub biegała w rezerwacie leśnym Makawao. Gdy Benjamin wrócił z pracy nie zastał Amandy w domu, co było nietypowe. Dziewczyna do tego czasu powinna już dawno wrócić z wędrówki. Benjamin próbował dodzwonić się na jej telefon komórkowy, ale nikt nie odbierał. Chłopak Amandy kontaktował się z jej znajomymi pytając czy nie wiedzą, gdzie może przebywać jego dziewczyna. Niestety żaden ze znajomych nie wiedział, gdzie znajduje się Amanda. Wszyscy zaczęli się więc poważnie martwić. Następnego dnia postanowiono zgłosić jej zaginięcie. Policja nie zbagatelizowała tej sprawy i natychmiast rozpoczęto poszukiwania kobiety. Jeszcze około 10:00 rano tego samego dnia natrafiono na jej samochód, Toyotę RAV4, stojącą na parkingu rezerwatu leśnego Makawao. W samochodzie znajdował się portfel oraz telefon komórkowy Amandy. Klucze do samochodu schowane były pod nadkolem od strony kierowcy, jednak nigdzie nie znaleziono śladu dziewczyny. Nie było też widać żadnych śladów walki czy czegokolwiek mogącego wskazywać, że kobieta została uprowadzona ze swojego samochodu siłą. Śledczy rozważali kilka możliwości zaginięcia kobiety. Najbardziej prawdopodobna wersja mówiła o tym, że Amanda zapuściła się zbyt daleko w głąb rezerwatu a następnie zgubiła w lesie. Brano też jednak pod uwagę wersje o porwaniu lub morderstwie. Ponieważ Benjamin był ostatnią osobą, która widziała Amandę przed zaginięciem, pojawiły się podejrzenia, że za zniknięcie dziewczyny odpowiedzialny jest własnie jej chłopak. W tę wersję nie wierzyli jednak ani znajomi pary ani rodzina Amandy. Nikt bowiem nie wiedział nic o ewentualnych problemach w związku Amandy i Benjamina. Para była zgodna i nie przypuszczano, aby Benjamin był zdolny do skrzywdzenia kogokolwiek. Po nagłośnieniu sprawy w mediach na policję zgłosiła się kobieta, twierdząca, że widziała Amandę w rezerwacie około godziny 8:00 rano. Kobieta nie zauważyła nic podejrzanego, Amanda była sama, w dobrym humorze. To potwierdzało wersję o zgubieniu się w lesie. Po wstępnych przesłuchaniach skupiono się więc na poszukiwaniach Amandy w rezerwacie. W akcję poszukiwawczą zaangażowana była specjalistyczna jednostka wykorzystująca psy tropiące oraz setki osób z lokalnej społeczności, w tym liczni znajomi Amandy. Wykorzystywano też helikoptery oraz drony. Pomimo intensywnych poszukiwań nikt z osób biorących w nich udział przez kilka dni nie natrafił na jakikolwiek ślad mogący sugerować, że kobieta znajdowała się gdzieś w okolicy. 5 dni po zaginięciu na jaw wyszły nowe fakty. Matka Amandy otrzymała przesyłkę, którą jej córka nadała w dniu zaginięcia. Przesyłka zawierała kartkę z życzeniami z okazji Dnia Matki. Została nadana na poczcie w mieście Haiku niedaleko rezerwatu i zeskanowana w systemie jako przyjęta od nadawcy o godzinie 10:19 rano w dniu zaginięcia. Po zbadaniu nagrań z kamer monitoringu odkryto, że przed wysłaniem kartki kobieta zrobiła zakupy w pobliskim sklepie. Była wtedy sama. Nie było wątpliwości, że na nagraniach widać właśnie Amandę. To sugerowało, że kobieta, która jakoby widziała Amandę w lesie o godzinie 8:00 prawdopodobnie widziała zupełnie inną osobę. Zaczęto rozważać, czy w tym wypadku działania śledczych nie powinny się skupić głównie na wersji mówiącej o porwaniu. 12 maja policja ogłosiła, że od tego momentu zawiesza poszukiwania Amandy w rezerwacie a do śledztwa włączyło się FBI, które obejmuje m. in. właśnie sprawy porwań. Znajomi i rodzina Amandy nie przerwali jednak swoich działań. Na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej apelowali o pomoc w dalszym przeszukiwaniu terenów leśnych oraz ogłosili, że oferują nagrodę w wysokości 50.000 $ dla osoby, która pomoże odnaleźć kobietę. Wydano też oświadczenie dla ewentualnego porywacza z prośbą o uwolnienie kobiety. Każdy kolejny dzień zmniejszał nadzieje na odnalezienie Amandy całej i zdrowej. Po dwóch tygodniach od zaginięcia rodzina i znajomi kobiety zdawali sobie coraz bardziej sprawę z tego, że mogą już nigdy nie zobaczyć Amandy. Nie stracili jednak resztek nadziei i cały czas kontynuowali poszukiwania. Wreszcie, po 17 dniach od zaginięcia kobiety, nastąpił przełom. Znajomy Amandy wraz z dwoma towarzyszami postanowili jeszcze raz przeszukać rezerwat przy pomocy helikoptera. Patrolując teren zauważyli na dnie wąwozu sylwetkę kobiety machającej w ich stronę. Nie mieli wątpliwości, że właśnie odnaleźli zaginioną. Natychmiast wylądowali w najbliższym możliwym miejscu i biegiem rzucili się w je stronę. Gdy do niej dotarli, jak opisują, pierwszą rzeczą, którą zrobili było przytulenie jej. Odnalezienie kobiety po tylu dniach uważali za cud. Sama Amanda była równie szczęśliwa, w końcu skończył się jej trwający ponad 2 tygodnie koszmar. Mężczyźni poinformowali służby ratownicze a następnie przekazali Amandzie telefon, aby mogła jak najszybciej poinformować rodzinę i znajomych o tym, że żyje. Kobieta została następnie przetransportowana do szpitala, gdzie oceniono jej stan. Kilkanaście dni w lesie odbiło się niestety na jej zdrowiu. Była odwodniona i wychudzona (straciła na wadze prawie 10 kg). Jej skórę pokrywały ciężkie oparzenia słoneczne oraz rany, w które zdążyła wdać się infekcja. Kobieta miała również złamaną nogę. Obrażenia te na szczęście nie zagrażały jej życiu. Po kilku tygodniach Amanda opuściła szpital. Sprawa jej zaginięcia i cudownego odnalezienia obiegła praktycznie cały świat. Ludzie chcieli wiedzieć w jaki sposób Amanda zabłądziła w lesie i jakim cudem udało jej się przeżyć tyle dni w tak trudnych warunkach. Kobieta opowiadała, że w dniu zaginięcia planowała wybrać się tylko na krótką wędrówkę. Z tego względu nie wzięła ze sobą telefonu ani nawet butelki wody. Po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że zgubiła drogę na parking. Próbując wrócić na prawidłowy szlak w pewnym momencie straciła równowagę upadając i łamiąc nogę. Od tego momentu mogła jedynie poruszać się bardzo powoli, praktycznie tylko czołgając się. Przez te kilka dni żywiła się owocami leśnymi oraz owadami. Nocami przykrywała się liśćmi paproci, aby utrzymać ciepło. Każdego dnia coraz bardziej traciła nadzieję na ocalenie, ale jak mówi ani razu się nie poddała. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, aby przeżyć jak najdłużej. Krótko po odnalezieniu Amanda opublikowała na stronie facebook film, w którym dziękowała wszystkim osobom zaangażowanym w poszukiwania. Mówiła w nim: “Ostatnie 17 dni były najtrudniejszymi dniami w moim życiu. Były to chwile pełne strachu, zagubienia i chęci poddania się, ale wiedziałam, że toczę walkę o moje życie i nie zamierzałam iść na łatwiznę.”
#ciekawesprawykryminalne #historiekryminalne
![]()
Kyron Richard Horman urodził się 9 września 2002 r. W Portland w stanie Oregon. Jego rodzicami są Desiree Young i Kaine Horman. Rodzice Kyrona pobrali się w 2000 roku, ale ich relacje szybko zaczęły się pogarszać, na tyle, że Desiree 2 lata później, w czasie, gdy była w ósmym miesiącu ciąży, złożyła wniosek o rozwód, podając jako przyczynę różnice charakteru niemożliwe do pogodzenia. Początkowo po narodzinach Kyrona oboje rodzice sprawowali nad nim wspólną opiekę. Było tak do 2004 roku, kiedy to u Desiree zdiagnozowano ciężką niewydolność nerek. Kobieta sama przez dłuższy czas wymagała opieki, wiadomo więc było, że nie będzie w stanie sama zajmować się chłopcem. Z tego względu główną część opieki nad dzieckiem przejął jego ojciec- Kaine. Matka miała jednak nadal możliwość kontaktowania się z synem i brała udział w jego wychowaniu.
W 2007 roku Kaine poślubił Terri Moulton. Kobieta miała syna z poprzedniego małżeństwa, którego wychowywała sama pracując jednocześnie jako pomoc nauczycielska. Okazało się, że Kaine związał się z Terri jeszcze zanim rozwiódł się z żoną, ale para ukrywała ten fakt przed światem. W grudniu 2008 roku Terri urodziła córkę Kiarę. Para wychowywała więc wspólnie swoje dziecko oraz swoich synów z poprzednich małżeństw. Mieszkali wtedy razem w Portland, a Kyron uczęszczał do szkoły podstawowej znajdującej się w tym mieście, niedaleko Forest Park, publicznego parku miejskiego znajdującego się w górach Tualatin na zachód od centrum Portland. Kyron uchodził w szkole za grzecznego i miłego chłopca, który chętnie się uczył i nie sprawiał problemów wychowawczych. Matka Kyrona również związała się ponownie, z mężczyzną nazwiskiem Tony Young. Razem zamieszkali w mieście Medford w stanie Oregon, oddalonym od Portland o około 6 godzin jazdy samochodem. Jak podają źródła - Kyron był szczęśliwy mieszkając ze swoim ojcem, macochą i przyrodnim rodzeństwem, mogąc jednocześnie utrzymywać kontakty ze swoją rodzoną matką. Podobno pomiędzy rodzinami nie było kłótni i bez problemu dogadywali się w sprawach dotyczących opieki nad chłopcem. 4 czerwca 2010 r. Kyron został jak zwykle odwieziony do szkoły przez macochę Terri, która tego dnia została z nim chwilę w szkole. 4 czerwca był bowiem dniem otwartym połączonym z warsztatami naukowymi. Towarzyszyła im siostrzyczka Kyrona. Tego dnia w szkole nie odbywały się lekcje a dzieci uczestniczyły w luźnych zajęciach polegających na zwiedzaniu stoisk naukowych przygotowanych przez uczniów. Jedno z takich stoisk było przygotowane właśnie przez Kyrona i Terri zrobiła mu pamiątkowe zdjęcie, na którym widać chłopca stojącego przy prezentacji dotyczącej żab drzewnych. Około godziny 8:45 Terri opuściła szkołę zostawiając Kyrona na szkolnym korytarzu. Gdy wychodziła Kyron szedł w kierunku swojej klasy. Terri następnie udała się na zakupy, które zakończyła około godziny 10:10. Następnie jak podaje- jeździła z córką po mieście, ta miała bowiem zapalenie ucha a jedyne co ją uspokajało, to kołysanie podczas jazdy samochodem. Następnie Terri udała się na siłownię, gdzie ćwiczyła do godziny 12:40. Nie znalazłam informacji o tym, co w tym czasie działo się z jej córką. O godzinie 13:21 Terri była już w domu. Zalogowała się na swoje konto Facebook i opublikowała na swoim profilu zdjęcie Kyrona zrobione w szkole tego samego dnia rano. O godzinie 15:30 Terri wraz z mężem i córką udali się na przystanek autobusowy by odebrać Kyrona. Okazało się jednak, że chłopiec tego dnia nie wsiadł do autobusu. Rodzice natychmiast zadzwonili do szkoły chcąc dowiedzieć się, gdzie znajduje się ich syn. Zostali oni poinformowani, że Kyron nie pojawił się tego dnia na lekcjach i że został oznaczony jako nieobecny. Po rozmowie z rodzicami chłopca sekretarka szkoły poinformowała policję o jego zaginięciu. Powiadomiono też matkę Kyrona, która natychmiast udała się do Portland wraz z obecnym partnerem. Natychmiast przeszukano szkołę, ale jedyne co odnaleziono, to płaszcz i plecak chłopca, które znajdowały się w jednej z sal lekcyjnych. Policja rozpoczęła poszukiwania chłopca, obejmujące teren w promieniu około 3 km od szkoły oraz tereny na wyspie Sauvie (Sołwi) znajdującej się na rzece Kolorado około 9 km od szkoły Kyrona. Oficjalnie nie ujawniono powodów, dla których policja przeszukiwała teren na wyspie. Pomimo dużego zaangażowania miejscowej policji oraz całej społeczności, pierwsze poszukiwania nie przyniosły efektów. 12 czerwca rozpoczęły się szeroko zakrojone poszukiwania obejmujące tereny leśne znajdujące się blisko szkoły, w której ostatni raz widziany był Kyron. Uczestniczyło w nich 300 przeszkolonych ratowników oraz około 1300 innych osób. Poszukiwania te trwały 11 dni, i były najszerzej zakrojonymi poszukiwaniami w historii stanu Oregon, ale niestety nie wniosły one nic nowego do sprawy zaginięcia chłopca. Aby pomóc w wyjaśnieniu zaginięcia Kyrona ufundowano również nagrodę pieniężną w zamian za przekazanie policji informacji mogących prowadzić do rozwiązania tej sprawy. Nagroda ta początkowo wynosiła 25. 000 dolarów a pod koniec lipca 2010 roku została zwiększona do 50 000 dolarów. W takiej sumie jest ona oferowana do dnia dzisiejszego. Niestety do dzisiaj nie wiadomo co stało się z Kyronem. W trakcie prowadzenia śledztwa wyszło jednak na jaw wiele niepokojących faktów, mogących świadczyć o tym, że chłopiec mógł zostać zamordowany przez bliską mu osobę. Przesłuchiwani świadkowie twierdzili, że w dniu zaginięcia chłopca nie był on przez nikogo widziany sam, a jedynie w towarzystwie swojej macochy. Koledzy Kyrona zeznali, że widzieli, jak opuszczał budynek wraz z Terri. Kobieta twierdzi natomiast, że chłopcy musieli się pomylić, i że prawdopodobnie widzieli ją z Kyronem w momencie wchodzenia do szkoły a nie wychodzenia z niej. Jedna z dalszych znajomych Terri wspominała, że gdy spotkała ją tego dnia w mieście, ta zaczepiła ją pokazując zdjęcie Kyrona, które tego dnia zrobiła w szkole. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że osoba ta słabo znała Terri i nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by w momencie przypadkowego spotkania Terri powiedziała do niej coś więcej niż przelotne “cześć”. Dziwne zachowanie Terri mogło sugerować, że chciała ona w ten sposób zapewnić sobie alibi na czas zaginięcia chłopca. Okazało się też, że Terri zachowywała się dość nietypowo również po zgłoszeniu zaginięcia Kyrona. Zdziwił ją np fakt, że matka chłopca tak szybko po zgłoszeniu zaginięcia przyjechała do Portland a także to, że będzie musiała podać policji jak najwięcej szczegółowych informacji dotyczących życia rodziny oraz wydarzeń, które miały miejsce tego dnia. Jej zeznania dotyczące tego, co działo się w dniu zaginięcia, były też dość zastanawiające. Kobieta pamiętała na przykład, że zakończyła zakupy o godzinie 10:10 a jednocześnie nie potrafiła przypomnieć sobie jaką trasę pokonała jeżdżąc z córką po mieście po ich zakończeniu. Po czasie wyszło też na jaw, że tuż po zaginięciu Kyrona Terri odświeżyła znajomość ze swoim szkolnym kolegą wymieniając z nim maile i smsy o treści mogącej sugerować bardzo bliską zażyłość, a ich luźny i wesoły ton stał w sprzeczności z wizerunkiem zapłakanej i załamanej Terri ukazującym się w tym samym czasie w mediach. Policjanci poprosili więc Terri o przeprowadzenie badania na wykrywaczu kłamstw. W sumie przeprowadzono 3 badania a wyniki każdego z nich były niejednoznaczne, co jak tłumaczy Terri, ma związek z tym, że nie słyszy ona na jedno ucho i miała problem ze zrozumieniem pytań śledczych. Pod koniec czerwca 2010 roku pojawiły się nowe informacje dotyczące macochy Kyrona. Śledczy poinformowali męża Terri, że według zeznań ich ogrodnika Rodolfo Sancheza, kobieta miała oferować mu spora sumę pieniędzy w zamian za zabójstwo Kaina. Cała sytuacja miała mieć miejsce 5 miesięcy przed zaginięciem Kyrona. Jedynym dowodem były jednak same zeznania mężczyzny, co nie było wystarczające do oskarżenia Terri. Śledczy próbowali uzyskać dowód poprzez założenie podsłuchu na ciele Rodolfo. Miał on wyciągnąć od Terri przyznanie się do winy, jednak kobieta nie powiedziała w trakcie nagań nic, co by ją obciążało. Mąż Terri krótko potem wniósł jednak pozew o rozwód oraz zakaz zbliżania się do niego. Po rozwodzie Kainowi przyznano prawo do opieki nad córką a Terri uzyskała prawo do widywania dziecka jedynie pod nadzorem innych osób. W sierpniu 2010 roku poinformowano, że policja poszukuje osoby, która była widziana przez dwóch świadków razem z Terri w jej samochodzie przed szkołą Kyrona. Wiadomo, że Terri poruszała się tego dnia swoją białą półciężarówką. Ona sama twierdzi, że tego dnia przed szkołą Kyrona w jej samochodzie nie było nikogo prócz niej samej i jej córeczki. Jeśli jednak świadkowie mają rację, to niestety do dziś tożsamość osoby, która miała przebywać w samochodzie z Terri, pozostaje nieznana. Policji nie udało się zebrać wystarczających dowodów na to, że Terri jest odpowiedzialna za zniknięcie Kyrona. Nie została ona więc o skarżona o jego porwanie czy też morderstwo. 1 czerwca 2012 r. matka Kyrona, Desiree Young, wniosła natomiast pozew cywilny przeciwko Terri, twierdząc, że „była ona odpowiedzialna za zniknięcie Kyrona”. Zażądała ona od Horman odszkodowania w wysokości 10 milionów dolarów. Proces ciągnął się ponad rok i ostatecznie 30 lipca 2013 r. ogłoszono, że matka Kyrona wycofała się z niego, jak twierdzi, aby nie zakłócać trwającego śledztwa policyjnego. Śledztwo w sprawie zaginięcia Kyrona trwa do dziś. Najbardziej prawdopodobnym sprawcą jest nadal sama Terri, która być może współpracowała z kimś jeszcze, ale dopóki nie pojawią się jacyś nowi świadkowie mający informacje mogące pogrążyć Terri a ciało chłopca nadal nie zostało odnalezione, kobiecie nie można postawić żadnych zarzutów. Policja oraz rodzice chłopca cały czas pracują jednak nad tą sprawą a pogłoski sugerują, że być może wkrótce nastąpi przełom w dochodzeniu. Musimy tez pamiętać, że dopóki nie ma żadnych twardych dowodów mogących sugerować winę Terri, musimy brać pod uwagę to, że za zaginięciem chłopca może stać ktoś zupełnie inny. ![]()
Niestety nie mamy wiele informacji na temat krótkiego życia Amber Tuccaro. Wiadomo, że Amber Alyssa Tuccaro urodziła się 3 stycznia 1990 w prowincji Alberta w Kanadzie. W wieku 19 lat urodziła syna, Jacoba, którego kochała nad życie. Trudno niestety znaleźć jakieś informacje na temat ojca dziecka. Amber uwielbiała śpiewać i wspominała swojej matce, że jej twarz znajdzie się kiedyś na bilbordach. Przewrotny los sprawił, że słowa Amber stały się prawdą, ale okoliczności, z powodu których twarz Amber znalazła się na bilbordach, były niestety dalekie od tych, które wyobrażała sobie sama dziewczyna.
17 sierpnia 2010 roku Amber wraz z przyjaciółką oraz synem, który miał wtedy 14 miesięcy, przylecieli na lotnisko Edmonton i zatrzymali się w pobliskim miasteczku- Nisku. Samo lotnisko oddalone jest od centrum Edmonton o około 30 km. Jak podają źródła, celem ich podróży była wizyta lekarska. Nie jest jasne kto konkretnie miał odwiedzić lekarza, wiadomo jednak, że cała trójka miała prawdopodobnie pozostać w okolicy przez kilka dni. Dzień później, czyli 18 sierpnia, Amber wpadła na pomysł, że uda się do Edmonton. Źródła podają, że zamierzała tam odwiedzić koleżankę. Przyjaciółkę, która przyjechała z nią do Nisku, poprosiła o zaopiekowanie się jej synkiem w czasie, gdy jej nie będzie. Sama zamierzała wrócić do Nisku następnego dnia. Ponieważ dziewczyny nie miały samochodu, Amber postanowiła pojechać autostopem. Około 19:00 pożegnała się z przyjaciółką i dzieckiem i opuściła hotel. Był to ostatni moment, w którym widziała swojego synka.
Kolejnego dnia Amber pomimo wcześniejszych zapewnień, nie wróciła do hotelu. Przyjaciółka zaczęła się poważnie niepokoić, gdy wieczorem Aber nadal do nich nie dotarła, nie można też było się do niej dodzwonić. Powiadomiła więc matkę Amber a ta następnego dnia, czyli 20 sierpnia 2010 roku, zgłosiła zaginięcie córki lokalnej policji. Jak podaje matka Amber, Vivian Tuccaro, policja nie przejęła się zbytnio tym zgłoszeniem. Zakładali, że Amber prawdopodobnie straciła poczucie czasu bawiąc się w mieście i zapewne za kilka dni wróci do bliskich. Rodzina Amber była jednak przekonana, że musiało stać się jej coś złego. Nigdy wcześniej Amber nie znikała bez słowa i na pewno nie zostawiła by tak swojego ukochanego synka. Naciskano więc na policję, aby ta rozpoczęła poszukiwania. 4 września 2010 roku policja wydała oświadczenie, w którym poinformowała, że nie mają powodów by sądzić, by Amber znajdowała się w niebezpieczeństwie i że wiedzą, iż znajduje się ona nadal w okolicach Edmonton. Do dziś nie wiadomo na jakiej podstawie policja wyciągnęła takie wnioski, biorąc pod uwagę finał tego zaginięcia. Wiadomo jedynie, że żaden z policjantów nie miał możliwości rozmawiania z Amber po zgłoszeniu zaginięcia i że nie było też żadnych świadków, mogących potwierdzić to, że po 19 sierpnia nadal cała i zdrowa przebywała w okolicach Edmonton. Policja była jednak tak mocno przekonana o swojej racji, że krótko potem usunęli nazwisko Amber z listy osób zaginionych a także, co jest moim zdaniem wyjątkowo szokujące, zniszczyli rzeczy osobiste Amber, które zostały zabrane z hotelu w momencie zgłoszenia zaginięcia. Nie wydaje się, aby rzeczy osobiste Amber mogły pomóc w rozwiązaniu sprawy, ale ich zniszczenie wydaje się dużym zaniedbaniem. Gdy matka Amber dowiedziała się o usunięciu córki z listy osób zaginionych, natychmiast zgłosiła swój protest. Po miesiącu udało jej się przekonać policję do ponownego oficjalnego uznania Amber za zaginioną. Przez następne 2 lata rodzina poszukiwała dziewczyny roznosząc ulotki z wizerunkiem Amber i publikując informacje o jej zaginięciu w lokalnych mediach. 29 sierpnia 2012 roku nastąpił zwrot w sprawie. Nie znalazłam informacji o tym, dlaczego trwało to tak długo. Dowody, które się pojawiły pochodziły bowiem z dnia zaginięcia Amber. Chodziło o nagranie rozmowy telefonicznej, którą dziewczyna przeprowadziła w noc zaginięcia. Cała rozmowa trwała podobno 17 minut, natomiast policja upubliczniła jej 60-sekundowy fragment. Interesujące jest to, w jaki sposób udało się to nagranie uzyskać. Okazuje się, że w czasie, gdy Amber zaginęła, jej brat przebywał w więzieniu. Dokładnie w momencie, gdy Amber znajdowała się w samochodzie kogoś, kto obiecał podwieźć ją do miasta, jej brat zadzwonił do niej. Więzienie, w którym przebywał, kilka miesięcy przed zaginięciem Amber rozpoczęło nagrywanie rozmów telefonicznych prowadzonych przez skazańców. Prawdopodobnie właśnie w taki sposób udało się uzyskać nagranie z telefonu Amber, chociaż policja tak naprawdę nigdy nie ujawniła, skąd posiada jego zapis. Na upublicznionym 60-sekundowym fragmencie nie słychać rozmówcy Amber. Słychać natomiast rozmowę, którą Amber prowadziła jednocześnie z kierowcą samochodu. Oto zapis tekstowy rozmowy: Amber: Gdzie jedziemy? Mężczyzna: Jedziemy na południe od, yhm, Beaumont, na północ od Beaumont Amber: Jedziemy na północ od Beaumont? Ej, gdzie jedziemy? Mężczyzna: Po prostu.... (niezrozumiałe)... To jest… ...bocznymi drogami Amber: Żartujesz sobie, ku....a? Mężczyzna: Nie, nie żartuję. Amber: Lepiej nie zabieraj mnie, lepiej nie zabieraj mnie tam, dokąd nie chciałabym pojechać. Chcę jechać do miasta, ok? Mężczyzna: ...koniec drogi... Amber: Ej, nie jedziemy do miasta, prawda? Mężczyzna: Nie, jedziemy. Amber: Nie, nie jedziemy! Mężczyzna: Jedziemy. Amber: Dokąd do cho...ry prowadzą te drogi? Mężczyzna: Do 50-tej ulicy Amber: Do 50-tej ulicy, jesteś pewien? Mężczyzna: Całkowicie. Amber: Ej, gdzie jedziemy? Mężczyzna: Do 50-tej ulicy. Amber: Do 50-tej ulicy? Mężczyzna: Do 50-tej ulicy. Amber: Na wschód, tak? Mężczyzna: Na wschód. Amber: niezrozumiałe- prawdopodobnie prosi kierowcę o zatrzymanie się Mężczyzna: ..żwir... Z rozmowy wynika, że Amber poprosiła kierowcę o podwiezienie do Beaumont (być może stamtąd chciała poruszać się już dalej w stronę Edmonton komunikacją publiczną?). Z czasem Amber zaczęła zdawać sobie sprawę, że jadą jednak w innym kierunku. Kilka razy dopytywała kierowcę o to, dokąd jadą. Mężczyzna zapewnia kobietę, że podążają we właściwą stronę. Poruszają się jednak bocznymi drogami, co wzbudza coraz większe podejrzenia i zapewne strach Amber. Zastanawiające jest, czy Amber przekazała bratu w trakcie rozmowy, że zagraża jej jakieś niebezpieczeństwo, a jeśli to zrobiła, to czy brat przekazał tę informację policji. Takich informacji nie podano do publicznej wiadomości. Policja twierdzi, że kierowca nie jechał w kierunku Beaumont a na południe, w kierunku Leduc. Po upublicznieniu fragmentu nagrania proszono o zgłaszanie się na policję wszystkie osoby, które byłyby w stanie zidentyfikować głos kierowcy. Rodzina Amber starała się zrobić wszystko, aby nagłośnić sprawę i złapać mordercę dziewczyny, m.in. publikowała wiadomości o nagraniu właśnie na bilbordach w okolicach Edmonton. Zaledwie trzy dni po upublicznieniu nagrań, czyli 1 września 2012 roku, ludzie jeżdżący konno w pobliżu Leduc, miasta oddalonego od Nisku zaledwie kilkanaście minut drogi samochodem, odnaleźli szczątki kobiety. Zostały one zidentyfikowane jako ciało Amber przy pomocy danych dentystycznych. Niestety stan zwłok nie pozwolił na określenie przyczyny śmierci ani tego, czy śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych czy też dziewczyna została zamordowana. Co ciekawe, zwłoki zostały odnalezione w odległości około 20 minut jazdy samochodem od miejsca, w którym znajdował się hotel. Podobnie długo miała trwać rozmowa telefoniczna Amber z bratem. Czyżby Amber została zamordowana zaraz po zakończeniu rozmowy, a jej ciało porzucone na miejscu zbrodni? Tego niestety nie wiadomo do dziś. Po upublicznieniu nagrań na policję zaczęły zgłaszać się osoby, które były pewne, że rozpoznały kierowcę. Wiele z tych zgłoszeń okazało się fałszywymi alarmami, ale uwagę policji zwrócił jeden mężczyzna, którego nazwisko powtarzało się w 3 zgłoszeniach. Nie mogę niestety podać jego personaliów, ponieważ policja nie znalazła żadnych dowodów na to, by miał on coś wspólnego z zaginięciem Amber. Nie został on więc o nie oskarżony ani tym bardziej skazany. Osoby, które dokonały zgłoszenia, są jednak pewne, że głos należy właśnie do niego. Jest to mężczyzna w średnim wieku prowadzący samotnie rancho, znajdujące się około godzinę drogi samochodem od Beaumont. Mężczyzna ten w styczniu 2003 roku opuścił więzienie. Wcześniej odsiadywał 5-letni wyrok za przestępstwa seksualne (dokładnie podduszanie prostytutek). W 2011 roku został ponownie skazany na 18 miesięcy więzienia, tym razem za czynności seksualne z udziałem nieletnich. Do dziś ogłasza się on na różnego rodzaju portalach internetowych oferując pracę na swoim ranchu w zamian za mieszkanie i wyżywienie. Osoby, które miały z nim styczność podają, że zachowuje się on nieodpowiednio, oraz że sprawia wrażenie niebezpiecznego, chociaż potrafi też być bardzo sympatyczny w początkowym okresie znajomości. Nie ma natomiast żadnych twardych dowodów mogących wskazywać na to, że człowiek ten może być odpowiedzialny za porwane i morderstwo. Istnieje jednak strona internetowa ostrzegająca ludzi przed tym mężczyzną. Podaje on bowiem zmyślone personalia w ogłoszeniach publikowanych w Internecie, a grupa ludzi zaangażowanych w to, by uniemożliwić mężczyźnie skrzywdzenie innych osób, na bieżąco umieszcza na stronie jego dane, którymi posługuje się obecnie. Link do strony możecie znaleźć w opisie filmu. Co ciekawe, w okolicach Edmonton już wcześniej dochodziło do zaginięć wielu kobiet a zwłoki niektórych z nich zostały odnalezione w pobliżu znalezienia zwłok Amber. Były to: Edna Bernard zaginiona w maju 2002 roku, Katie Ballantyne zaginiona w maju 2003 roku, Delores Bower i Corrie Ottenbreit zaginione w maju 2004 roku. Wszystkie 4 kobiety były prostytutkami i zwykle można było je spotkać na rogu 118 Alei i 70 ulicy w Edmonton, czyli około pół godziny drogi samochodem od miejsca, w którym Amber wsiadła do samochodu z nieznajomym. Jak widać przynajmniej jednej z tych kobiet nie mógł zabić podejrzewany wcześniej mężczyzna, w 2002 roku odsiadywał bowiem swój wyrok w więzieniu. Podejrzanym w sprawie zabójstwa 4 kobiet jest Thomas George Svekla, odsiadujący wyrok za zabójstwo innej prostytutki. Svekla w czasie zaginięcia Amber był jednak w więzieniu, nie mógł więc uprowadzić dziewczyny. Poza tym Amber odbiega jednak od profilu pozostałych ofiar, nie była bowiem prostytutką. Czy jednak możemy przypuszczać, że w rejonie Edmonton działa seryjny zabójca kobiet? Ewidentnych dowodów w tej sprawie na dzień dzisiejszy nie ma, chociaż policja nie wyklucza tej teorii. Mama Amber wychowuje swojego wnuka Jacoba. Mówi, że jego obecność jest jedyna rzeczą, która przynosi jej ulgę. Dostrzega bowiem w jego wyglądzie, ale też zachowaniu wiele szczegółów, które przypominają jej córkę. Do dziś walczy o sprawiedliwość dla Amber i znalezienie sprawcy tego morderstwa. Rodzina ufundowała nawet nagrodę pieniężną dla osoby, która pomoże we wskazaniu sprawcy. Ojciec Amber zmarł niestety w 2014 roku nie mając możliwości poznania zabójcy córki. W lipcu 2019 roku policja oficjalnie przeprosiła rodzinę Amber za zaniedbania popełnione w tej sprawie. ![]()
Joan Risch urodziła się w Nowym Jorku w 1930 r. w rodzinie Harolda i Josephine Bard. Gdy Joan miała dziewięć lat, jej rodzina przeniosła się do New Jersey. Rok później rodzice Joan zginęli w pożarze, w nie do końca jasnych okolicznościach. Po śmierci rodziców dziewczynka została adoptowana przez swoich krewnych i przyjęła ich nazwisko- Nattrass. Nie znamy wielu szczegółów z późniejszego dzieciństwa Joan, ale można znaleźć informację, że zwierzyła się ona jednemu ze swoich przyjaciół, iż w dzieciństwie była wykorzystywana seksualnie. Przez kogo? Tego niestety nie wiadomo. Po ukończeniu w 1952 roku studiów na wydziale literatury angielskiej, Joan została zatrudniona w wydawnictwie, początkowo jako sekretarka. Ta młoda, zdolna i ambitna kobieta stopniowo zmieniając miejsce zatrudnienia, ostatecznie awansowała na redaktorkę. W 1956 roku Joan wyszła za mąż za jednego z kierowników firmy, w której pracowała, Martina Rischa. Po ślubie zrezygnowała z pracy, aby poświęcić się roli żony i matki. Para zamieszkała w Ridgefield w stanie Connecticut. W 1957 roku na świat przyszło ich pierwsze dziecko- córka Lillian, a w 1959 roku syn David. W kwietniu 1961 roku cała rodzina przeprowadziła się do Lincoln w stanie Massachusetts pod Bostonem, gdzie łatwo zintegrowali się z miejscową społecznością. Joan została aktywistką w Lidze Kobiet Wyborców - organizacji obywatelskiej, która została utworzona, aby pomóc kobietom w podejmowaniu większej roli w sprawach publicznych po tym, jak uzyskały prawo głosu. Martin z kolei kontynuował karierę w wydawnictwie. Życie rodzinne Rischów wydawało się szczęśliwe i spokojne, ale Joan prawdopodobnie do końca nie satysfakcjonowała rola gospodyni domowej. Wspominała ona, że gdy dzieci dorosną, będzie chciała rozpocząć pracę jako nauczycielka. Niestety, nigdy do tego nie doszło.
Rankiem 24 października 1961 roku Martin Risch wstał wcześnie i udał się na lotnisko Logan, aby złapać lot o 8 rano do Nowego Jorku. Była to podróż służbowa, którą zaplanował wcześniej. Planował przenocować na Manhattanie i wrócić do domu kolejnego dnia. Krótko po wyjściu męża Joan obudziła dzieci i podała im śniadanie. Zabrała syna do domu sąsiadki, Barbary Barker, znajdującego się po drugiej stronie ulicy, prosząc o zaopiekowanie się nim w czasie, gdy ona sama wraz z córką uda się do dentysty. Po wizycie u dentysty zabrała Lillian na krótką wycieczkę na zakupy do pobliskiego domu towarowego. W czasie, gdy rodziny nie było w domu, do rezydencji dostarczono mleko i pocztę. Przesłuchiwani po fakcie mleczarz i listonosz zeznali, że nie zauważyli niczego niezwykłego w okolicach domu. Po odebraniu Davida od sąsiadki, Joan i dzieci wróciły do domu około 11:15. Niedługo potem pod dom przyjechał pracownik pralni chemicznej, aby odebrać kilka garniturów Martina. Joan zaprosiła go na chwilę do środka. Również on zeznał później, że nie zauważył niczego szczególnego w zachowaniu Joan ani w samym domu. Po jego wizycie Joan przebrała się z formalnej odzieży, którą miała podczas wizyty u dentysty, na coś bardziej wygodnego, czyli niebieską sukienkę i białe trampki. Zrobiła lunch dla swoich dzieci i położyła Davida w jego pokoju na popołudniową drzemkę, która prawie zawsze trwała do 14.00. O 13.00 Barbara Barker przyprowadziła swojego 4- letniego syna Douglasa, by pobawił się ze swoją rówieśniczką, Lillian. Krótko przed drugą po południu Joan wyprowadziła z domu córkę oraz syna sąsiadki, mówiąc im, że niedługo wróci. Dzieci w tym czasie miały bawić się na huśtawce, skąd nie widziały domu Rischów. Wspominały one później, że gdy Joan wyszła z nimi przed dom, również nie zauważyły nic podejrzanego w jej zachowaniu ani w otoczeniu domu. Około 14:15 Barbara Barker zauważyła Joan, ubraną w płaszcz, biegnącą podjazdem, niosącą coś czerwonego na wyciągniętych przed siebie rękach, z jej samochodu, w kierunku garażu. Nie wydało się to jej jednak podejrzane, ponieważ założyła, że pośpiech Joan spowodowany jest tym, że być może stara się dogonić jedno z bawiących się i dokazujących dzieci. Był to ostatni raz, kiedy ktoś z całą pewnością widział Joan Risch żywą. Barbara Barker zabrała Lillian do domu Rischów około godziny 15:40, zamierzając zabrać własne dzieci na zakupy. Wierząc, że Joan wciąż była w domu, zostawiła Lillian i wyszła. Kiedy wróciła z dziećmi z zakupów, około godziny 16:15 , Lillian wróciła do domu Barkerów, mówiąc sąsiadce, że jej mamy nie ma w domu, kuchnia zalana jest czerwoną farbą a jej braciszek płacze w łóżeczku . Barbara natychmiast udała się do domu Rischów i po tym co zobaczyła, o godzinie 16:33 wezwała policję Sierżant Mike McHugh z policji w Lincoln przybył na miejsce w ciągu pięciu minut. Po krótkiej rozmowie z Barbarą Barker wszedł do domu Rischów. W kuchni znalazł krwawe ślady na podłodze i ścianach, przewrócony stolik, i słuchawkę telefonu wiszącego na ścianie, oderwaną i wrzuconą do kosza na śmieci, który został przestawiony spod zlewu i pozostawiony na środku podłogi. Obok telefonu znaleziono książkę telefoniczną otworzoną na stronie, na której właściciel mógł zapisać numery alarmowe, ale strona ta w książce Rischów była niezapisana. Na podjeździe nadal leżały 4 listy dostarczone tego dnia przez listonosza. McHugh wierzył, że Risch mogła popełnić samobójstwo, przeszukał więc dom w poszukiwaniu jej ciała. Kiedy go nie znalazł, zdał sobie sprawę, że będzie potrzebował wsparcia w przeszukiwaniu okolicy. Zadzwonił do oficera, który go wysłał, i poradził, by zadzwonił do swojego przełożonego, Leo Algeo. Uważał, że potrzebne jest zaangażowanie całego oddziału policji. Ślady znalezione w domu Rischów sugerowały, że Joan mogła zostać przez kogoś zaatakowana i próbowała zadzwonić pod numer alarmowy, ktoś jednak jej w tym przeszkodził niszcząc telefon a następnie uprowadził ją lub zamordował, wynosząc i ukrywając jej ciało. Zaczęto telefonować do szpitali w poszukiwaniu rannej kobiety, ale nie odnaleziono nikogo pasującego do opisu Joan. Poinformowano o zdarzeniu jej męża, który przebywał w tym czasie w Nowym Jorku a ten postanowił natychmiast udać się do domu łapiąc najbliższy lot do Bostonu. Po jego przybyciu do domu jeszcze raz przeszukano rezydencję mając nadzieję, że Martin będzie w stanie podać jakieś dodatkowe szczegóły. Martin zauważył w koszu na śmieci pustą butelkę po winie, które jego żona piła poprzedniego wieczoru oraz pustą butelkę po piwie, która go zdziwiła, nie przypominał sobie bowiem aby ktokolwiek pił piwo w ich domu w ciągu ostatnich dni. Zauważył też, że wraz z żoną zniknął jej płaszcz, w domu został jednak jej portfel z niewielką ilością gotówki w środku.
Jeśli chodzi o ślady krwi znalezione w kuchni, to było ich mnóstwo, ale śledczy nie mogli z nich wyciągnąć wniosków, na temat tego, co mogło się wydarzyć. Duże plamy krwi znajdowały się na ścianach i podłodze w kuchni; krew znajdowała się również na telefonie. Odnaleziono 3 krwawe odciski palców, jednak nie można było potwierdzić ani wykluczyć, że należą one do Joan. Rolka papierowych ręczników leżała na podłodze; jeden z nich posłużył do wytarcia śladów krwi, prawdopodobnie z dłoni.
Na podłodze leżał kombinezon i para majtek Davida, oba zakrwawione, prawdopodobnie ktoś próbował nimi wytrzeć krew z podłogi. Według policji plamy krwi w kuchni mogły wynikać z walki, ale bardziej prawdopodobne było to, że poszkodowana osoba doznała urazu i próbując utrzymać równowagę, zostawiła ślady krwi na ścianach. Stwierdzono, że była to krew grupy 0, ale niestety nie było wiadomo jaka była grupa krwi Joan. Po zbadaniu wszystkich śladów krwi oceniono, że pomimo tego, że podłoga i ściany były nią pokryte, to jej całkowita ilość znaleziona na miejscu wynosiła około 240 ml. Utrata takiej ilości krwi nie stanowiła bezpośredniego zagrożenia życia. Kuchnia nie była jedynym miejscem, w którym znaleziono krew. Kroplę krwi znaleziono na pierwszym stopniu schodów. Dwie kolejne na szczycie schodów, a osiem w głównej sypialni i jedną w pobliżu okna w sypialni dla dzieci. Kolejny ślad krwi prowadził z kuchni na podjazd i kończył na samochodzie Joan, który był poplamiony w trzech miejscach: prawym tylnym błotniku, lewej stronie maski w pobliżu przedniej szyby i samym środku bagażnika. Nie można było ustalić, gdzie mogło rozpocząć się krwawienie - na piętrze, w kuchni czy na podjeździe; Nie wiadomo też było czy Joan oddaliła się z domu sama, z czyjąś pomocą czy wręcz była przez kogoś wyniesiona. Urywający się na podjeździe ślad krwi mógł wskazywać, że wsiadła w tym momencie do innego samochodu, ale to też nie było pewne. Istotne było także to, czego nie znaleziono. Pomimo dużych krwawych plam na podłodze w kuchni i śladów w innych częściach domu, nie było żadnych krwawych śladów stóp. Ktokolwiek tam chodził, był albo bardzo ostrożny, albo miał szczęście. Pomimo szeroko zakrojonych poszukiwań, nigdzie nie udało się znaleźć Joan. Cała sprawa została szybko nagłośniona i na policję zaczęły zgłaszać się osoby, które widziały kobietę podobną do zaginionej. Jeden ze świadków twierdził, że około godziny 14:45 w dniu zaginięcia widział kobietę z chustą na głowie, odpowiadającą rysopisowi Joan, spacerującą wzdłuż trasy A2 w pobliżu Lincoln. Wydawała się ona zagubiona i nieobecna. Inny świadek widział podobna kobietę z zakrwawionymi nogami, idącą na północ wzdłuż środkowego pasa trasy numer 128 w Waltham między 15:15 i 15:30. Ona również wydawała się zdezorientowana i sprawiała wrażenie jakby tuliła coś do brzucha. Nie jest jasne, dlaczego żaden z tych świadków nie zatrzymał się aby zapytać kobietę, czy nie potrzebuje pomocy. Po zniknięciu Joan, Sareen Gerson, reporterka jednej z lokalnych gazet, udała się do miejskiej biblioteki publicznej, aby zbadać podobne przypadki zaginięć. Szukając książek o podobnej tematyce dokonała ciekawego odkrycia. Okazało się, że Joan Risch w ciągu ostatnich miesięcy przed zaginięciem wypożyczyła 25 książek, z których wiele opisywało sprawy morderstw i zaginięć. Jedną z tych ksiażek była historia o kobiecie, która zaginęła bez śladu a w jej domu również odnaleziono krwawe ślady i papierowe ręczniki, którymi ktoś próbował wytrzeć krew. Na tej podstawie wysunięto hipotezę, że Joan sama zainscenizowała miejsce zbrodni i zniknęła dobrowolnie. Z tą teoria nie zgadza się jednak bliska przyjaciółka Joan z collegu, według której Joan była bardzo zadowolona ze swojego życia jako gospodyni mieszkająca na przedmieściach. Według niej Joan musiała umrzeć, ponieważ gdyby żyła, z pewnością wróciłaby do swojego męża i dzieci. W latach 90. XX wieku pojawiła się kolejna teoria. Jeden ze śledczych uważał, że zdezorientowana Joan mogła wpaść w dół wzdłuż placów budowy Trasy 128, z którego mogła nie być w stanie się wydostać a jej ciało zostało zasypane i pogrzebane pod zbudowaną drogą. Naczelnik policji Leo Algeo kontynuował tę sprawę, nawet po przejściu na emeryturę w 1970 roku. Mówił, że ta sprawa to „rodzaj kamienia wokół [jego] szyi”. Twierdził, że ma własną teorię, na temat tego co stało się z Joan, ale wolał jej nie ujawniać. Do końca życia, tj do 2009 roku, miał nadzieję, że ktoś w końcu odnajdzie szczątki Joan. „Myślałem, że znajdą ciało, kości, cokolwiek… Rzeczy się pojawiają. Ludzie nie znikają bez śladu.” mawiał. Martin Risch wychowywał swoje dzieci sam. Rzadko rozmawiał o tej sprawie w późniejszych latach, ale gdy wspominał o żonie, twierdził, że według niego ona wciąż żyje. Sądził, że miała jakiś epizod amnezji lub psychozy i zapomniała, jak wrócić do domu. Nie sa jednak znane żadne informacje o tym, żeby Joan borykała się w przeszłości z problemami psychicznymi, ani nie odnotowano ich też w jej rodzinie. Martin zmarł w 2009 roku, w wieku 79 lat, po długiej chorobie. Od zaginięcia Joan minęło sporo czasu i szanse na wyjaśnienie tej sprawy, czy też odnalezienie jej szczątków z każdym dniem stają się bliskie zeru. Sprawa ta jednak jest co jakiś czas przywoływana w mediach i być może kiedyś znajdzie się osoba, która wniesie do niej jakieś informacje mogące ją rozwiązać. Niewyjaśnione zabójstwo nastolatków- tuszowane przez lekarza i policjantów? Historie Kryminalne #68/18/2019 ![]()
Krótko po północy 23 sierpnia 1987 roku 17-letni Kevin Ives i jego najlepszy przyjaciel, 16-letni Don Henry wychodzą na nocne polowanie do lasów w pobliżu torów kolejowych, znajdujących się blisko domu Dona w Bryant, w stanie Arkansas w Stanach Zjednoczonych. 4 godziny później torami tymi jak zwykle o tej porze przejeżdża złożony z 75 wagonów skład towarowy, ważący w sumie około 6000 ton, pędzący z prędkością ponad 50 mil na godzinę. Gdy pociąg zbliża się do Bryant, maszynista Stephen Shroyer zauważa coś lezącego na torach. Szybko dochodzi do niego przerażająca prawda- na torach przed rozpędzonym pociągiem widzi sylwetki 2 nastolatków. Leżą oni równolegle do siebie, przykryci czymś w rodzaju zielonej plandeki. Maszynista natychmiast włącza kilkukrotnie sygnał dźwiękowy i rozpoczyna procedurę hamowania awaryjnego. Niestety nastolatkowie nie reagują na gwizdy pociągu i maszynista zdaje sobie sprawę, że skład nie jest w stanie wyhamować w tak krótkim czasie, by zatrzymać się jeszcze przed lezącymi chłopcami. Tych kilka sekund z życia Stephena Shroyera będzie mu się śnic po nocach prawdopodobnie do końca jego życia. Nastolatkowie zostają bowiem przejechani przez pociąg i giną na miejscu. W krótkim czasie zostaje przeprowadzona sekcja zwłok, którą wykonuje niejaki dr Fahmy Malak. Stwierdza on, że chłopcy znajdowali się pod wpływem dużej ilości marihuany (odpowiadającej wypaleniu około 20 jointów), co prawdopodobnie wywołało u nich śpiączkę. Z tego względu chłopcy leżąc na torach nie byli w stanie zareagować na sygnały alarmowe dawane przez maszynistę i zginęli pod kołami pociągu. Śmierć nastolatków została uznana za nieszczęśliwy wypadek. Wyjaśnienia lekarza wydawały się logiczne, ale nie wszystko było w tej sprawie jasne. Po pierwsze rodzice chłopców z wielką stanowczością twierdzili, że ich dzieci w przeszłości nie miały nic wspólnego z narkotykami. Po drugie- zastanawiano się jak dwóch odurzonych narkotykami chłopców byłoby w stanie położyć się idealnie równolegle do siebie i jednocześnie prostopadle do torów. Poza tym wątpiono, by zażycie nawet tak dużej ilości marihuany wprowadziłoby chłopców w tak głęboki stan odurzenia, że nie byliby w stanie zareagować w jakikolwiek sposób na bardzo głośny gwizd pociągu. Maszynista był pewny, że chłopcy nawet nie drgnęli od momentu, gdy ich zauważył do momentu kolizji. Podejrzane było również to, że obok ciała Dona, na żwirze, leżała jego strzelba, o którą chłopak dbał aż do przesady i nigdy nie kładł jej na ziemi, ponieważ nie chciał, aby pojawiła się na niej chociaż drobna rysa. Rodziny chłopców wywnioskowały wiec, że ich dzieci musiały zostać zamordowane. Naciskały na policję, aby ta ponownie zbadała całą sprawę. Policja miała jednak swój pogląd na śmierć chłopców- narkotyki znalezione w organizmach nastolatków dość mocno uwiarygadniały wersję o nieszczęśliwym wypadku. Nawet jeśli opiekunowie twierdzili, że ich dzieci nigdy nie miały nic wspólnego z narkotykami, policjanci widzieli już w przeszłości zapewne wiele takich spraw, w których rodzice dowiadywali się prawdy o swoich dzieciach i ich związku z narkotykami, przez przypadek, od zupełnie obcych osób. Narkotyki tłumaczyły również brak troski Dona o swoja strzelbę oraz fakt położenia się na torach (ludzie pod wpływem środków odurzających rzadko myślą logicznie i często zachowują się ryzykownie). Prośba rodziców o wznowienie śledztwa spotkała się wiec z odmową. Rodziny chłopców nie poddawały się jednak. Były pewne, że śmierć ich dzieci nie była wypadkiem. Rodzina Kevina zatrudniła prywatnego detektywa. Próbował on nawiązać współpracę z policją, ale odnosił wrażenie, że policjanci nie mówią mu całej prawdy, ukrywają coś i zmieniają co jakiś czas swoje wypowiedzi o tej sprawie. 5 miesięcy po wypadku rodzice chłopców zwołali więc konferencję prasową, na której ogłosili wszystkie swoje wątpliwości oraz opowiedzieli o nietypowym nastawieniu policji. Najbardziej aktywną osobą z rodzin chłopców była mama Kevina- Linda, która udzielała licznych wywiadów dla lokalnej prasy i telewizji, jeszcze przez wiele lat po śmierci syna. O dziwo- konferencja poskutkowała i już następnego dnia sprawa śmierci Kevina i Dana została ponownie otwarta. Prokurator Richard Garrett zarządził ekshumację zwłok chłopców i ponowną autopsję. Sekcję przeprowadził tym razem inny lekarz, dr Joseph Burton a jego wnioski różniły się znacząco od tych, które przedstawił dr Fahmy Malak. Po pierwsze ustalono, że chłopcy rzeczywiście byli po wpływem marihuany, ale jej ilość była dużo mniejsza niż pierwotnie sądzono (była to ilość odpowiadająca wypaleniu od 1 do 3 jointów). Najciekawsze było jednak to iż ustalono, że jeden z chłopców był już martwy w momencie zderzenia z pociągiem, drugi był prawdopodobnie nieprzytomny (na koszulce Dona były ślady ran kłutych, a Kevin najprawdopodobniej został trafiony w głowę jakimś przedmiotem- być może kolbą karabinu). W lipcu 1988 roku ogłoszono, że sprawa od teraz traktowana jest jako zabójstwo. Skupiono się wiec na ewentualnych dowodach znalezionych w okolicach, gdzie zginęli nastolatkowie. Prokurator zaczął drążyć temat zielonej plandeki, którą chłopcy z relacji świadków byli przykryci w momencie, gdy pociąg ich przejechał. Policjanci twierdzili, że żadnej takiej plandeki nie było, a także, że maszynista ani żaden inny świadek nie wspominał o niej wcześniej. Maszynista upierał się jednak, że plandekę widział tak samo wyraźnie jak chłopców i że była ona tam na 100%, a także, że na pewno wspominał o niej policji. Niestety - jeśli plandeka rzeczywiście znajdywała się na miejscu śmierci chłopców, to ostatecznie nigdy nie stała się dowodem w sprawie, ponieważ nie została odnaleziona ani na miejscu zabójstwa ani w materiałach dowodowych zebranych przez policję. Policja rozpoczęła przesłuchania okolicznych mieszkańców oraz przeglądała dokumentację prowadzonych niedawno w okolicy śledztw. Ustalono, że tydzień przed zabójstwem chłopców w pobliżu torów widziano niezidentyfikowanego mężczyznę w wojskowym mundurze. Jego zachowanie wzbudziło podejrzenia policjanta, Dannyego Allena, który zatrzymał się, aby przesłuchać mężczyznę. Ten jednak nie wykazał chęci współpracy i zaczął strzelać do policjanta. Mężczyźnie niestety udało się zbiec a jego poszukiwania w okolicznych lasach spełzły na niczym. W nocy, gdy chłopcy zostali zabici, świadkowie widzieli podobnego mężczyznę w wojskowym mundurze. Tym razem opuszczał miasto kierując się drogą bardzo blisko miejsca, w którym zginęli nastolatkowie. Pomimo starań policji, mężczyzny nie udało się nigdy zidentyfikować. Jedna z teorii próbujących wyjaśnić śmierć chłopców mówi o tym, że prawdopodobnie natknęli się w lesie na coś, czego nie mieli prawa widzieć. Być może byli świadkami handlu narkotykami lub odkryli miejsce ich produkcji. Biznes narkotykowy był bowiem w tym okresie w tych rejonach dość mocno rozwinięty. Mordercy zapewne zabili chłopców, aby pozbyć się niewygodnych świadków. W całej sprawie zastanawia działanie lekarza sądowego, który przeprowadził pierwszą sekcję zwłok. Być może niezauważenie dodatkowych obrażeń u nastolatków, poza tymi spowodowanymi przez pociąg, było z jego strony strasznym niedbalstwem, a być może celowym działaniem. Dziwi też nastawienie policji oraz fakt zaginięcia kluczowego dowodu w całej sprawie, czyli zielonej plandeki, którą przykryci byli chłopcy. Czyżby miejscowa policja oraz lekarz sądowy byli zamieszani w tamtejszy biznes narkotykowy i zabójstwo chłopców? Tego niestety być możne nie dowiemy się nigdy. Sprawa śmierci Dona i Kevina nadal pozostaje nierozwiązana. W 1995 r. dochodzenie w sprawie ich morderstw zostało oficjalnie zamknięte bez schwytania lub zidentyfikowania zabójcy. Rodziny ofiar do dzisiaj prowadzą swoje prywatne śledztwo i cały czas mają nadzieję na wyjaśnienie śmierci ich dzieci. Niestety prokurator Richard Garrett zmarł w wieku 72 lat 23 października 2018r, nie uzyskując rozwiązania w tej sprawie.
Zapraszam na moją stronę Facebook https://www.facebook.com/historiekryminalne/ oraz kanał Youtube https://www.youtube.com/c/historiekryminalne |
Możesz wesprzeć moją pracę na:Polub moją stronę Facebook lub subskrybuj kanał Youtube by być na bieżąco:
Podcasty:
Archiwum
Sierpień 2020
Kategorie
Wszystkie
Icons made by Freepik from www.flaticon.com |